
Debiutancki film Rungano Nyoni "Nie jestem czarownicą" pokazuje jak skomplikowany i paradoksalny jest świat afrykańskich kobiet. Reżyserka przenosi nas do Zambii, gdzie przyglądamy się oskarżonej o czary 9-letniej Shuli, której tak długo powtarza się, że jest czarownicą, aż sama zaczyna mieć wątpliwości, jaka jest jej tożsamość.
Filmowa Zambia wygląda jak przeniesiony do rzeczywistości świat z „Opowieści podręcznej”. Oskarżone o czary kobiety wstążką, jak smyczą, przywiązuje się do drzew lub słupów, by nie odfrunęły z grupy, w której pracują na roli. Ich życie nie ogranicza się jednak wyłącznie do harówki. Mają też chwilę oddechu, kiedy bawią się w teatr dla bogatych turystów. Kiedy ci pojawiają się, kobiety jak na zawołanie syczą i szczerzą kły ku uciesze rozhisteryzowanych wycieczkowiczów.
Straszne to wszystko, ale i jednocześnie śmieszne. Debiutantka Rungano Nyoni, która na świat przyszła w Zambii, ale dorastała w Walii, ani myśli litować się nad losem bohaterki, oskarżonej o czary 9-letniej Shuli. Nie chce też ograniczać się do wywoływania w nas poczucia winy za to, co dzieje się w jej ojczyźnie. Jest za sprytna, żeby nośny temat, jakim dysponuje, przedstawić jako publicystykę. Zamiast tego prowadzi z widzem wyrafinowaną grę, która powoduje, że projekcja staje się coraz bardziej niewygodna, a my nie wiemy, jak na to, co oglądamy, zareagować.

Reżyserka wykorzystuje powszechną ignorancję na temat kraju jej urodzenia i miesza nam tropy. Dobrą chwilę zajmuje widzowi osąd, czy to, co akurat ogląda, jest jeszcze dokumentalnym odbiciem realiów, czy już puszczeniem wodzy fantazji. W efekcie film wywołuje cudowny dyskomfort, bo za śmiech, który mimowolnie się w nas budzi, jest nam po ludzku wstyd. Nie wypada przecież śmiać się z krzywdy biednych Afrykanów, prawda?

W utrzymaniu tego efektu pomaga znakomita Maggie Mulubwa, wcielająca się w rolę Shuli. Dziewczynka zjawia się w zambijskiej wiosce znikąd, a wraz z jej pojawieniem się zaczynają zdarzać się niepokojące przypadki: kobieta przewraca się, gdy dźwiga wypełnione wodą wiadro, mężczyźnie śni się, że mała odcina mu rękę, na którą później sika, a przedstawicielowi starszyzny giną pieniądze. Wszyscy są zgodni: wcześniej nic takiego się nie działo, więc mała musi być winna czarów.

Absurdalne przesłuchanie, pokazowy proces i irracjonalne zachowania ludzi Nyoni portretuje z należytą powagą, bez opowiadania się po żadnej ze stron, bez oceniania, czym również osiąga dobry efekt. Nasze skojarzenia z Afryką niemal automatycznie odsyłają nas przecież do szamanizmu, czarów, okultyzmu i pradawnych wierzeń, więc na czas projekcji łatwo pozbyć się rządzącego nami na co dzień racjonalizmu i zadać sobie pytanie, czy mała faktycznie ma związki z czarną magią. Tym samym reżyserka daje nam na własnej skórze odczuć to, co czuje Shula, której tak długo powtarza się, że jest czarownicą, aż sama zacznie mieć wątpliwości, jaka jest jej tożsamość.
Podobne pytania pojawiają się też na temat samego miejsca akcji, gdzie głębokie zacofanie przecina się z symbolami nowoczesności. Jest tu kilka scen tak purnonsensowych, że nie powstydziłby się ich Monty Python. Prym wiedzie zwłaszcza ta rozgrywająca się w sądzie polowym, kiedy wszyscy w napięciu czekają, którego z oskarżonych jako winnego wskaże Shula, a porządek obrad przerywa nieustannie dzwoniący telefon komórkowy pokrzywdzonego. Przednio wypada także moment, kiedy młody Zambijczyk wsiada na traktor ze słuchawkami na uszach, z których pobrzmiewa jeden z hitów Rihanny.

Muzyka w tym filmie jest zresztą kapitalnie dobrana. Pieśni Zambijczyków odsłaniają piękno ich tradycji i kultury, które nieustannie orane są przez zachodni pop. Nyoni mówi tym samym, że kolonizacja trwa w najlepsze, nawet jeśli przybiera niegroźne formy białych turystów zostawiających w Zambii dolary i euro, czy zachodniej muzyki, która podporządkowuje sobie kolejnych słuchaczy, odchodzących od swoich korzeni. Na szczęście, zachowuje przy tym zdrowy rozsądek i widzi, że odejście nie jest na tyle dalekie, by wyzbyć się mizoginicznych rytuałów.
To właśnie one wespół z kompozycjami Vivaldiego budują klimat grozy, który pozwala określić gatunek filmu jako anty-baśń. Dzięki jego regułom „Nie jestem czarownicą” nigdy nie zmienia się w tren na cześć Shuli, nawet jeśli zakończenie mocno się do niego zbliża. Nyoni nie ugięła się pod ciężarem tematu i oparła się uproszczeniom. Swoim filmem pokazuje przede wszystkim, jak skomplikowany i paradoksalny jest świat afrykańskich kobiet, ograniczony z jednej strony lokalną tradycją, z drugiej - globalna bieda-turystyka, z roku na rok coraz bardziej popularna. Ale to właśnie w obozach, gdzie uchodzą za część „prawdziwej Afryki”, kobiety mogą poczuć siłę. To tu opiekują się sobą nawzajem, dzielą się wiedzą i doświadczeniem. Więzienie oferuje im krótkie momenty wolności. Trudno na to wszystko patrzeć bez złości - także na samego siebie. Przede wszystkim za to temu mocnemu debiutowi należy się uznanie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.
Wczytaj więcej