
Stylistka Katie Selby-Green po ciężkiej chorobie zrealizowała marzenie o ślubie w perłoworóżowej sukni inspirowanej Marią Antoniną. Odpinane elementy pozwoliły jej zmienić kreację z eleganckiej na wieczorową, zachwycając gości kornwalijskiego wesela.
– Była ucieleśnieniem kobiecości, ale miała w sobie też siłę i charakter – mówi Katie Selby-Green, stylistka, której wyjątkowa suknia ślubna została zaprojektowana na zamówienie. Kreacja miała odpinane elementy, dzięki którym można ją było łatwo przekształcić w wieczorową stylizację.
Katie Selby-Green i jej przyszły mąż Ben Boscawen poznali się w 2015 roku, gdy oboje pracowali w Topshopie i Topmanie – popularnych brytyjskich sieciówkach modowych w Oksfordzie. – Pomyślałam wtedy: muszę działać, bo jeśli nic nie zrobię, to ktoś inny mnie uprzedzi – wspomina. – Nie chciałam ryzykować, że stracę coś wyjątkowego. I to był strzał w dziesiątkę. Pierwsza randka? Szampan i piknik. Atmosfera była tak świetna, że całkowicie straciliśmy poczucie czasu i nie zdążyłam na ostatni autobus do domu – mówi Katie.
Po prawie 10 latach razem Ben oświadczył się w walentynki, kiedy Katie… zmywała naczynia. – Szukał pierścionka przez osiem miesięcy. Ten, który wybrał, ma 130 lat i jest zupełnie inny niż wszystkie, które do tej pory widziałam. To prawdziwy unikat – wspomina stylistka.
Przygotowania do ślubu przebiegały w cieniu nagłej choroby Katie
Wszystko było idealnie do momentu, gdy zaledwie trzy miesiące po zaręczynach Katie niespodziewanie przeszła krwotok mózgu. Przez 10 dni hospitalizacji Ben towarzyszył jej nieprzerwanie. Jak żartował później ojciec Katie w przemówieniu weselnym: – Trudno wyobrazić sobie bardziej wymagający test dla przyszłego zięcia. Po wyjściu ze szpitala Katie poruszała się na wózku i planowanie ślubu kompletnie zeszło na dalszy plan. – Na szczęście szybko wróciłam do zdrowia, a kiedy lekarze dali mi zielone światło, organizacja ślubu marzeń nagle nabrała dla nas zupełnie nowego znaczenia.
Jako stylistka Katie Selby-Green czuła dużą presję, by jej ślubna stylizacja zrobiła wrażenie. – W takich momentach napięcie jest ogromne – wyznaje. – Stałam się swoją własną klientką i szczerze? Byłam strasznie wybredna! – przyznaje. Po przymierzeniu ponad 70 sukienek nadal nie znalazła tej odpowiedniej i zaczęła się obawiać, że jej wymarzony projekt istnieje jedynie w jej wyobraźni. I wtedy w jej życiu pojawiła się Grace Lane – cudotwórczyni, projektantka sukien na miarę, która mimo pełnego grafiku zdecydowała się przyjąć jej zlecenie.
– Z Grace wymieniałyśmy mnóstwo zdjęć, a wiele naszych inspiracji było historycznych. Szczególnie ważny był dla nas styl Marii Antoniny – wspomina Katie. – Od zawsze fascynował mnie jej wizerunek. Gdy miałam 12 lat, ciocia podarowała mi srebrną perukę inspirowaną jej epoką. Praktycznie w niej spałam. Jej miłość do mody, chęć ciągłej przemiany i podążania własną drogą zawsze mnie inspirowały. Łączyła dziewczęcość z ogromną siłą i determinacją – podkreśla.
Katie do sukni w stylu Marii Antoniny dobrała satynowe buty z diamentową klamrą od Rogera Viviera i perłową biżuterię
Punktem wyjścia dla projektu sukni była sylwetka retro – dopasowany gorset i rozkloszowany dół. Zamiast tradycyjnej bieli Katie zdecydowała się na jedwab dupion w odcieniu perłowego różu. – Od razu mnie do niego ciągnęło – tłumaczy. – Choć długo zastanawiałam się, czy brak czystej bieli nie sprawi, że nie będę od razu rozpoznawalna jako panna młoda. Ale niepotrzebnie się martwiłam – zaznacza.
Katie i Grace zaprojektowały dwuczęściową suknię z odpinanymi elementami – m.in. rękawami i peleryną – co pozwoliło uzyskać dwie wersje: dzienną i wieczorową. – Potraktowałyśmy to jak proces przemiany – tłumaczy Katie. Najpierw efekt „wow” w kościele, a potem warstwa po warstwie odkrywanie ramy sukni – z widocznym tiulem i lekką, zdekonstruowaną formą, ale z przymrużeniem oka.
Do tak wyrazistej kreacji trzeba było dobrać równie stylowe dodatki. – Uwielbiam projekty Rogera Viviera, szczególnie te inspirowane okresem rokoko – wyjaśnia Katie. – Gdy tylko zobaczyłam różowe satynowe buty z diamentową klamrą, wiedziałam, że to w 100 proc. ten klimat – wyjaśnia. Do tego Katie dobrała perłową biżuterię – kolczyki od teściowej i naszyjnik od swojej mamy. – Podobała mi się myśl, że obie będą ze mną w tym dniu również w symboliczny sposób – mówi. Inspiracją w kwestii fryzury i makijażu była Maria Antonina z filmu Sofii Coppoli, grana przez Kirsten Dunst. Włosy Katie zostały splecione w klasyczny warkocz. – Suknia grała pierwsze skrzypce, reszta miała pozostać świeża, prosta i niewymuszona – tłumaczy.
Pan młody i druhny wybrali stylizacje w duchu retro
Pan młody wybrał żakiet i kaszmirowy płaszcz od Favourbrook, które zestawił z żółtą, dwurzędową kamizelką z lnu od Ede & Ravenscroft oraz cylindrem od Lock & Co. – Miał też emaliowane spinki do mankietów w odcieniach żółci i błękitu od Aspinal of London – prezent ode mnie – mówi Katie. Druhny wybrały własne kreacje, kierując się moodboardem z kwiatowym motywem, który przygotowała Katie. – Ostatecznie pojawiły się w kreacjach od Rixo, Sandro, Ghost i Alice + Olivia – mówi. – Moja mama miała na sobie żółtą sukienkę w grochy od Alessandry Rich.
Ślub pary odbył się 10 maja w kościele w Zennor, niedaleko St Ives. – Zennor ma swoją legendę: podobno chórzystkę z Zennor porwała syrena zakochana w jej niezwykłym głosie – mówi Katie. – Na naszą uroczystość pastorka specjalnie założyła różową koszulę i sandały, bo ktoś zdradził jej, że róż to nasz motyw przewodni.
Kiedy tata wprowadzał Katie do kościoła, w ławkach rozległy się westchnienia – jej suknia zrobiła ogromne wrażenie. – To było naprawdę stresujące stanąć przed wszystkimi – przyznaje Katie. – Zwłaszcza po tylu miesiącach przygotowań, ale sama ceremonia była absolutnie perfekcyjna.
Po ślubie nowożeńcy wsiedli do kremowego Jaguara XK120 z lat 50., który zawiózł ich na przyjęcie weselne do The Gurnard’s Head Inn – miejsca współprowadzonego przez ojca chrzestnego Bena, Charlesa Inkina, i jego brata Edmunda. – Piliśmy szampana z przecudnej kolekcji kieliszków w stylu vintage – wspomina Katie. – A jedzenie? Nie da się przecenić tego, co zrobili szef kuchni Max i jego zespół – goście jednogłośnie stwierdzili, że to najlepsze weselne menu, jakie jedli w życiu.
Po zmianie stylizacji – która wywołała spontaniczne oklaski – Katie i Ben zatańczyli swój pierwszy taniec do utworu „Andante, Andante” zespołu ABBA, zaskakując gości w pełni przygotowaną choreografią. – To był chyba nasz największy sekret – nawet rodzicom nic nie powiedzieliśmy, bo baliśmy się, że w ostatniej chwili się zestresujemy i wszystko odpuścimy – śmieje się Katie. – Strasznie się denerwowałam, żeby się nie pomylić, ale atmosfera była niesamowita. To był jeden z moich ulubionych i najbardziej satysfakcjonujących momentów całego dnia. Uroczystość zakończyła się widowiskowym zachodem słońca, pizzą serwowaną do późnych godzin nocnych i setem DJ-skim w wykonaniu Simona Panga.
Patrząc z perspektywy czasu, Katie przyznaje, że wciąż przeżywa ten dzień na nowo. – Po krwotoku mózgu wszystko zyskało inny wymiar. To doświadczenie zwiększyło moją świadomość, jak ogromnym szczęściem jest po prostu żyć.

Obudziłam się przy pięknym błękicie nieba – wreszcie nadszedł moment, by założyć suknię.

Suknia i peleryna w towarzystwie naszych bukietów w The Old Coastguard w Mousehole.

Do zasznurowania sukni w stylu retro potrzeba było kilku osób, instrukcji wideo od Grace i... cierpliwości!

Nasze inicjały na szczęście – sęk tkwi w szczegółach.

Wszystko gotowe na wielki moment.

Różowe buty od Rogera Viviera z klamrą z kryształków – ukłon w stronę Marii Antoniny (były naprawdę wygodne).

Jedna z moich druhen, Lara Nulie.

Cała stylizacja w pełnej okazałości.

Ekipa ślubna – bez mojego brata i jednej druhny.

Z mamą i tatą – chwilka dla nas, zanim zawieźli mnie do kościoła.

Ben zakłada kamizelkę.

Pan młody powtarza przemówienie.

Drużbowie we frakach i z piwem na uspokojenie – chwila oddechu w barze The Gurnard’s Head Inn.

Ben i dwaj z jego trzech drużbów przed The Gurnard’s Head, obok naszego weselnego auta.

Wyruszamy do kościoła.

Przyjeżdżam pod kościół – już naprawdę czuję się panną młodą.

Klęcząc przy ołtarzu w kościele św. Senary.

Jesteśmy po ślubie!

Kiedy pan młody ma 188 cm, a ty 155 cm.

Tylko tak dało się zejść po schodach w masywnej jedwabnej sukni.

Johnny Hall – nasz dawny współlokator – i Chloe Kennedy przyjeżdżają na przyjęcie.

Jeden ze stołów – numery stołów ozdobiłam własnoręcznie narysowanymi lokalnymi rybami.

Przyjazd do The Gurnard’s Head Inn po przejażdżce wybrzeżem.

Przy każdym nakryciu – makaronik jako upominek dla gości. Jeden z moich (i Marii Antoniny!) ulubionych przysmaków. Projekt menu: Kate Meyler.

Witamy gości.

Johnny Boscawen – ojciec pana młodego – z radością wznosi kieliszek!

Ręcznie malowana tablica z rozkładem stołów, przedstawiająca budynek pubu wraz z lokalnym krajobrazem i krowami w tle. Imiona gości dopisała za mnie jedna z druhen.

Mama pana młodego – jej reakcja na przemówienie syna mówi wszystko.

Gdy patrzę na to zdjęcie, wciąż czuję miłość.

„Niech jedzą ciastka”.

Było warte grzechu! Ladyvale Bakery to mistrzowie. Cytrynowo-migdałowy biszkopt z malinowym kremem Swiss meringue.

Trzy pokolenia świętujące razem.

Chwila (prawie) tylko dla nas.

Jedno z moich ulubionych zdjęć – Ben naprawdę uwielbia krowy! Ta tutaj to Scrumpet – jedyna brązowa w stadzie i zdecydowanie najbardziej psotna. Uwielbiam, jak wyróżnia się z tłumu.

Gratulacje od farmera Johna.

Czułam się jak monarchini – dzięki moim królowym!

Złota godzina.

Lokalizacja to podstawa!

Półwysep Gurnard’s Head – to od niego pub wziął swoją nazwę.

Charles – ojciec chrzestny Bena i jeden ze współwłaścicieli The Gurnard’s Head. To dzięki niemu nasz wymarzony ślub stał się rzeczywistością.

Bramka dla zakochanych.

Pokonując wiejski płotek – w pełnym stylu.

Połączenie szpilek od Christiana Louboutina z bajką o Kopciuszku.

Reakcje gości na zmianę mojej stylizacji.

Rzut bukietem. Na zdjęciu nie widać chaosu, który wydarzył się chwilę później – ale można go wyczytać w spojrzeniach!

Pierwszy taniec do „Andante, Andante” ABBY, w wykonaniu zespołu The Cartographers.

Koktajle, świętowanie i uśmiechy. Po mojej lewej stronie mój brat Michael.

Taniec w promieniach zachodzącego słońca.

To Kornwalia czy Kalifornia?

Namiot lśnił ciepłym światłem, a wieczór powoli otulał wszystko wokół.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.