
Kobiety – twórczynie i ich bohaterki – zdominowały tegoroczną edycję europejskiego Sundance Film Festival, który właśnie dobiegł końca w Londynie.
„Obiecuję wam, że będziecie mieli najlepszy seks, jeśli tylko zaczniecie mnie słuchać” – mruga okiem do kamery 90-letnia dr Ruth Westheimer, nadal aktywna zawodowo, jedna z pionierek terapii seksualnej w Stanach, gwiazda programów telewizyjnych i radiowych w latach 80-tych i 90-tych. Na sali kinowej w kinie Picturehouse słychać głośny aplauz. Trwa premiera filmu dokumentalnego „Ask Dr. Ruth” w reżyserii Ryana White’a na londyńskim Sundance Film Festival. Widzownie reagują na słowa bohaterki równie entuzjastycznie, jak podczas styczniowej premiery w Utah, na amerykańskim Sundance. Brytyjskie media lubią określać londyńską edycję jako „młodszą siostrę” tej zza oceanu.
Ale wróćmy do Ruth. Reżyser podąża śladami niewysokiej, pełnej werwy, despotycznej i niemal zawsze uśmiechniętej terapeutki od wczesnego dzieciństwa. Ruth, a tak naprawdę Karolina Siegel, jest niemiecką Żydówką, osieroconą w wieku 10 lat. Cudem ocalała z Holokaustu. Dlatego po kilkunastu minutach śmiech publiczności zamiera równie szybko, jak się pojawił. Ruth wprawdzie nie rozpacza nad swoim losem, ale kiedy kamera rejestruje moment, w którym dowiaduje się, w jaki sposób zginęli jej rodzice, nikt nie pozostaje obojętnym. Dr Ruth uosabia stosunkowo nowy typ bohaterki filmowej, która podczas tegorocznego Sundance stała się bardzo widoczna. To kobieta otwarcie mówiąca o swoich niedoskonałościach, silna, zasadnicza, a jednocześnie poszukująca. Często mierzy się też z poważnym problemem. Czasem chodzi o ograniczenia wynikające z płci i wieku (jak w przypadku bohaterki granej przez Emmę Thompson w filmie „Late Night”, w którym 56-letnią gwiazdę podupadającego talk show ma zastąpić młody prowadzący), a czasem o kolor skóry lub trudne pochodzenie (jak afroamerykańska nastolatka, ofiara gwałtu z filmu „Hej, Skarbie”, który to obraz zostaje przypomniany po 10 latach). Nie sposób nie dostrzec, że kobiety coraz odważniej i ostrzej, czasem wręcz desperacko, nazywają swoje problemy. I chcą walczyć o swoje. Dotyczy to zarówno bohaterek filmów, jak i ich twórczyń. Westheimer przyznaje więc, że dwa z trzech jej małżeństw to wynik romansu, a tylko ostatnie (zakończone przedwczesną śmiercią męża) uznaje za prawdziwą miłość. Tak samo jak nie obawia się uczyć ludzi czerpania przyjemności z seksu i mówienia głośno o swoich potrzebach. To ona wytłumaczyła Amerykanom, że nie ma czegoś takiego jak „normalność”. A geje do tej pory dziękują jej za to, że w czasach jawnej dyskryminacji homoseksualizm uznawała za coś zwyczajnego. Obecnie, kiedy świat tak bardzo potrzebuje tolerancji, londyńskie Sundance nie chce zamiatać problemów pod dywan. Tegoroczne hasło festiwalu – „Risk Independence” – zobowiązuje. Dwanaście filmowych premier, dyskusje panelowe, projekcje filmów archiwalnych – wszystko to oscyluje wokół tematów, które budzą emocje na całym świecie – rasizm, poprawność polityczna, feminizm, korporacje, brudny świat polityki.

Niewygodne tematy
Robert Redford, aktor, reżyser, a także założyciel i przewodniczący Sundance Institute, podkreśla: – My, jako społeczeństwa, lubimy polegać na ludziach, którzy opowiadają nam historie, a więc także na twórcach filmowych. Ich punkt widzenia może nas upewniać co do słuszności obranej drogi, ale też stawiać pytania odnośnie świata, który znamy. Festiwal Sundance, zarówno amerykański, jak i europejski, jest świętem autentyczności i różnorodności historii oraz artystów, którzy są skupieni pod sztandarem kina niezależnego.
Ten postulat jest z powodzeniem realizowany. Nie można twórcom londyńskiego Sundance zarzucić, że pomijają niewygodne tematy. Opowiada się o różnicach między Wschodem i Zachodem („The Farewell” w reżyserii Lulu Wang), wykluczeniu ze względu na kolor skóry i nieumiejętności odnalezienia się w pozornie dostatnim życiu („Animals” Sophie Hyde, „The Last Tree” Shola Amoo). Filmowy mierzą się z tematem przemijania („Late Night”, reż. Nisha Ganatra) oraz mierzenia się z trudną przeszłością („After the Wedding” w reżyserii Barta Freundlicha). Pojawia się też pierwszy krok na Księżycu (w lipcu tego roku mija 50 lat od legendarnej misji Neila Armstronga, co dokumentuje realistyczny „Apollo 11” w reżyserii Todda Douglasa Millera). Jeśli dołożymy do tego historię upadku amerykańskiego polityka („The Brink” w reżyserii Alison Klayman), to otrzymujemy przekrój najważniejszych problemów współczesnego świata. – A że Londyn jest miastem śmiałków i ryzykantów, tym większa przyjemność pokazać te filmy właśnie tutaj – dodaje Redford.


Chcemy być sobą
„Ale ja nie chcę odchodzić!” – mówi w filmie „Late Night” Katherine. Gdy na jaw wychodzi jej romans z dwukrotnie młodszym pracownikiem, natychmiast pojawiają się nawiązania do akcji #MeToo. Ale ona nie chowa głowy w piasek, tylko staje odważnie przed kamerą, żeby przeprosić. Pada też zdanie, że nie ma czegoś takiego jak guilty pleasure. „Jest tylko prawdziwa przyjemność!” – mówi grana przez Emmę Thompson bohaterka, formułując manifest dojrzałej kobiety. Problem odwagi w byciu sobą porusza też Lulu Wang. – „The Farewell” to w dużej mierze moja własna historia rodzinna. Podobnie jak Billi, bohaterka filmu, wychowałam się w Stanach, dokąd przeniosłam się z rodzicami z Chin, kiedy miałam sześć lat. Kilka lat temu, kiedy robiłam film w Berlinie, dostałam od mamy telefon: „Babcia ma raka, zostały jej trzy miesiące życia”. Od razu postanowiłam, że pojadę do Chin, żeby się z nią pożegnać. Tylko że moja rodzina nie powiedziała babci o śmiertelnej chorobie, a na mnie wymusiła milczenie – wspomina Wang. I zrobiła film o zderzeniu dwóch silnych tradycji. Czy mamy prawo decydować, która jest lepszy? A jeśli czujemy się częścią obu kultur, to jaki model powinniśmy wybrać, skoro kompromis jest nieosiągalny?

Ryzyko się opłaca
Billi uległa finalnie presji rodziny, która wymogła na niej kłamstwo. Czy da się więc pozostać w zgodzie ze sobą? Pod hasłem „Be bold, Be Brave” odbyła się w ramach festiwalu dyskusja panelowa z udziałem twórców filmowych i dziennikarzy z całego świata. Wzięli w niej udział m.in. Daniel Scheinert, głośny reżyser filmu dokumentalnego „Death of Dick Long”, Alison Klayman, reżyserka filmu dokumentalnego „The Brink” oraz jej amerykańska producentka, Marie Theresa Guirgis. Marie przyznała, że bohater filmu „Brink”, Steve Bannon, czyli były szef strategii w Białym Domu, był po premierze wściekły. Nadal zasypuje ją wiadomości. Nie tak wyobrażał sobie bowiem dokument o sobie. Oczekiwał laurki, a na ekranie obserwujemy destrukcję polityka i człowieka. – Jeśli temat filmu jest poważny, a przekaz nie pozostawia nadziei, jak choćby w przypadku brudnej polityki, to ja wciąż uważam, że warto podawać go w sposób absurdalny czy komiczny – mówiła Klayman. – Ludzie w trudnych sytuacjach opowiadają sobie żarty, żeby lepiej się poczuć, więc to działa – dodawała reżyserka.
Swoboda twórcza
Kobiece filmy zdominowały w tym roku Sundance, co wcale nie znaczy, że los reżyserek jest łatwy. Dyskusja pod hasłem „Kobiety i niezależność” zgromadziła kilka twórczyń, na czele z Lulu Wang i Sophie Hyde. Ta ostatnia przypomniała, że na świecie, także w jej rodzinnej Australii, wciąż więcej jest reżyserów-mężczyzn. – Jasne, mamy Jane Campion, ale ona jest samotną wyspą. Czy dzięki niej inne twórczynie mają łatwiej? Nie sądzę. Nie zapominajmy, że całe pokolenie reżyserek było przez lata lekceważone, niedoceniane i pomijane – twierdzi Hyde.

Czy niezależność w przemyśle filmowym jest możliwa? I czy kobiecie reżyserce jeszcze trudniej ją wywalczyć? – Pochodzę z kontynentu, gdzie siłą rzeczy musimy polegać na sobie. Jesteśmy geograficznie oderwani od reszty świata – uśmiecha się Sophie Hyde. – Moim patentem na niezależność jest sprawdzona i bliska sercu ekipa filmowa, z którą pracuję od lat. Tworzy ją m.in. mój życiowy partner, Bryan, który jest montażystą i producentem. Polegamy na sobie, czujemy się odpowiedzialni za to, co robimy i za ludzi, których angażujemy. Być może dlatego Sophie przywiozła na Sundance łamiący tabu kobiecej przyjaźni film „Animals”. Gdy przeczytała opowiadanie pod Emmy Jane Unsworth pod tym samym tytułem, poczuła, że musi przenieść je na ekran. – Poruszyła mną opowieść o dwóch trzydziestoletnich imprezowiczkach. Osadzona w Dublinie, gdzie na każdym rogu jest pub – opowiadała reżyserka. Przyjaźń zostaje poddana wielkiej próbie, gdy Laura, grana przez Holliday Grainger, zakochuje się w pianiście. Tyler, czyli Alia Shawkat, czuje się oszukana, porzucona, niechciana. To także opowieść o dorastaniu, o określeniu swojej drogi, o akceptacji wyborów bliskiej osoby. Z niezależnością problemy miała także Lulu Wang. Gdy realizowała „The Farewell”, musiała walczyć o swoje pomysły. Jak choćby ten, żeby fragmenty rozmów chińskiej rodziny pozostawić w języku ojczystym z dołożonymi angielskimi napisami. – Z pomocą w dyskusjach z producentami przyszła mi, paradoksalnie, moja mama, z którą wielokrotnie różniłyśmy się w ważnych kwestiach. Powiedziała: „Lulu, potraktuj ten film jak twoje dziecko, z miłością. Nie ulegaj obcym wpływom, zrób go po swojemu. I w takiej formie niech idzie do ludzi”. To dało mi siłę do walki.
Filmy z poprzednich edycji Sundance Film Festival, a do tego niezależne produkcje światowego kina, dokumenty oraz popularne seriale telewizyjne można oglądać w Polsce na kanale Sundance TV. Wkrótce pojawiają się tam także filmy prezentowane w tym roku.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.