Znaleziono 0 artykułów
06.10.2019

„Obywatel Jones”: Jak oddzielić prawdę od fikcji?

06.10.2019
Peter Sarsgaard w filmie „Obywatel Jones” (Fot. Piotr Kudła, Kino Świat)

Znany z ról czarnych charakterów Peter Sarsgaard, prywatnie mąż Maggie Gyllenhaal i ojciec ich dwóch córek, w „Obywatelu Jonesie” Agnieszki Holland gra Waltera Duranty’ego. Okryty dziś niesławą amerykański dziennikarz otrzymał nagrodę Pulitzera za serię nieprawdziwych reportaży o Związku Radzieckim z początku lat 30. XX wieku. Zafascynowany komunizmem, usiłował zapobiec publikacji prawdziwych informacji o wielkim głodzie na Ukrainie.

„Obywatel Jones” porusza aktualne tematy, ukryte pod historycznym kostiumem. Co według pana wysuwa się na pierwszy plan?

W samym centrum są prawda i próby dotarcia do niej. W dzisiejszych czasach toczą się ideologiczne walki o prawdę, ale przecież nie ma ona alternatywnych wersji. Jest jedna i powszechna. „Obywatel Jones” jest właśnie o tym. I o wolności słowa w sytuacji, gdy otaczający nas świat konsekwentnie jej odmawia. Rzeczywistość przynosi nam codziennie nowe narzędzia umożliwiające korzystanie z wolności. Mamy szansę dotrzeć do różnych głosów w różnych sprawach i dzięki temu wyrobić sobie własną opinię. Należy jednak to wszystko robić bardzo ostrożnie i zdawać sobie sprawę, że nie wszystko, co czytamy, jest faktem. Tempo zmian sprawia, że informacjom brakuje kuratora. Kogoś, kto przeprowadzi nas przez gąszcz danych. W czasach, które obrazuje nasz film, nie było aż tylu informacji co dziś, a mimo to ciężko oddzielić prawdę od fikcji. Nawet wtedy.

Peter Sarsgaard (Fot. Getty Images)

Dlaczego pana bohater, Walter Duranty, miał problem z tym oddzieleniem?

Bardzo trudno mi go zrozumieć, bo wiedział doskonale, że tuż za rogiem ma miejsce plaga głodu o niewyobrażalnych rozmiarach, ludzie po prostu umierają na ulicach. A on nie zrobił nic, by temu zapobiec. O Durantym wciąż się dużo mówi. Wydaje mi się, że ogromny wpływ na to, kim się stał, miały doświadczenia z I wojny światowej. Wyobrażam sobie, że ktoś, kto widział jej okropieństwa, musiał się zmienić, i to diametralnie. Myślę, że w pewnym momencie życia uznał po prostu, że to wszystko nie ma sensu. Wobec tego postanowił żyć dokładnie tak, jak chciał. Dzielił się kobietami z innymi mężczyznami, organizował orgie z udziałem bohemy, ogromną przyjemność sprawiało mu bycie wśród ludzi. Zadomowił się w Moskwie, bo było mu po prostu wygodnie. Miał bezpośredni dostęp do Stalina i ta znajomość znaczyła dla niego więcej niż miliony ludzkich istnień. Kluczem do zrozumienia Duranty’ego była dla mnie chyba myśl, że nie chciał utracić swojego statusu.

Po pracy nad filmem, wiedząc tyle o przeszłości, nie obawia się pan o przyszłość?

Największy strach budzą we mnie dziś stan naszej planety i przyszłość ludzkości. Dla mnie to są problemy egzystencjalne, którymi przejmuję się codziennie. Na szczęście nie tylko ja. Moja córkaco wtorek protestuje przed swoją szkołą, namawiając ludzi do debaty o zmianie klimatu. Robi to z kilkoma koleżankami, we trzy siedzą kilka godzin w jednym miejscu, trzymając na kolanach plakaty. Przechodniom wydaje się to dość słodkie, robią sobie przy nich zdjęcia, kibicują, biją brawo. Z ciężkim sercem muszę jednak stwierdzić, że chyba zapał tych dziewczyn i ich nadzieje okażą się dość płonne, bo niewielu ludziom naprawdę zależy. A przynajmniej niewielu z tych, którzy mają jakąkolwiek władzę. Najbardziej przerażająca jest dla mnie myśl, że chociaż 99 proc. ludzi zdaje sobie sprawę z tego, że świat się kończy, zawsze znajdzie się tych kilku niedowiarków gotowych na zaprzeczanie faktom. Wypierają to, co się do nich mówi.

Peter Sarsgaard i Maggie Gyllenhaal (Fot. Dia Dipasupil/Getty Images for National Board of Review)
Peter Sarsgaard w filmie „Obywatel Jones” (Fot. Piotr Kudła, Kino Świat)

Pan żona Maggie znana jest ze swojego aktywizmu na rzecz praw kobiet. Czy prywatnie uważa się pan za feministę?

Zdecydowanie tak. Zresztą, czy to nie jedyna opcja? Mam dwie córki i żonę. Na świecie zachodzi bardzo dużo zmian, a ludzie zaczynają widzieć, że każde pozytywne działanie ma sens. Z drugiej strony, łatwo dać się wciągnąć w pułapkę przynależności do czegokolwiek, byle tylko być częścią grupy, ideologii albo systemu. Moja żona bardzo często o tym mówi – w domu i publicznie.

Gdy rozmawiałam niedawno z pana żoną, przyznała, że przyjęła rolę w „Kronikach Times Square” właśnie dzięki panu. Jak udaje wam się znaleźć równowagę między życiem prywatnym i zawodowym?

Maggie to w naszej rodzinie zdecydowana przywódczyni. Ja tak naprawdę zachęciłem ją tylko do tego, by przejęła władzę w pracy. W domu i tak to robi. Zna się na wszystkim. I potrafi do swojego zdania przekonać innych, ale nie groźbą czy prośbą, tylko rzeczowym argumentem. Poza tym jest też fenomenalną matką i piekielnie utalentowaną aktorką. Nasza mała rodzina jest bardzo kompatybilna. Wszyscy jesteśmy różni, ale równi. Na szczęście oboje z Maggie dokładamy się też do domowego budżetu, więc pieniądze nie są argumentem w kłótni. Częściej to ja zostaję z dziećmi na kilka dni ja, ale potem przejmuje je Maggie. Zmieniamy się płynnie, bo przecież nasze zawody wymagają dość częstego podróżowania. Wszystkim to jednak odpowiada. Prawdziwy feminizm, prawda?

Peter Sarsgaard, Jake Gyllenhaal i Maggie Gyllenhaal  (Fot.Mike Coppola/Getty Images)

Ma pan jeszcze jakieś marzenia?

Moim marzeniem jest żyć jak ekonomiści Scott i Helen Nearingowie, którzy w czasie Wielkiego Kryzysu postanowili wyprowadzić się z miasta do małej mieściny w stanie Vermont. Kupili tam kawałek ziemi dosłownie za cenę siekiery i wiedli skromne, ale spełnione życie. Pracowali tylko tyle, żeby wystarczało im na zaspokojenie podstawowych potrzeb. Gdy zrobili już to, co musieli, resztę czasu poświęcali na sztukę. Tak jak Nearingowie chciałbym osiąść gdzieś na stałe. I zająć się czymś naprawdę ważnym.

Magdalena Maksimiuk
Proszę czekać..
Zamknij