Znaleziono 0 artykułów
25.12.2022

Święta na końcu świata

25.12.2022
Fot. Getty images

Palmy zamiast choinki, w menu kolacji zupełny brak karpia, a wśród grudniowych zajęć brak bieganiny za prezentami. Czy święta poza domem to nowa tradycja? Rozmawiamy z kobietami, które nie zasiądą w tym roku do wigilijnej kolacji przy rodzinnym stole w Polsce.

Magia Bożego Narodzenia polega częściowo na tym, że zawsze jest tak samo. Kończą się szybciej, niż uda nam się zregenerować po tygodniach odliczania, zostawiają z poczuciem niedosytu, a rok później znów przychodzą jakby znienacka, zanim uda się zastanowić, jak właściwie chciałoby się je spędzić. Z rodziną czy z przyjaciółmi? Przy stole czy nad ciepłym morzem? Oto trójgłos o świętach oderwanych od tradycji, poza Polską. Maja, Tola i Małgosia opowiadają, dlaczego nie zasiądą w tym roku do wigilijnej kolacji przy rodzinnym stole.

Fot. archiwum prywatne Tosi

Rok wyrwany z tradycji

Maja w sierpniu mijającego roku zaczęła pracę jako członkini załogi pokładowej. – Pracownicy najmłodsi stażem zwykle spędzają święta w pracy, więc od początku wiedziałam, że będę polować na ciekawą lokalizację, zwłaszcza że jako świeżak latam tylko na krótkich trasach. Ustaliłyśmy z koleżanką z kursu przygotowującego, że spróbujemy załapać się gdzieś razem, najlepiej w ciepłe, słoneczne miejsce. Padło na Dubaj. Cieszę się, że się udało, bo w rozpisce świątecznych lotów były też miejsca nieco mniej atrakcyjne, jak Katowice – śmieje się. Wylatują 25 grudnia z samego rana i zostają w Emiratach Arabskich na dwa dni. 

Na początku żartowały, że przemycą do walizki pierogi i prezenty i spróbują zrobić wigilię w hotelu, ale odeszły od tego pomysłu. – Dla mnie to jest rok wyrwany z tradycji. Święta przeżyję pewnie jeszcze kilkadziesiąt razy, cieszę się, że tym razem będę mogła zanurzyć się w innej kulturze, zobaczyć, jak inaczej może wyglądać Boże Narodzenie. Dwa dni to nie tak długo, jak na tak wielkie miasto, myślę, że rzucimy się w wir zwiedzania – mówi Maja. Cieszy się też, że nie będzie zupełnie sama i że choć na dwa dni ucieknie od zimy.

To będą pierwsze święta Mai poza domem. – Nie mam dużej rodziny, nigdzie nie wyjeżdżamy na Boże Narodzenie, nie jesteśmy też specjalnie tradycyjni, ale do tej pory co roku była choinka, trzy dni siedzenia w piżamach, jedzenia i odpoczynku, Kevin w telewizji i ciepłe skarpetki. I ta błoga świadomość, że wszyscy wokół robią dokładnie to samo, co zwykle, i że tak ma być. Moja mama co roku mówi, że nie chce jej się za dużo szykować, więc najpierw się ucieszyła, ale potem padło jednak: „Bez ciebie to smutno”. Mój starszy brat ma już swoją rodzinę i też zwykle ucieka od tradycji. Święta w takim kształcie, jaki znam, były wyprawiane głównie dla mnie. Myślę, że docenimy jeszcze kolejne typowe Boże Narodzenie, nawet jeśli do tej pory czasem nas nudziło. 

Maroko, Fot. archiwum prywatne Tosi

Urlop od codzienności

Odkąd pamiętam, święta spędzamy poza domem – mówi Tola Piotrowska, fotografka i mama dwójki dzieci. – Zwykle wyjeżdżamy gdzieś w Polskę, najczęściej nad morze, żeby uciec od smogu, poza tym morze poza sezonem jest najpiękniejsze. Zanim pojawiły się dzieci, byli też na jednej z wysp Gwadelupy i w Maroko. – Palmy były ubrane w światełka i łańcuchy, a kolację wigilijną zjedliśmy w hiszpańskiej knajpie. Skąd pomysł na takie wyjazdy? – Chodzi o to, żeby nikt nie musiał się napracować, nie miał poczucia obowiązku. Żeby każdy członek rodziny – moi rodzice i brat, mąż, ja – miał taką samą możliwość odpoczynku. Żeby zdjąć z siebie presję gotowania, sprzątania, zaharowywania się na święta. To był strzał w dziesiątkę od samego początku, zobaczyliśmy, że możemy tak po prostu być razem. Nie robimy sobie prezentów, wyjazd nam wystarczy. Upominki dostają tylko dzieci. Odpada kolejna presja, szukania czegoś dla tych, którzy wszystko mają albo niczego nie chcą – tłumaczy Tola. 

W świętach zawsze przeszkadzało jej, że mama bierze sobie za dużo na głowę. – W noc przed wigilią nie spała, żeby ze wszystkim zdążyć. Nigdy na to nie narzekała, ale chciałam ją odciążyć i pokazać, że niczego nie musi. Że to nie jedzenie i porządek są najważniejsze, tylko to, że jesteśmy razem. W tym roku lecą pierwszy raz całą rodziną za granicę, na Teneryfę. Cieszą się na słońce i ciepło. Nie ciągnie ich do tradycyjnego świętowania Bożego Narodzenia. – Traktuję to jako urlop od codziennego życia. Kiedy wyjeżdżamy, najbardziej tęsknię za sałatką jarzynową – w tym roku zrobimy ją po powrocie, bo teraz i tak nie ma na nic czasu – śmieje się Tola.

Dla rodziny ich wyjazdowe plany nigdy nie były problemem. Dla Toli najważniejsze jest to, że zawsze wszyscy potrafili umówić się, jak i z kim będą obchodzone święta. – I nikt się nie obraża, nie czuje pominięty, ale też nie zostaje sam. To jest dla nas tak naturalne, że już nie pamiętam, jak to jest jechać na święta do rodziny, z którą nie mam kontaktu, i siedzieć z nią godzinami przy świątecznym stole. Chcę, żeby moje dzieci wiedziały, że przygotowania i przedświąteczne napięcie nie powinny zagłuszać radości ze świąt. Żeby robiły to, co rzeczywiście sprawi im przyjemność. 

Jeszcze parę lat temu świąteczne wyjazdy budziły zdziwienie i komentarze –ulubiona reakcja, jaką słyszała Tola, to: „Ja bym tak nie mogła”. No bo co z takim zdaniem zrobić w rozmowie? – Dziś nie każdy idzie na wigilię do babci, ludzie częściej robią sobie święta po swojemu. Oczywiście, nie każdy może sobie na to pozwolić ze względów emocjonalnych czy rodzinnych, ale wydaje mi się, że coraz więcej ludzi czuje taką potrzebę. Bardzo się cieszę, że nam udaje się to co roku, że to nasza własna tradycja. 

Fot. archiwum prywatne Małgosi

Gwiazdka na równiku

Małgosia Gołota, dziennikarka prasowa i radiowa, od początku listopada krąży razem z 10-letnią córką Zosią po wyspach Mikronezji. – Byłyśmy miesiąc na Tarawie, stołecznym atolu Republiki Kiribati, potem na Fidżi i tuż przed świętami przenosimy się do Port Vila na Vanuatu. Tu spędzimy sylwestra, a potem ruszymy na Tuvalu i z powrotem Tarawę – mówi Małgosia, gdy nasze dwa skraje świata łączą się w rozmowie przez Skype'a. Większość tych nazw geograficznych słyszę pierwszy raz w życiu. Choć po wrzuceniu ich w Google można zobaczyć obrazy więcej niż rajskie, zwłaszcza z perspektywy warszawskiego grudnia, są to miejsca, którym zagraża rosnący poziom wód w oceanie. – Głównym obiektem mojego zainteresowania jest Kiribati, to pierwsze państwo, które zniknie z powierzchni ziemi na skutek negatywnych konsekwencji zmian klimatu – według prognoz nastąpi to w ciągu dwóch, trzech dekad. 120 tys. osób straci swoje domy. Wciąż nie jest pewne, co się potem z nimi stanie. W skład państwa wchodzą 32 atole i jedna wyspa koralowa – Banaba. Każda z nich ma średnią wysokość dwóch do trzech metrów nad poziomem morza, czasem nawet mniej. Na przykład Tarawa leży zaledwie 180 cm nad poziomem morza, z wyjątkiem jednego miasteczka w centrum południowej części wyspy, znajdującego się na rekordowej w tym miejscu wysokości trzech metrów nad poziomem morza. Właśnie dlatego dwie wyspy Kiribati – Abanuea i Tebua Tarawa – zatonęły pod koniec minionego tysiąclecia. Pomysł, żeby tu przyjechać zaświtał mi w głowie jeszcze przed pandemią – opowiada Małgosia. – Chciałam zobaczyć, w jaki sposób rosnący poziom Pacyfiku wpływa na życie ludzi, jak żyje kultura, której istnienie jest zagrożone, co stracimy razem z nią. Niestety, Kiribati już na początku 2020 r. zamknęło się całkowicie, nie wpuszczano na terytorium państwa nawet obywateli tego kraju. Granice dla ruchu międzynarodowego otwarto dopiero w sierpniu tego roku i w końcu udało mi się tu dotrzeć. Efektem tej wyprawy będzie książka i projekt social mediowy, po Nowym Roku ruszy też seria podcastów w Radiu TOK FM.

To będą pierwsze święta Małgosi poza Polską. Do tej pory spędzała je tradycyjnie, głównie ze względu na córkę. – Dzieci lubią święta, a dziadkowie lubią dzieci w święta – śmieje się. W tym roku Zosia odbywa edukację domową i będzie zdawać egzaminy przez internet. Czy czekają na Gwiazdkę? – W tej czarodziejskiej krainie w ogóle nie czuję nadchodzącego Bożego Narodzenia – odpowiada. – Kiedy masz za oknem 35 stopni, palmy, banany i ocean, to fakt, że gdzieś w Polsce zima trwa w najlepsze, pada śnieg, a ludzie szykują się do wigilii, wydaje ci się kompletnie absurdalny. Obie mamy wrażenie, że jesteśmy na bardzo długich wakacjach, mimo że trzeba pracować i uczyć się – uśmiecha się. Właściwie cały czas się chyba uśmiecha, rozmawiając ze mną na tarasie swojej chatki gdzieś na samym środku Pacyfiku. – Nie czujemy, że coś nas omija. Przeciwnie, to dla nas fajny eksperyment, przełamanie powtarzającej się co roku tradycji. Ale nie jesteśmy też przesadnie sentymentalne. Mamy internet, jesteśmy w kontakcie z najbliższymi, tyle wystarczy. Zwłaszcza że to też świetna przygoda zobaczyć, jak na równiku obchodzi się Gwiazdkę. Wszędzie jest sporo dekoracji w znanym nam zachodnim klimacie, zdarzyło nam się też już nucić w supermarkecie „Feliz Navidad”, choć wszyscy wokół mieli na sobie krótkie spodenki, letnie sukienki i japonki. Świąteczne menu na Kiribati nie różni się specjalnie od tego codziennego, bo w sklepach jest cały czas tak samo niewiele towarów, ale na stole pojawia się zawsze coś ekstra, na przykład wieprzowina, której nie jada się zbyt często. Plany? Na Vanuatu chcemy przynajmniej raz zanurkować i zobaczyć rafę koralową, której również przecież grozi wymarcie. Chcemy też wspiąć się na Mount Yasur, wulkan na wyspie Tanna należącej do Vanuatu, a potem z krótkim postojem na Tuvalu wrócić na Tarawę, gdzie udało nam się znaleźć już kilkoro przyjaciół. 

Nie planują typowych obchodów świąt, choć prezenty będą, z pomocą przyjaciół udało się nawet Małgosi nadać paczkę do Polski. Starają się uczestniczyć w tradycyjnych wydarzeniach i uroczystościach, które jednoczą społeczność wysp Mikronezji, dobrze poznać ich kulturę od środka. – To jest miejsce, które rządzi się zupełnie innymi prawami niż nasz europejski świat, dużo prostszymi. I chyba często lepszymi – podsumowuje. 

Piękna, pocztówkowa zima, którą mogliśmy cieszyć się w grudniu, jak często bywa, odpuszcza tuż przed świętami. A może by tak, jak moje rozmówczynie, następnym razem zamienić tę pocztówkę na bardziej słoneczną.

Katarzyna Stadejek
Proszę czekać..
Zamknij