Znaleziono 0 artykułów
16.08.2023

W klubie kobiet: Najbardziej wpływowe DJ-ki sceny elektronicznej

16.08.2023
Peggy Gou (fot. Getty Images)

Nawet jeśli nie nucicie jeszcze utworu „(It Goes Like) Nanana”, na pewno nie raz słyszeliście go choćby na Instagramie. Wyprodukowana przez Peggy Gou piosenka to jeden z największych przebojów tego lata. Lista wpływowych DJ-ek na Gou jednak się nie kończy. Coraz częściej o tym, do czego i jak na parkiecie tańczymy, decydują dziewczyny. Niegdyś pomijane przez media i spychane na drugi plan w zdominowanej przez białych mężczyzn branży, dziś zgarniają milionowe kontrakty, występują w najbardziej niesamowitych miejscach i pokazują, że jeśli muzyka ma faktycznie łagodzić obyczaje, sama musi świecić przykładem różnorodności i akceptacji.

Honey Dijon grać zaczęła już jako dziecko. Urodzona i wychowana w południowej części Chicago, miała luźne, by nie powiedzieć: partnerskie relacje z rodzicami – gdy pojawiła się na świecie, sami byli jeszcze nastolatkami. Widząc jej zainteresowanie muzyką i swobodę, z jaką porusza się w świecie dźwięków, pozwalali jej występować na domówkach, które organizowali dla znajomych i przyjaciół. Trwały lata 70. – królowało disco, z głośników wybrzmiewały hity Donny Summers i Steviego Wondera. Disco i soul musiały odcisnąć więc na Honey spore piętno – do dziś chętnie z nich korzysta. Prawdziwą edukację zdobyła jednak później i, jak mówi, zupełnie przez przypadek.

W liceum rodzice wysłali ją do katolickiej szkoły z internatem – chcieli, by otrzymała porządne wykształcenie. Placówka przeznaczona była jednak wyłącznie dla chłopców – Honey, która jest osobą transpłciową, mocno borykała się wtedy z własną tożsamością. Nie miała przyjaciół, większość czasu spędzała zamknięta w pokoju. Muzyka okazała się lekarstwem i ucieczką. Odkryła zespoły z Wielkiej Brytanii (Adam and the Ants, Eurythmics), obserwowała, jak na scenie muzycznej Chicago rodzi się house. Nowy gatunek grywano w klubach, do których zaczęła chodzić, i promowano w najbardziej znanych sklepach z płytami. Od razu poczuła, że to coś dla niej – house od początku zbudowano bowiem wokół konkretnej społeczności i kultury. Dijon nazywa ją dziś „kulturą marginalizowanych ludzi”, mając na myśli głównie osoby czarne i LGBT.

Honey Dijon (Fot. Getty Images)

Nic więc dziwnego, że o Dijon mówi się dziś jako o ikonie i prekursorce. Gdy zaczynała, branża muzyczna nadal zdominowana była przez mężczyzn. Tymczasem Honey pod koniec lat 90. zaczęła podbijać Nowy Jork. Imprezowicze pokochali ją za charyzmę, krytycy docenili wysoką umiejętność miksowania ciężkiej elektroniki z fragmentami zmysłowych soulowych kawałków i elementami klasycznego disco. Dzięki temu, że w gejowskich klubach, gdzie grywała, poznała wielu projektantów i stylistów, zaczęła się jej przygoda z modą. Współpracuje z Acne Studios i Bottegą Venetą, komponowała też ścieżki dźwiękowe do męskich pokazów Louis Vuitton, gdy dyrektorem kreatywnym linii był Kim Jones. Nowy Jork zamieniła w końcu na Berlin – została rezydentką baru Panorama w kultowym klubie Berghain.

Na muzycznym haju: Nina Kraviz

W Panorama Bar za deskami często spotkać można też Ninę Kraviz – „tytankę techno”, jak lubią pisać o niej niektóre media.

Kraviz, która w branży obecna jest już niemal 15 lat, także ma spore zasługi w przebijaniu szklanego sufitu. Tyle że oprócz niego łamie też obyczajowe konwenanse i dumnie obnosi się ze swoją seksualnością. Internetowym wiralem był fragment wywiadu, którego w 2013 roku udzieliła internetowemu magazynowi „MixMag” – na pytania odpowiadała wtedy z wanny, pokryta jedynie pianą. Posypało się wtedy w jej stronę sporo krytyki – osoby z branży (głównie mężczyźni) zarzucali jej, że trywializuje pracę DJ-ki, że przedkłada ciało nad ciężką pracę i talent. Kraviz mistrzowsko odparła wtedy zarzuty (w obszernym poście opublikowanym na Facebooku nie zostawiła suchej nitki na jednym z nieżyczliwych jej producentów i zmusiła go do przeprosin). Stała się symbolem zmysłowej i zdolnej diwy techno, która jak mało kto umie porwać publikę do tańca, a muzykę przeżywa równie mocno, jak słuchacze jej setów.

Nina Kraviz (Fot. Getty Images)

Rosjanka szybko stała się znana z osobliwych i postrzeganych jako ciężkie miksów, składających się z elementów ghetto house’u, trance’u, drum’n’bassu i acid techno. Grywa na najwyższych obrotach, pozwala, by jej ciało dawało się ponosić muzyce. – Wiele osób myśli, że podczas występów jestem naćpana – żaliła się „Guardianowi”. – A ja po prostu bardzo fizycznie doświadczam tych dźwięków  wyjaśniała. Dla niektórych jej sety mogą być wyzwaniem. Szczególnie że często grywa je w spektakularnych miejscach – przy wieży Eiffla albo na Wielkim Murze Chińskim.

Didżejowania Kraviz nauczyła się w rodzinnej Rosji. W połowie lat 90. opuściła Irkuck, skąd pochodzi, i osiedliła się w Moskwie. Za dnia pracowała jako dentystka w szpitalu dla weteranów, a wieczorami grywała w moskiewskich klubach. Szybko udało jej się zdobyć rezydenturę w jednym z najpopularniejszym – Propagandzie. Próbowała też swoich sił w zespole muzycznym MySpaceRocket, ale porzuciła ten projekt, gdy usłyszała od kolegów, że jest „wyłącznie wokalistką”.

Kraviz od początku miała zapędy producenckie. W 2009 i 2010 roku wydała dwa ciepło przyjęte kawałki – „Voices” i „I am Gonna Get You / Pain in the Ass”. Prawdziwy przełom nastąpił jednak rok później po wypuszczeniu utworu „Ghetto Kraviz” – mrocznego, ambientowego i piekielnie zmysłowego. Dzięki niemu dołączyła do czołówki – otworzyły się przed nią największe kluby i sceny najpopularniejszych festiwali,  z Coachelląna czele, gdzie zagrała w 2014 roku.

Vivienne Westwood i Nina Kraviz (Fot. Getty Images)

Moda na house: Peggy Gou

– Ludzie często pytają mnie: „Jak to jest być kobietą DJ-em?”. Odpowiadam wtedy: „Dlaczego musisz konkretyzować płeć?” – mówi Peggy Gou, pochodząca z Korei i mieszkająca w Berlinie gwiazda muzyki house i projektantka mody. Podobnie jak koleżanki po fachu, mimo niepodważalnego sukcesu, także nadal mierzy się z seksizmem.

Peggy Gou (Fot. Getty Images)

Gou to na scenie muzyki elektronicznej postać wyjątkowa. Jest samoukiem – miksowania muzyki zaczęła uczyć się w Londynie, dokąd przeprowadziła się z rodzinnej Korei po tym, jak dostała się na London College of Fashion. Młoda Gou, która najpierw chciała być projektantką, później fotografką i stylistką, zakochała się w londyńskim życiu nocnym. Co weekend chodziła na imprezy tylko po to, by podziwiać grające w klubach DJ-ki. Szybko okazało się, że sama ma świetny słuch. Pod okiem przyjaciela najpierw nauczyła się technicznych podstaw, a następnie zaczęła zgłębiać tajniki produkcji. Odnalazła swój dźwięk i określiła go mianem K-house, bo oprócz elektroniki ogromną rolę odgrywały w nim linie melodyczne inspirowane tradycyjną koreańską muzyką.

Gou wiedziała, że muzyka – choć jest jej ogromną miłością – szybko przestanie jej wystarczać. W 2018 roku znana była już na całym świecie za sprawą przeboju „It Makes You Forget (Itgehane)”. Rok później jego sukces powtórzyło „Starry Night”, które wybrzmiewało z głośników w klubach od Los Angeles po Pekin. Wtedy na jednej z imprez poznała Virgila Abloha, który przekonał ją do tego, by spróbowała swoich sił w projektowaniu. Miała w końcu doświadczenie w szyciu, nadal brakowało jej jednak odwagi. Bała się, że jej miłość do mody sprawi, że publiczność nie będzie traktować jej poważnie.

Peggy Gou (Fot. Getty Images)

Abloh zaaranżował spotkanie Gou z przedstawicielami New Guards Group – właścicielem jego marki Off-White. Od razu powiedzieli jej, że widzą w niej sporo z Virgila, i zapytali, dla kogo chciałaby projektować. Odparła, że wyłącznie na swoje nazwisko. Tak powstała Kirin – marka kolorowa, eklektyczna i wyrazista. Zupełnie jak Peggy.

Michalina Murawska
Proszę czekać..
Zamknij