
Każdy festiwal ma swoich ulubieńców: związane z wydarzeniem nazwiska, których pojawienie zawsze jest wyczekiwane i fetowane. Dla Wenecji takim faworytem jest bez wątpienia Luca Guadagnino, Włoch, który od lat premierowo pokazuje na Lido swoje filmy: „Jestem miłością” (2009), „Nienasyceni” (2015), „Suspiria” (2018), „Do ostatniej kości” (2022) czy „Queer” (2024). Wyjątkami były „Tamte dni, tamte noce”, który debiutował na amerykańskim Sundance, i „Challengers” – pierwotnie co prawda przewidziany dla Wenecji, ale z opóźnioną przez strajk hollywoodzkich aktorów premierą. Teraz przyszła pora na „Po polowaniu” – najnowszy obraz włoskiego filmowca-intelektualisty, w którym główne role grają Julia Roberts, Andrew Garfield, Michael Stuhlbarg i Ayo Edebiri.
Kiedy na ekranie, w rytm jazzowego klasyka, pojawiają się napisy początkowe, charakterystyczna czcionka wydaje się znajoma. Bingo! To Windsor Light, zwana „czcionką Woody’ego Allena”. Bo dokładnie tak samo swoje filmy otwierał przez lata Woody Allen. Przypadek? Skąd! W kinie Guadagnino przypadków nie ma. – Mógłbym odpowiedzieć prostacko: „A dlaczego nie?”. To jest kanon, w którym dorastałem, a gdy zaczynaliśmy z moimi współpracownikami pracę [nad tym filmem], po głowie chodziły nam [takie filmy Allena jak] „Zbrodnie i wykroczenia”, „Inna kobieta” czy „Hannah i jej siostry”. Infrastruktura tej historii wydawała się połączona ze wspaniałą spuścizną Allena z lat 1985–1991 – tłumaczył podczas konferencji prasowej reżyser. – Wydało mi się to interesującym sposobem nawiązania do tematu artysty, który zmaga się z określonymi problemami życiowymi i zastanowienia się, jaką my [widzowie] ponosimy odpowiedzialność, oglądając [filmy] ulubionych artystów [z takim bagażem] jak Allen.
Jak zareaguje Alma
No właśnie. Jak zachować się, gdy ktoś, kogo lubimy, cenimy, dla kogo mamy ciepłe miejsce w sercu, zostaje oskarżony o czyn haniebny i ohydny? Od tego pytania rozpoczyna się „Po polowaniu”. Alma Imhoff (Roberts) to profesorka, która ma już za moment, w ramach uznania zasług, dostać na Yale etat. Nosi się elegancko, ale z luzem, z głowy cytuje filozofów, ma ironiczne poczucie humoru i jest piękna. Na jej zajęcia ustawiają się kolejki. Po ukoronowanie kariery idzie ramię w ramię z nieco młodszym Hankiem (Garfield), z którym łączy ją podszyta wzajemną fascynacją przyjaźń. Pewnego dnia uporządkowane i uprzywilejowane życie Almy (prywatna pokojówka, zawodowe profity, mąż wyprzedzający każde pragnienie) wywraca się do góry nogami. Ulubiona studentka Maggie (Edebiri) wyznaje jej, że padła ofiarą przemocy seksualnej ze strony Hanka. Sytuacja zmusi Almę do zajęcia stanowiska. Czy będzie lojalna wobec przyjaciela, z którym łączy ją więcej, niż powinno? Czy dorośnie do feministycznego wizerunku, bezdyskusyjnie wierząc dziewczynie i składając go na ołtarzu zbudowanym z postulatów #MeToo? Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że nabierający coraz większego rozgłosu skandal otwiera portal do przeszłości, w której Alma schowała własne mroczne i wstydliwe tajemnice.
Bohaterki Guadagnino mają różne pokoleniowe doświadczenia z patriarchatem

Guadagnino zaczyna od zrzucenia bomby na środowisko z lubością wymieniających się wszelkimi „izmami” akademików, ludzi żyjących w eleganckiej klatce zbudowanej z komfortu i przywileju. Z charakterystyczną dla siebie precyzją przecina nitki przeintelektualizowanych nawyków elity, wyśmiewa wyobrażenia na temat siebie i innych. Z tego stopniowo rozwija wielowątkowy, złożony portret nieoczywistych międzyludzkich relacji. Bardzo ciekawy jest wątek pokoleniowych różnic w feminizmie. Maggie jest młoda, czarna, wychowana na #MeToo. Po okresie początkowego zawahania o swojej krzywdzie mówi głośno, bezkompromisowo idzie po sprawiedliwość, nie bawiąc się w układy i układziki. Ale też świadomie wykorzystuje swoją społeczną pozycję i towarzyszące jej stereotypy. Alma to reprezentantka pokolenia kobiet, które do pozycji siły doszły w męskim świecie. Wciąż uważa, że czasami lepiej być cicho, dyskretnie grać w patriarchalną grę, bo świat wcale tak bardzo się nie zmienił. To, co dla Almy jest rozwagą, dla Maggie będzie tchórzostwem i konformizmem. Która strategia okaże się lepsza?
Uchwyceni w momencie przewartościowań bohaterowie już niczego nie są pewni
Jest jeszcze jedno zjawisko, którego esencję Guadagnino chwyta ruchem pewnym, ale czułym. Często mówimy: „Ja tego nigdy nie zrobię”; „To moje zasady, nigdy ich nie złamię”. Na przykład: „Nigdy nie wybaczę zdrady, bo kto wybacza zdradę, jest słaby”. A potem przychodzi życie... Nie pyta, czy jesteśmy gotowi, nie kryguje się: „Przepraszam, czy to dobry moment?”. Nie. Wali z zaskoczenia, a my w szoku zbieramy kawałki poprzednich założeń w nową całość, nierzadko przesuwając rzekomo nieprzekraczalne granice, by pasowały do nowej układanki. Guadagnino podgląda bohaterów właśnie w takim momencie brutalnego przewartościowania. Dynamika relacji Hanka i Almy pełna jest nieoczywistości i zaskoczeń, podobnie jak związek Almy z mężem, psychiatrą Frederikiem (Stuhlbarg) – i to on wydaje się być najciekawszy na mapie interpersonalnych przecięć w „Po polowaniu”, szczególnie, że wzmacniają go wspaniale role Roberts i Stuhlbarga.
„Po polowaniu” Luki Guadagnino to istny popis gry aktorskiej
Guadagnino – trochę jak Lanthimos, choć w całkiem innym stylu – potrafi tchnąć w aktora nowe życie, dostrzec w nim niewykorzystany wcześniej potencjał. To robi z Julią Roberts, która dzięki roli w „Po polowaniu” ma szansę trafić do czołówki oscarowego wyścigu. W pozornie opanowanej, taktownej Almie tyle dzieje się pod powierzchnią, że od Roberts nie można oderwać wzroku. To występ na poziomie co najmniej „Sierpnia w hrabstwie Osage” czy „Erin Brockovich”. Spokój i milcząca mądrość Stuhlbarga wspaniale komplementują jej energię. Z drugiej strony uzupełnia ją niemal irytująco zblazowany, czekający na wybuch, nieoczywisty Garfield (na konferencji prasowej opowiadał o filmie, cytując Junga!). Tylko Edebiri jakoś tu nie pasuje: jest manieryczna, irytująco przerysowana. Trochę jakby za bardzo się starała. Albo grała w innym filmie.
W „Po polowaniu” brak zabawy formą i konwencją, które pamiętamy z „Challengers”, zdeterminowanej negacji kanonów „Do ostatniej kości” czy niemal erotycznej charyzmy „Tamtych dni...”. To film o wiele bardziej poukładany, tradycyjny narracyjnie, metodyczny. Budowany zarówno poziomo (siatka relacji), jak i warstwowo (odkrywanie kolejnych zależności i faktów). Może dlatego, że Guadagnino jest w czołówce moich ulubionych reżyserów i z apetytem czekam na jego nieposkromioną inwencję, z kina wyszłam z pewnym niedosytem, tak, jakby „po prostu dobry film” to było dla tego reżysera za mało. „Po polowaniu” jest jak uszyta z drogiego materiału, świetnie skrojona, klasyczna sukienka. Większość zachwyci. Może tylko niektórym zabraknie w niej ekstrawaganckiego dodatku.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.