Znaleziono 0 artykułów
27.09.2025

Gillian Anderson o siostrzeństwie, odwadze i ukrytych pragnieniach

Gillian Anderson, gwiazda październikowej okładki „Vogue Polska”. (Fot. Alexi Lubomirski)

Występuje w roli Blanche DuBois w „Tramwaju zwanym pożądaniem” w brytyjskim National Theatre at Home, wymyśliła książkę o pożądaniu, która stała się międzynarodowym bestsellerem. Z Gillian Anderson, aktorką i globalną ambasadorką wartości L’Oréal Paris rozmawiamy o siostrzeństwie, odwadze i ukrytych pragnieniach. I o tym, że to, co jest normą dla mężczyzn, wciąż jest tabu dla kobiet.

Mam wrażenie, że ze wszystkich kobiecych ról, które zagrała, prywatnie Gillian Anderson najbliżej jest do rzutkiej seks-terapeutki Jean Milburn z netfliksowego przeboju „Sex Education”. W języku polskim właśnie ukazała się jej wydana rok temu książka „Want” („Pragnę”, Wydawnictwo Marginesy), która stanowi zbiór anonimowych głosów kobiet z całego świata dzielących się swoimi najskrytszymi fantazjami erotycznymi. – To wbrew pozorom nie tyle opowieść o seksie, co o zidentyfikowaniu naszych potrzeb i odwadze w ich komunikowaniu – powtarzała zarówno w rozmowie z Esther Perel, jak i z Kareeną Kapoor Khan. Zdradziła też, że wśród anonimowych listów ukryty jest też jej własny, którego napisanie nie przyszło jej łatwo, bo spotkanie z pragnieniami wymagało intymnej przestrzeni. Ogromny odzew, który wywołała książka, namaścił Gillian na przewodniczkę największego kobiecego kręgu na świecie powstałego ponad podziałami rasowymi, klasowymi i płciowymi. Czy widzi to jako akt siostrzeństwa, które jest tematem przewodnim październikowego wydania „Vogue Polska”? Pytam podczas okładkowej sesji zdjęciowej.

Gillian Anderson, stylizacja: golf Gabriela Hearst; spodnie Ania Kuczyńska; Buty Gianvito Rossi. (Fot. Alexi Lubomirski)

Pracujesz w środowisku, w którym liczy się współpraca, ale tylko dzięki rywalizacji można osiągnąć sukces. Czy nauczyłaś się odróżniać prawdziwe siostrzeństwo od tzw. performative sisterhood – pozornej solidarności kobiet?

Całkiem dobrze potrafię ocenić innych ludzi. Poza tym – my kobiety potrafimy rozpoznać, które z nas wspierają się nawzajem. Podpowiada nam to intuicja. Czasami wystarczy kontakt wzrokowy, by powstała nić wzajemnego zrozumienia. W ogóle uważam, że naszym obowiązkiem jest wspieranie się nawzajem.

Czy doświadczyłaś w życiu sytuacji, w której na tak rozumianym siostrzeństwie mogłaś się emocjonalnie oprzeć?

Och, tak. Była w moim życiu pewna kobieta, przez 20 lat pełniła funkcję mojej menedżerki. Zmarła trzy tygodnie temu [z Gillian Anderson rozmawiamy w połowie lipca 2025 roku – przyp.red]. Spotkałam ją na samym początku mojej kariery.  Była moją menedżerką, ale też przyjaciółką, wsparciem, mentorką. Zawsze była po mojej stronie, zwłaszcza gdy zaczynałam i emocjonalnie było mi najtrudniej. Rozmawiałyśmy codziennie, to ona nauczyła mnie, jak być dobrym człowiekiem. Nie wiem, czy poradziłabym sobie bez niej, szczególnie w pierwszych dziesięciu latach pracy przy „Z Archiwum X”. Nie wyobrażam sobie przechodzenia przez ten czas bez niej u mojego boku.

Gillian Anderson, stylizacja: koszula i sweter Moschino. (Fot. Alexi Lubomirski)

Grałaś postacie, które jednocześnie przyjmują i odrzucają wrażliwość. Jak ważna wydaje ci się ona w kontekście siostrzeństwa?

Prawdziwa relacja z drugim człowiekiem wymaga odsłonięcia siebie. A to oznacza pokazanie swoich słabości i lęków. Naprawdę poznajemy drugiego człowieka, gdy zdejmujemy zbroje, maski, na bok odkładamy udawanie. To właśnie wtedy łatwiej jest kochać i łatwiej jest przyjąć miłość – pokazując najbardziej intymną część siebie. Wtedy nie udajemy, że jesteśmy cool, sprytniejsi czy lepsi niż jesteśmy. To nie jest instagramowa wersja siebie ani ta „najbardziej udana”. To coś bliższego prawdziwemu ja. Kiedy kobiety pokazują się sobie nawzajem właśnie w taki sposób, uczą, że można być niedoskonałą i czuć się bezpiecznie. Bycie wrażliwą to nie słabość, tylko siła, bo odsłonięcie się wymaga ogromnej odwagi. To właśnie wtedy rodzą się prawdziwe, znaczące relacje.

To trudne, bo żyjemy w czasach success stories, tworzymy swoje doskonałe awatary…

Zwłaszcza w mediach społecznościowych. Dlatego konieczne jest tworzenie wspólnot, w których można czuć się bezpiecznie – czy to wśród kobiet, mężczyzn, osób queer – najważniejsze są troska, szacunek i odwaga. To wartości potrzebne całemu społeczeństwu.

Definicja odwagi też uległa zmianie.

Tak, dziś odwagą jest bycie sobą.

Gillian Anderson, stylizacja: koszula Wnu; marynarka Loewe; spodnie Ania Kuczyńska; muszka Haratyk; pierścionki Sophie Bille Brahe, By Pariah. (Fot. Alexi Lubomirski)

Wydaje się, że w swojej karierze grałaś same odważne kobiety: Scully, Stella, Jean, Thatcher. Jak myślisz, co każda z nich powiedziałaby o siostrzeństwie?

Myślę, że Jean mówiłaby otwarcie o tym, jak ważne jest szukanie siostrzeństwa, czynienie go częścią życia, przyjmowanie i pielęgnowanie. Co do Margaret Thatcher – pewnie odparłaby: „Nie wiem, co masz na myśli. Siostrzeństwo? Co to takiego?”. Jeśli zaś chodzi o Scully to w serialu nie widzimy jej z przyjaciółkami. Ma tylko pracę i Muldera, więc chyba niewiele miałaby do powiedzenia. Może żałowałaby, że nie miała czasu ani wiedzy, by je pielęgnować.

Rok temu wydałaś książkę „Want”, oddając głos kobietom z całego świata, które chciały podzielić się swoimi erotycznymi fantazjami. Jaka idea ci przyświecała?

Książka miała pokazać, że równość to nie tylko prawa i możliwości, ale też emocjonalne przyzwolenie, by chcieć więcej, inaczej, a nawet egoistycznie. Podczas spotkań z kobietami, które odbyły się przy okazji premiery książki, stało się jasne, że bycie egoistką wymaga odwagi. Odwagi wymaga też zadawanie sobie trudnych pytań: czy jestem szczęśliwa w pracy, związku, miejscu zamieszkania? Czy odważę się coś zmienić? Czy mogę inaczej o sobie myśleć – pozytywnie, zamiast ciągle wątpić? Na początku zakładałam, że książka będzie tylko o fantazjach seksualnych, ale tak naprawdę porusza wiele aspektów życia kobiet – pragnienia, przyjemności, codzienność. I prowokuje do zadawania sobie pytań: czego chcę od siebie, od partnera, od życia? Bo mamy tylko jedno życie i zasługujemy, żeby przeżyć je najlepiej.

Gillian Anderson, stylizacja: płaszcz Gabriela Hearst; kolczyki Berries. (Fot. Alexi Lubomirski)

Uważasz, że nierówność płci wpływa na to, jak kobiety doświadczają i wyrażają pragnienia – nie tylko romantyczne, ale także te związane z ambicją, przestrzenią, wolnością?

Jednym z ograniczeń społecznych jest poczucie bycia „godną prawa” – prawa do pragnień, do wyboru, do życia inaczej niż oczekuje tego społeczeństwo. W wielu krajach pytanie kobiety, czego chce, jeśli nie chodzi o zadowolenie mężczyzny, jest radykalne, a nawet niebezpieczne. Czasami nawet wyobrażenie, że można mieć taką rozmowę z partnerem, bywa niewyobrażalne. A przecież to nie jest nic radykalnego w przypadku mężczyzn – zakłada się, że zawsze idą po swoje. Dlatego wciąż to, co jest normą dla mężczyzn, często jest tabu dla kobiet.

Czy stworzenie tej książki widzisz jako akt siostrzeństwa?

Oczywiście – ta i moja poprzednia książka, napisana wspólnie z Jennifer Nadel, traktowały o siostrzeństwie. O tym, by kobiety tworzyły wspólnoty, zamiast się oceniać, krytykować i wzajemnie podcinać skrzydła. Sam fakt, że jesteśmy kobietami, powinien nas łączyć, a nie dzielić.

Gillian Anderson, stylizacja: marynarka i spódnica Jacquemus; bransoletka Berries. (Fot. Alexi Lubomirski)

Jesteś jedną z globalnych ambasadorek L’Oréal Paris. „Jestem tego warta” to dziś więcej niż reklamowy slogan. Pamiętasz moment w swoim życiu, gdy naprawdę powiedziałaś sobie: „Tak, jestem tego warta”?

Zaczęłam to naprawdę czuć dopiero, gdy podjęłam współpracę z L’Oréal Paris i zaczęłam mówić to głośno w kampaniach. Powtarzanie tej frazy ma w sobie moc – wypowiadając ją, nabiera się pewności siebie. To brzmi dziwnie, ale tak jest. Teraz naprawdę ją przyjmuję, bo czuję w niej siłę.

Do aktywistycznej narracji często wykorzystujesz modę, wystarczy wspomnieć suknię haftowaną w waginy z zeszłorocznej gali rozdania Złotych Globów, zaprojektowaną dla ciebie specjalnie przez Gabrielę Hearst. Gdybyś dziś miała założyć sukienkę z przesłaniem o siostrzeństwie, co byłoby na niej napisane?

Myślę, że: „Jesteśmy takie same”, bo większość konfliktów w historii brała się z myślenia „jesteśmy różni, ja jestem lepszy”. A pokój – między ludźmi, sąsiadami, narodami – zaczyna się od dostrzegania podobieństw. To samo dotyczy kobiet – gdy je oceniamy, mówimy, że są „inne” lub „gorsze”. A każda z nas chce być zauważona, akceptowana, ważna – mówiąc „jesteśmy takie same”, mówimy więc drugiej kobiecie: masz taką samą wartość jak ja.

Gillian Anderson, stylizacja: koszula Wnu; marynarka Loewe; spodnie Ania Kuczyńska; muszka Haratyk; pierścionki Sophie Bille Brahe, By Pariah. (Fot. Alexi Lubomirski)

Zdjęcia: Alexi Lubomirski / Nevermind Agency
Stylizacja: Kasia Mioduska
Konsultacja stylizacji: Martha Ward
Makijaż: Amanda Grossman / Forward Artists
Włosy: James Rowe / Bryant Artists
Asystenci fotografa: Dale Cutts, Ryan Rivers, Morgan Eve Russell
Asystentka stylistki: Oliwia Leszek
Manicure: Chiara Ballisai / One Represents
Produkcja: Lou Greenaway, Jeska Hayter, Jo Cullis, Jack Driscoll-Slack / RAW Production
Producent: Filip Jakoniuk
Retusz: Kram Retouch


Tekst pochodzi z październikowego wydania „Vogue Polska”. Możesz go zamówić z wygodną dostawą do domu

Agnieszka Zygmunt
  1. Ludzie
  2. Portrety
  3. Gillian Anderson o siostrzeństwie, odwadze i ukrytych pragnieniach
Proszę czekać..
Zamknij