Znaleziono 0 artykułów
25.07.2020

Momenty zwrotne: Pocałunek Britney i Madonny

25.07.2020
(Fot. Getty Images)

Podczas rozdania MTV Video Music Awards w 2003 r. Britney Spears i Christina Aguilera zaśpiewały „Like a Virgin”. Potem na ustach młodszych koleżanek Madonna złożyła pocałunek. To miał być gest artystyczny. Ale wszystko, co artystyczne, jest też polityczne. Po latach wiadomo, jak ważny był dla lesbijek walczących o widzialność w życiu publicznym.

Gdy następnego dnia zobaczyłam nagłówki gazet, poczułam się dziwnie – wspominała niedawno wydarzenia z 2003 r. Christina Aguilera. – Nikt nie pisał o Madonnie, Britney i Christinie, tylko o pocałunku tych dwóch pierwszych. Wszyscy zapomnieli, że Madonna całowała się też ze mną. A wiecie, dlaczego? Bo zaraz po pierwszym pocałunku kamerę skierowano na Justina Timberlake’a. Ważniejsza była reakcja mężczyzny niż finał tej sceny.

Justin Timberlake wygrał jedną z nagród na MTV Video Music Awards za teledysk do piosenki „Cry Me a River”. Opowiedział w niej o zerwaniu z Britney Spears, a konkretnie o zdradzie, której słodka blondynka dopuściła się wobec kolegi z „Klubu Myszki Miki” po trzech latach związku. Operatorzy gali nie mogli się powstrzymać. Musieli sprawdzić, jak Justin zachowa się, widząc swoją byłą całującą się na scenie z kobietą. Na twarzy wokalisty z początku malowało się niedowierzanie. Potem zrobił lubieżną minę.

Madonna i dzieciątka

Kamera MTV Video Music Awards w 2003 r. była przedłużeniem male gaze. Męskie spojrzenie ocenia kobiety, nadaje im wartość, czyni z nich obiekt seksualny lub odrzuca jako nieatrakcyjne. Ale tamten pocałunek na scenie wymyśliły kobiety. Madonna zadzwoniła do Larry’ego Rudolpha, menedżera Britney Spears, każąc młodszej koleżance stawić się na próbie punkt dziesiąta. Miała plan. Chciała wykorzystać Spears i Aguilerę – najgorętsze wokalistki tamtego czasu (Britney była po trzech przebojowych płytach, a Christina właśnie przeszła metamorfozę, stając się niegrzeczną dziewczyną z nominowanego do nagrody MTV teledysku „Dirrty”), żeby znów wzbudzić sensację. W latach 80. i 90. szokowała scenami erotycznymi z Jezusem, wylansowała voguing i nakręciła film erotyczny „W łóżku z Madonną”. W pewnym momencie zabrakło jej amunicji. Wiedziała, że potrzebuje świeżej krwi. A że zbudowała karierę na wiecznym przeobrażeniu, nie mogła zatrzymać się w miejscu. Britney i Christina uważały starszą o pokolenie artystkę za legendę, na której warto się wzorować. Jak określiła to Christina, Britney potrzebowała „triku”, skandaliku, sensacyjki, żeby utrzymać pozycję księżniczki popu. U boku prawowitej królowej i największej konkurentki, czyli właśnie Aguilery, Spears miała ostatecznie potwierdzić, że rozerotyzowany wizerunek z „I’m a Slave 4 U” z 2001 r. jest zgodny z jej usposobieniem.

Pocałowały się i świat eksplodował – mówił zachwycony sukcesem prowokacji Rudolph. – To był po prostu miły pocałunek. Bez języczka – uśmiechała się słodko Spears. Na językach wszystkich występ był przez dobrych kilka miesięcy. Nie brakowało malkontentów. Wiele gwiazd uznało, że to tania hochsztaplerka. – To był najokropniejszy moment w historii telewizji – powiedziała Stevie Nicks z zespołu Fleetwood Mac. Może właśnie dlatego został zapamiętany.

Powtarzany jest zresztą do dzisiaj. Podczas ubiegłorocznego Halloween występ przypomniała na swoim Instagramie Kylie Jenner. Przebrana za Madonnę pocałowała swoją przyjaciółkę Anastasię Karanikolaou w stroju Britney. Nawet jeśli przedstawiciele pokolenia Z nie widzieli nigdy występu z 2003 r., 16 lat później zobaczyli go w jeszcze bardziej kampowej wersji.

Reżyseria rozkoszy

Gdy na scenie MTV Video Music Awards rozbłysły światła i wybrzmiały charakterystyczne pierwsze takty „Like a Virgin” Madonny z 1984 r., publiczność podniosła się z krzeseł. Na widowni do tańca ruszyły Beyoncé, Lindsay Lohan i Paris Hilton. A z ciemności wyłoniła się Spears. Ubrana tak jak Madonna w tamtym teledysku, w suknię ślubną, której bliżej było do fetyszystycznej bielizny niż kościelnej bezy. Pierwszą zwrotkę piosenki o dziewczynie, która czuje się „jak dziewica dotykana po raz pierwszy”, odśpiewała chrapliwym, niskim, zmysłowym głosem kociaka. Ze wszystkimi ozdobnikami, których nadużywała od czasu „…Baby One More Time”. Fani byli zachwyceni. Nie wiedzieli, że czeka ich kolejny wstrząs. Oto na scenie pojawiła się przyjaciółka i rywalka Britney, Christina Aguilera. Blond włosy pofarbowane na czarno, skóra spalona na heban, wyskubane brwi. Jeśli można było posądzać Spears o słodką subtelność, Aguilera nie pozostawiała widzom żadnych wątpliwości. Przyszła tu po to, by emanować brrudnym [do Korekty: zostawiamy rr] seksapilem. Jej wysoki, wielooktawowy szkolony głos kontrastował z milutkim wokalem Britney. Blondynka i brunetka, święta i dziwka, Kopciuszek i zła siostra – tak to zostało wymyślone. Ku uciesze wszystkich mężczyzn, którym podano na tacy dwie kobiety spełniające ich odmienne, choć uzupełniające się fantazje. Napięcie sięgnęło zenitu. Gdy zagrano ostatnie takty „Like a Virgin”, a Britney i Spears przestały wyginać się w białych koronkach, nieraz symulując stosunek seksualny ze sceną, rozległy się histeryczne brawa. Ale moment kulminacyjny miał dopiero nadejść. Wprawne ucho wychwyciło nową melodię – „Hollywood”, nowy singiel Madonny z płyty „American Life”.

Po schodach zstąpiła królowa. W cylindrze, botkach, cała na czarno. Niczym perwersyjny dżokej albo sztukmistrz, który zaraz wyciągnie z kapelusza czarnego gołębia. Śpiewając wersy piosenki o rozczarowaniu Fabryką Snów, Madonna (dziewczynkę rzucającą białe płatki kwiatków na scenę zagrała jej córka, Lourdes Leon) powoli się rozbierała, aż została tylko w opiętym topie, bliskim uwielbianym przez siebie gorsetom. Britney i Christina dołączyły do wykonania. Po kolejnym „Everybody comes to Hollywood, they wanna make it in the neighborhood, they like the smell of it in Hollywood, how could it hurt you when it looks so good” Madonna pochyliła się nad Britney i złożyła na jej ustach pocałunek. Potem odwróciła się i pocałowała też Aguilerę. I wróciła do śpiewania, ale kto pamiętałby o piosence, gdy scena ociekała seksem?

(Fot. Getty Images)

Walka o widoczność

Popkulturowy pocałunek był momentem przełomowym dla społeczności LGBTQ. Frywolny, kampowy, performatywny z jednej strony mógł trywializować miłość między dwiema kobietami. Z drugiej, dał dziewczynom dorastającym we wstydzie, bo kochały inne dziewczyny, żywy dowód na to, że można wyjść z szafy. Skoro na MTV VMA trzy największe gwiazdy popu wymieniają się pocałunkami, to bycie queer wreszcie wychodzi z podziemia. Wcześniej niewiele było mainstreamowych obrazów kobiecego pożądania dla innej kobiety. Gdyby nie Madonna, Britney i Christina może Katy Perry nie mogłaby wyśpiewać hymnu akceptacji dla dziewczęcych miłości w „I Kissed a Girl” z 2009 r. Może Willow i Tara, para lesbijek z „Buffy, postrach wampirów”, nie zyskałaby aprobaty nastoletnich widzów. Może taką sławą nie cieszyłby się serial „The L Word” o lesbijkach w wersji glamour, który trafił na antenę w 2004 r. Może dzisiaj, w Polsce, kraju wybitnie nietolerancyjnym, coming out byłby jeszcze trudniejszy.

Madonnie, Britney i Christinie zarzucano, że wykorzystały kulturę LGBTQ+ dla celów komercyjnych. Ich pocałunek nie miał być emancypacyjny. Nie miał pełnić funkcji publicznego coming outu. Nie miał nawet obalać granic płci. Był gestem artystycznym. Ale przecież wszystko, co artystyczne, jest też polityczne. Britney i Christina ubrane w dziewiczo-dziwkarskie koronki oddające się Madonnie w męskim kostiumie działały subwersywnie, może nawet o tym nie wiedząc. Dopiero późniejsze działania aktywistyczne całej trójki (udział w paradach równości, wsparcie dla organizacji społecznych) na rzecz społeczności LGBTQ dowiodły, jak ogromną siłę mają gwiazdy w propagowaniu równości.

W tym samym czasie w Europie przecierał szlaki zespół t.A.T.u. Nastoletnie wówczas Rosjanki Lena Katina i Julia Volkova w strojach niegrzecznych uczennic obściskiwały się na scenie, śpiewając o tym, że są prześladowane ze względu na swoją miłość. One też sprzedawały się z użyciem lesbijskiej estetyki. Ale też, znów paradoksalnie, wyzyskując ją, wprowadziły ją do kanonu.

Pod powierzchnią

(Fot. Getty Images)

Judith Butler, jedna z najważniejszych feministek, naukowczyń i teoretyczek kultury XX w., osoba otwarcie queerowa, podała w wywiadzie dla „Artforum” swoją definicję subwersji, czyli podważania porządku, „cytowania języka wbrew jego pierwotnej wersji". – Subwersja nie może być wykalkulowana, bo jej efekty są nieprzewidywalne – mówiła. Jeśli więc chcemy podważyć hegemonię patriarchatu, musimy sięgnąć po estetykę, narzędzia i wartości z wewnątrz systemu. – Musimy jednocześnie naśladować i wypierać to, co znane. Dla Butler wcielanie się w role genderowe jest niczym teatr. – Wcielanie się w ideały, które nie istnieją – tłumaczy. Tak jak Madonna, Britney i Christina na scenie odgrywające postaci z męskiej fantazji, a nawet z pogranicza pornografii. Wyuzdana panna młoda, kobieta dyscyplinująca inne kobiety, kobieta w męskim stroju – to wszystko kalki pokazujące nam, jak mamy pożądać, jak powiedziałby podobnie do Butler myślący Slavoj Žižek.

W kontrze wobec wielu innych feministek Butler uważa, że ruch emancypacyjny niekoniecznie pomógł kobietom w wyzwoleniu seksualnym. Obciążył je dodatkową winą. Nie przeceniając znaczenia performatywnego pocałunku królowej i jej księżniczek, można podejrzewać, że w swojej spontaniczności, radości i w gruncie rzeczy niewinności zrobił więcej dla normalizacji seksualności nieheteronormatywnej niż wiele uczonych manifestów. Zabawa to w końcu esencja queeru, a Madonna, Britney i Christina pokazały, że można bawić się kostiumem, rolami płciowymi i seksualnością.

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij