
Dlaczego coraz częściej sztuka porzuca białe ściany klasycznych galerii i szuka schronienia w dawnych szkołach, pustostanach, halach fabrycznych, piwnicach czy tymczasowych kontenerach, a nawet w windzie? Coraz więcej galerzystów i kuratorów rezygnuje z instytucjonalnego white cube’a, który uchodzi za wzorzec profesjonalizmu.
Może wnioski są takie, że wyprana z kontekstu przestrzeń jest zbyt sterylna, za mało podatna na interakcję z otoczeniem geograficznym i społecznym? A może wynika to też z ekonomii – w końcu stworzenie profesjonalnej galerii wiąże się w z kosztami. Nieoczywiste miejsca dają pod wieloma względami więcej wolności. Galerie często pojawiają się w miejscach, które żyją historią, pamięcią, lokalnością. Miejscach, które nie udają czystej kartki papieru – raczej zapraszają do dialogu.
Nowa krew w organizmie sztuki
W Polsce od kilku lat obserwujemy intensywny rozwój inicjatyw, które nie potrzebują architektonicznej perfekcji, świateł sufitowych ani idealnych ścian. Przeciwnie – wybierają to, co prowizoryczne, efemeryczne, czasem nawet zniszczone. W tym tkwi ich siła. Ich celem nie jest estetyzacja ruiny, ale zderzenie sztuki z rzeczywistością, w której powstaje. Te przestrzenie, choć nietypowe, stają się miejscami realnego spotkania: z dziełem, miejscem, ludźmi. Bo dziś, żeby pokazywać sztukę, nie trzeba specjalnie szukać odpowiedniego miejsca. Wystarczy mieć powód. I chęć, by opowiedzieć coś ważnego w miejscu, które nie było na to wcześniej przygotowane, ale dzięki temu mówi więcej. Często dzieje się to w dużych miastach, w których już funkcjonują instytucje oraz galerie, stając się alternatywnym obiegiem – równie interesującym, a czasem wręcz bardziej kuszącym od oficjalnego programu kulturalnego. Czy jest to duże miasto czy mała miejscowość, oddolne galerie wprowadzają dużo nowej, świeżej energii do krwiobiegu sztuki.
– C U At Sadka mieści się na przedmieściach Krakowa, przy ulicy Sadka, skąd wzięła się nazwa naszego artist-run space’u, co podkreślamy często, gdy ktoś nazywa miejsce galerią – opowiadają o swojej przestrzeni Agnieszka Szostek i Michael Biber, polsko-niemiecka para artystów z Berlina. – C U At Sadka istniało najpierw jako wyobrażenie o miejscu skupiającym artystów i kuratorów ze świata i z Polski, dającym możliwość wymiany twórczej dla znanych i wschodzących artystów. Dla nas samych zainicjowanie wystaw stało się esencjonalnym bodźcem po przeprowadzce do Polski po wielu latach za granicą. W ten sposób widzieliśmy szansę na poznanie sceny artystycznej w Krakowie, z którą nie mieliśmy wcześniej kontaktu. CU At Sadka stała się gruntem i pomysłem wymiany. Remontowany przez nas stuletni drewniany dom od października 2021 roku stał się miejscem wystaw sztuki współczesnej. To miejsce wyróżnia przede wszystkim klimat zabytkowej architektury drewnianej, oryginalnie zachowanych wnętrz, drewniana konstrukcja, starodrzew w ogrodzie. Odwrotnie do przestrzeni typu white cube, zderzenie współczesnej sztuki w tym niemalże „folklorystycznym” otoczeniu jest niepowtarzalne, umożliwia spotkanie współczesności z tradycją. Performatywnym manifestem okazała się również lokalizacja, która przez swoje położenie względem centrum miasta i większości innych miejsc wystawowych decentralizuje myśl o wystawach współczesnych. Mimo że sami zajmujemy się sztuką wizualną, przy okazji organizacji wystaw nie chcemy zamykać się w jej definicji. Stawiamy przede wszystkim na jakość sztuki i jej prezentację, promocję lokalnych artystów oraz danie sposobności organizacji wystaw, które nie mają szansy w komercyjnych warunkach galerii sztuki – tłumaczą.
Kraków: Strychy i ogrody sztuki
W Krakowie funkcjonuje wiele podobnych i nietypowych miejsc, np. Skład Solny, Villa Fatale na Salwatorze, Strych nad Zegarem, Szaber, Jak Zapomnieć, Nasz Ogródek im. Dereka Jarmana czy Elementarz dla Mieszkańców Miast. Ten ostatni mieści się na strychu w kamienicy przy ul. Adama Asnyka 7. Arkadiusz Półtorak założył miejsce w 2016 roku wraz z Leoną Jacewską. – Wtedy mieliśmy jeszcze dostęp do piwnicy i organizowaliśmy tam imprezy muzyczne – muzyka elektroniczna to żywioł Leony, koncertującej pod pseudonimem Charlie. Rok później dołączyła do nas Martyna Nowicka. W lokalu udostępnionym przez cichego dobroczyńcę zrobiliśmy już wspólnie około dwudziestu wystaw i, choć lata największej aktywności mamy za sobą, cieszymy się z każdej okazji do tego, by wracać przy Asnyka do idei, które stanęły u podwalin całego przedsięwzięcia. Od początku zależało nam na stymulowaniu wymiany pomiędzy środowiskiem muzycznym i tym skupionym wokół sztuk wizualnych, a także na inicjowaniu dialogu pomiędzy różnymi pokoleniami twórców i grupami towarzyskimi, które skupiają artystów wizualnych w Krakowie – mówi Półtorak.
Jak wygląda sam program galerii? – Na pewno brak instytucjonalnych ram umożliwia szybkie reagowanie, choć utrudnia pozyskiwanie funduszy. Elementarz utrzymywał się przez większość swojego życia z naszych prywatnych oszczędności, czasami pozyskiwaliśmy fundusze z miasta – tłumaczy Półtorak. Działając w ten sposób, opłacali produkcję prac, nie roszcząc sobie do nich żadnych praw. Zazwyczaj i tak okazywały się efemeryczne lub trudne do przeniesienia na zewnątrz, artyści zaś mieli jednak zupełną wolność co do ich późniejszego przeznaczenia. – W pewnym momencie chcieliśmy sformalizować swoje działanie, założyć stowarzyszenie lub fundację. To był jednak jeden z kilku czynników, który wpędził naszą inicjatywę w kryzys. Ta lekkość i zwrotność, które towarzyszyły nam w pierwszych latach, bywają ogromną zaletą. Potrzebne są miejsca, w których artyści mogą pozwolić sobie na eksperyment bez poczucia, że się zbłaźnią albo zaryzykują zbyt wiele (czy to pieniędzy, czy kapitału symbolicznego). Miejsca, w których można przetestować pewne pomysły, nie licząc się ani z wpływem tych prób na miejsce w instytucjonalnym „porządku dziobania”, ani z komercyjną presją. Ta „ciemna materia sztuki”, o której pisał kiedyś Gregory Sholette, to nie jest tylko masa, z której galerie prywatne czy instytucje wyłaniają domniemane klejnoty. To jest też domena, w której udają się rzeczy niepowtarzalne, odważne, robione z czystego przekonania. Mam głębokie poczucie, że na naszym strychu wydarzały się takie rzeczy, nawet jeśli nie byliśmy w stanie zapewnić im dużego rozgłosu, i jest mi niesamowicie miło, że mogłem przyczynić się w Elementarzu do powstania takich wystaw, jak „Elleipsis” Oli Korzelskiej, „Welcome to Last Chance” Janka Moszumanskiego-Kotwicy czy „Two Ribbons Engaged in an Aerial Combat” Marii Lobody. To były niepowtarzalne rzeczy, nierzadko bardzo osobiste, ale i krnąbrne.
Z kolei Nasz Ogródek im. Dereka Jarmana to pracownia artystyczna Bogusława Bachorczyka. W opisie tego miejsca czytamy: „W przeszłości były tu stajnie dla koni, stolarz, mieszkała dama z kurą, mieścił się tu magazyn antykwaryczny, studio fotograficzne i punkt ksero. Podwórko nie cieszyło się szczególnym zainteresowaniem tymczasowych lokatorów ani mieszkańców sąsiedniej kamienicy. Przez wiele lat ulegało rozkładowi”. Bachorczyk ożywił to miejsce, nie tylko poprzez remont, lecz także poprzez wypełnienie ogrodu roślinami, które zebrał podczas swoich podróży. Później zaprosił do współpracy osoby artystyczne, które stopniowo zaczęły „zasiewać ogródek swoimi pracami. Niektóre z nich żyją cyklem ogrodu, z czasem ulegają rozkładowi, aby dać miejsce na nowe prace”. W opisie możemy też przeczytać, że Ogródek zasilany był „potrzebą niekapitalistycznej wymiany emocji, więzi artystów z artystami i artystów z gospodarzem i miejscem”. Ta wspólna praca doprowadziła do odwrócenia nieprzyjaznej atmosfery podwórka i pozwoliła zarówno twórcom, jak i mieszkańcom domu cieszyć się pięknem nowej przestrzeni na Czystej. Ogród służy jako kameralne, nieinstytucjonalne miejsce spotkań i dalszych artystycznych eksploracji.
Wrocław: Wystawy w kiosku

Z kolei w podwórku przy ulicy Ruskiej we Wrocławiu funkcjonuje galeria U Kosałki, która mieści się w pracowni artysty, ironisty i trickstera Jerzego Kosałki. Realizuje on tu konsekwentny program artystyczny, włączając do swoich działań głównie osoby artystyczne ze środowiska wrocławskiego. Jego przestrzeń jest miejscem inspiracji oraz wielu nietypowych wydarzeń artystycznych, jak np. wieczory karaoke.

Czy galeria może się mieścić także w byłym kiosku Ruchu? Oczywiście – i to także dzieje się we Wrocławiu, w dzielnicy Ołbin. To NOWY ZŁOTY prowadzony przez Magdalenę Kreis i Yuriya Bileya w bardzo demokratyczny sposób: bohaterowie kolejnej wystawy wybierani są poprzez współpracę osób artystycznych i kuratorów. Tak opowiada o nim Magdalena Kreis: – NOWY ZŁOTY działa od 2019 roku i od początku miejscem prezentacji sztuki współczesnej jest dla nas kiosk. Lubimy mówić, że jesteśmy niezależną inicjatywą wystawienniczą – zaznacza. – Działamy nieformalnie – nie jesteśmy i nie chcemy być np. fundacją, a kiosk swoją formą architektoniczną podkreśla naszą niezależność. Kiosk to właściwie „ruchomość” – można go przestawić z miejsca w miejsce, choć my działamy stacjonarnie. Funkcjonowanie poza ścisłym centrum miasta to dla nas atut – podkreśla. Zaproszone artystki i artystów (są wśród nich m.in. Elżbieta Jabłońska, Franek Warzywa, Małgorzata Mycek, Dominika Olszowy) zachęcają do uwzględniania lokalnego kontekstu i tworzenia realizacji sięgających do formy, historii czy lokalizacji kiosku oraz własnych skojarzeń z nim.

– Czasem więc kiosk zmieniał się w budkę à la kasyno (duet Piotrowska i Szczęśniak), innym razem był domem kopacza ze słynnej gry Gothic (kolektyw Bezimienny), był też man cave wędkarza (Olga Dyjak) czy klatką na demony (Przemysław Piniak). Czasem był prawie kioskiem (Piotr Puldzian Płucienniczak), a teraz można w nim słuchać ścieżki audio autorstwa Weroniki Trojańskiej, która stworzyła ją na bazie wywiadu z dawną właścicielką kiosku – opowiada Kreis. Instalacji można posłuchać do końca wakacji, umawiając się na wizytę w NOWYM ZŁOTYM (otwarte na życzenie) lub samodzielnie, z własnymi słuchawkami, korzystając z QR kodu umieszczonego na kiosku.
Łódź

W Łodzi funkcjonuje wiele galerii o charakterze niekomercyjnym, jak Pracownia Portretu w komórkach na Księżym Młynie, Galeria Wschodnia w mieszkaniu, WY w lokalu użytkowym. Ciekawym przykładem jest galeria Czynna, założona przez Marcina Polaka, Łukasza Ogórka i Tomasza Załuski, która z programowo miała unikać white cube’ów. Polak jest artystą i kuratorem, prowadzi też portal kulturalny Miejsce Miejsce, natomiast Ogórek i Załuski pracują jako wykładowcy akademiccy. Galeria to dla nich dodatkowe zajęcie, realizowane po godzinach. – Czynna powstała w czasach, gdy tzw. open space’y i alternatywne przestrzenie wystawiennicze nie były jeszcze tak popularne – wyjaśniają twórcy. – Dużo bardziej interesowało nas organizowanie wystaw w przestrzeni publicznej, w miejscach nietypowych, które mogliśmy odkrywać razem z publicznością: w synagogach, na działkach, w nieczynnych basenach czy opuszczonych domach handlowych. Być może wynikało to również z niechęci do wpisywania się w procesy gentryfikacyjne miasta, a może po prostu z doświadczeń Marcina, który jako artysta i aktywista działał w przestrzeni miejskiej – tłumaczą. Starają się pokazywać przede wszystkim młodych artystów i artystki, choć zdarza im się współpracować także z twórcami już uznanymi – ostatnio np. z Jadwigą Sawicką. – Nasza następna wystawa, „Państwo młodzi”, odbędzie się w sali ślubów w ramach Festiwalu Łódź Wielu Kultur. Będzie to refleksja nad stanem zawieszenia i próba symbolicznego zaznaczenia obecności młodego pokolenia – nie tylko w polu sztuki, lecz także w szerszym, społecznym pejzażu.
Poznański kontener, warszawski garaż
Poznań też może się poszczycić nietypowymi przestrzeniami wystawienniczymi, do których należą chociażby kontener, rzeźnia czy szkoła samochodowa. Działają tu takie alternatywne przestrzenie prezentacji sztuki jak Szczur, Nomadyczna czy Granica. Również w stolicy nie brak miejsc zaanektowanych przez artystów, a do najbardziej rozpoznawalnych należy chyba galeria Stroboskop, prowadzona przez Katie Zazenski w… garażu. Odbyły się w nim prezentacje m.in. Maryny Tomaszewskiej, Pawła Żukowskiego i Małgorzaty Halber.
Coraz więcej artystycznych inicjatyw w Polsce odchodzi od neutralnych, sterylnych przestrzeni typu white cube, przenosząc sztukę do miejsc, które żyją swoją historią. To nie tylko estetyczny wybór, lecz także świadoma decyzja – zakorzeniona w potrzebie dialogu z kontekstem społecznym, lokalnością i realnymi warunkami funkcjonowania twórców. Pokazywanie sztuki nie wymaga już specjalnie przygotowanej sceny – wystarczą intencja i przestrzeń gotowa na spotkanie. Takie galerie są dziś ważnym impulsem dla całego ekosystemu sztuki – oferują nie tylko alternatywę wobec instytucji, lecz także miejsce na eksperyment, wolność i bezpośredni kontakt z odbiorcą. Bo sztuka naprawdę może wydarzyć się wszędzie – i właśnie to czyni ją żywą.

Zaloguj się, aby zostawić komentarz.