
Podczas promującego płytę koncertu w legendarnym Chateau Marmont Miley Cyrus określiła „Something Beautiful” jako „eksperyment”. Rzeczywiście, eklektyczny album olśniewa feerią różnorodnych brzmień. Jedno pozostaje niezmienne – charyzma wokalistki, która czyni ją jedną z najważniejszych artystek XXI wieku.
Uwielbiam Miley Cyrus, choć nie załapałam się na „Hannah Montana”. Dorosłam, zbyt wcześnie, by wychować się na serialach Disneya, ale śledzę kariery niemal wszystkich gwiazd, które najpierw dzięki nim zdobyły sławę, a potem musiały długo walczyć o niezależność w show-biznesie. Ariana Grande, Selena Gomez, Zendaya i wiele innych, trochę ode mnie młodszych dziewczyn, dojrzewało w blasku fleszy. Większość z nich choć na chwilę się pogubiło. O Arianie Grande plotkowano, że zgrywa diwę, Selena Gomez otwarcie mierzyła się z problemami psychicznymi, Zendaya niemal obsesyjnie chroni swoją prywatność.
Miley Cyrus na płycie „Something Beautiful” przeobraża się w niezależną kobietę
Z Miley Cyrus, która jako nastolatka występowała na ekranie w podwójnej roli – zwyczajnej dziewczyny i gwiazdy estrady – czułam jakieś niewyjaśnione powinowactwo dusz. Jej zawsze odrobinę zachrypnięty głos, rockowe inklinacje, buntownicza natura – wszystko to wymykało się ramom popu. Lubiłam ją wtedy, gdy wracała do korzeni country, np. w piosence „Inspired” z płyty „Younger Now”, czy w duecie „II Most Wanted”, moim ulubionym utworze z płyty „Cowboy Carter” Beyoncé. Słuchałam, gdy flirtowała z elektro, jak w „Midnight Sky”, z glam rockiem, jak na albumie „Plastic Hearts”, czy z r’n’b jak w „We Can’t Stop” z płyty „Bangerz” (2013), która otworzyła dojrzały etap jej kariery. Większość słuchaczy – nie takich zatwardziałych fanów jak ja – lepiej pewnie kojarzy ją z rozdzierającej ballady „Wrecking Ball”. I, oczywiście, najważniejszego przeboju 2023 roku – „Flowers” z płyty „Endless Summer Vacation”. Hit, w którym gwiazda przepracowała małżeństwo, zdradę i rozstanie, stał się feministycznym hymnem sławiącym niezależność, szacunek do siebie i samoakceptację.
Po takim popkulturowym fenomenie niełatwo nagrać kolejne piosenki. Miley Cyrus nie miała jednak zamiaru przebijać „Flowers”. Ten etap już się zresztą w jej życiu zakończył. Po rozwodzie z Liamem Hemsworthem odnalazła szczęście u boku Maxxa Morando. W „Something Beautiful” nie w każdym utworze opowiada jednak o szczęśliwej miłości. Miley zawsze zależało na szczerości. Nie chce zamiatać pod dywan trudnych emocji, bo wie, że jej fani też je przeżywają. Jako jedna z pierwszych gwiazd zaczęła głośno mówić o potrzebie dbałości o zdrowie psychiczne.
Nowa płyta to „bardzo smakowita przystawka” do kolejnych projektów
Każdy z utworów na „Something Beautiful” pokazuje inny skrawek pięknego umysłu artystki. Nie zawiedzie się ten, kto spodziewa się potężnych ballad – na „More to Lose” Miley Cyrus znów śpiewa o złamanym sercu. W kolejnych utworach nawiązuje do ulubionych artystów – „Easy Lover” brzmi trochę jak Fleetwood Mac, „Reborn” jak Lady Gaga, „End of the World” jak ABBA. Zaprosiła też do współpracy innych artystów – na „Walk of Fame” wspaniałą Brittany Howard, a na „Every Girl You’ve Ever Loved”… Naomi Campbell, której zmysłowy szept towarzyszy pulsującym rytmom.
Płycie towarzyszy film – „pop opera”, jak mówi sama Miley. Każda piosenka została okraszona teledyskiem, gwiazda przebiera się niezliczoną ilość razy, pokazuje wiele twarzy. Albumem „Something Beautiful” artystka dowodzi, że należy do panteonu ikon popu na równi z Madonną. Jej umiejętność metamorfozy, przeobrażenia się, odrodzenia pozwoli jej tworzyć jeszcze wiele światów, budować wiele postaci, nagrywać wiele pięknych piosenek. – To tylko przystawka – powiedziała o płycie Miley Cyrus. Nie mogę doczekać się głównego dania.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.