Znaleziono 0 artykułów
21.02.2023

Raf Simons: Na zawsze nonkonformista

21.02.2023
Raf SImons na pokazie Dior Couture w 2013 roku / Fot. Karl Prouse/Catwalking, Getty Images

Outsider, który nie przywiązywał szczególnego znaczenia do ubioru, stał się jednym z najbardziej szanowanych kreatorów mody – tak, w wielkim skrócie, można przedstawić życiorys Rafa Simonsa. Jednak ścieżka kariery belgijskiego projektanta pełna jest zwrotów akcji, niespodziewanych odkryć oraz wykorzystanych szans, jakie zdarzają się tylko raz. 

Mało brakowało, by Raf Simons nigdy nie zainteresował się modą. Miejscowość Neerpelt w zachodniej Flandrii, gdzie się urodził, nie sprzyjała rozwijaniu kreatywności. Żadnej galerii, żadnego kina czy teatru. Nic, czego mogłaby uczepić się wyobraźnia dorastającego w latach 80. nastolatka. W sukurs przychodziła kultura z importu: dźwiękowe eksperymenty Kraftwerk, zbuntowana muzyka Black Flag i Joy Division, surrealistyczne filmy Davida Lyncha oraz książki o sztuce Bauhausu. Simons chciał wyrwać się z ospałej mieściny, której nie ma już nawet na mapie, oraz z bezproduktywnego marazmu. Podjął więc studia na wydziale wzornictwa przemysłowego Hoger Instituut voor Visuele Communicatie w Genk. I choć bliższe jego upodobaniom było meblarstwo niż moda, szybko znalazł się na jej orbicie.

W stolicy nieszablonowego myślenia

Przed uzyskaniem dyplomu w 1991 roku Simons trafił na staż do atelier Waltera Van Beirendoncka. Estetyczny ekstremista, należący do legendarnej już Antwerpskiej Szóstki, imponował praktykantowi konceptualnym podejściem do mody, które wykraczało poza zwykłe krojenie ubrań. Raf pomagał w aranżowaniu witryn i wnętrz showroomów. Projektował też maski dla modeli i zaproszenia na pokazy. Wraz z Van Beirendonckiem zredagował imitację gazety, którą zatytułował „Walter Worldwide News”. Promowała ona kolekcję „Fashion is Dead!”. Moda i sztuka przenikały się wzajemnie zarówno w studiu, jak i poza nim. Na przełomie lat 80. i 90. Antwerpia zasłynęła jako stolica nieszablonowego myślenia i awangardowego designu. To tam Simons znalazł pokrewne artystyczne dusze. Przesiadując w kipiącej od młodych talentów kawiarni Witzli-Poetzli, poznał między innymi stylistę Davida Vandewala, fotografa Willyego Vanderperre oraz projektantkę mody Veronique Branquinho, z którymi później chętnie współpracował.

Jeden pokaz zmienił wszystko

„Jako student zawsze sądziłem, że moda to coś błahego i powierzchownego; tylko blichtr i splendor” – wyznał Simons. Nawet po latach mówił, że łączy go z nią słodko-gorzka relacja miłości i nienawiści. Przewracał oczami na myśl o projektowaniu ubioru jako o profesji. Do czasu. W 1989 roku wraz z Van Beirendonckiem udał się na paryski tydzień mody. Kolekcje na sezon wiosna–lato 1990 potwierdzały tezę o modowym przepychu. Christian Lacroix stroił modelki w bufiaste suknie, skrzące się brokatem, a Thierry Mugler lansował garsonki we wszystkich kolorach tęczy. Znalazł się jednak ktoś, kto trzymał się z dala od tego zgiełku. Na pustej działce między obskurnymi budynkami 20. dzielnicy Paryża Martin Margiela – bo o nim mowa – zorganizował prezentację, która odcisnęła niezatarty ślad na historii mody i na karierze Simonsa.

„Wyobrażałem sobie, że pokazy to wielkie, efektowne produkcje. A tutaj nie było nawet parkietu; jak na zaśmieconym podwórku” – stwierdzał Raf. Modelki kroczyły po żwirze, otoczone przez dziennikarzy i zaproszonych gości. Publiczność stanowili też przypadkowi gapie oraz dzieci z sąsiedztwa, które beztrosko wskakiwały na wybieg. Margiela zaprojektował ubrania wyglądające na znoszone lub podniszczone:  bluzki z foliowych siatek na zakupy, płaszcze z transparentnego plastiku, oversizeowe swetry i odwrócone na lewą stronę żakiety noszone jako spódnice. „Byłem tak poruszony tym, co zobaczyłem, że zacząłem płakać” – wspominał Simons. „Ten show zmienił we mnie wszystko. Wyszedłem z niego i pomyślałem: to właśnie chcę robić. Dzięki temu pokazowi zostałem projektantem mody”.

Nowa wizja współczesnego mężczyzny

Raf miał dyplom z wzornictwa, ale w dziedzinie mody był samoukiem. Nie przeszedł żadnych uczelnianych kursów, bo – jak wierzyła Linda Loppa, dyrektorka wydziału projektowania ubioru na Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Antwerpii – wydawały się niepotrzebne. Belg dobrze wiedział, że prócz służenia komercyjnemu użytkowi moda może być też artystycznym tworzywem. W 1995 roku zadebiutował męską kolekcją pod własnym nazwiskiem. Zamiast standardowego pokazu nakręcił film, w którym modele przechadzali się raz w jedną, raz w drugą stronę. Nagraniem w stylu wideoartu dał wgląd nie tylko w swoją surową estetykę, lecz także nową wizję współczesnego mężczyzny. A ta radykalnie odbiegała od popularnych w latach 90. wyobrażeń atletycznych bad boyów albo metroseksualnych karierowiczów. Mężczyzna Simonsa przypominał jego samego z młodości. Był introwertykiem, nonkonformistą, którego – bardziej od dbania o muskulaturę i zawodowy sukces – interesowały subkultury, muzyka undergroundu i walka z systemem.

Młodość musi się wyszumieć

Kolekcją, którą projektant zaskarbił sobie względy branży, okazała się „Black Palms” (wiosna–lato 1998). Została zaprezentowana przez chudych chłopaków z ulicy (a nie zawodowych modeli), składała się z luźnych spodni, rozpiętych białych koszul, bezrękawników z logiem Sex Pistols lub symbolem anarchizmu, chust-arafatek oraz srebrnych wisiorków, zakładanych na nagi tors. „Trochę rock-n-rolla, trochę post-punku i odrobina gotyku” – pisał w recenzji Richard Buckley. Simons pozostawał wierny korzeniom i wyrastającym z nich inspiracjom. Ciemna paleta barw „Disorder-Incubation-Isolation” (kolekcja na jesień 1999) odzwierciedlała ponurą i chłodną stylistykę nowofalowych bandów z Joy Division na czele. Natomiast w kolekcjach „Riot Riot Riot!” (jesień 2001) i „Woe Unto Those Who Spit on the Fear Generation…” (wiosna 2002) kryły się aluzje do ruchów rewolucyjnych, młodzieżowych partyzantek i obywatelskiego nieposłuszeństwa. Na wybiegach rządziły bluzy z kapturami, peleryny, bomberki w barwach moro, kominiarki oraz militarne płaszcze. Simonsowi udało się wykreować język dotąd bliżej nieznany męskiej modzie. Mieszając streetwear z tradycyjnym krawiectwem, nadał młodzieńczemu buntowi krój dojrzałej elegancji.

Backstage pokazu Rafa Simonsa podczas targów Pitti Uomo 2016 (Fot. Antonello Trio, Getty Images)

Raf, Jil i dwa minimalizmy

Na początku nowego milenium belgijski designer cieszył się już stabilną pozycją. W 2000 roku objął stanowisko wykładowcy na Uniwersytecie Sztuki Stosowanej w Wiedniu, a pięć lat później podczas targów Pitti Uomo świętował dziesięciolecie własnej marki. Mimo to nie należał do głównych graczy na rynku ani nie trafiał na czołówki gazet. Tym większe zaskoczenie wzbudziła informacja, że niszowy projektant zastąpi Jil Sander i przejmie dowodzenie nad jej domem mody. „Z gorliwością będę kultywował prostotę i nieskazitelność designu, którego symbolem stało się nazwisko Jil Sander” – deklarował Belg. Obietnicy dotrzymał. Od 2006 roku kreował kolekcje dla mężczyzn i kobiet. Szybko odnalazł się w stylistyce niemieckiej marki, bo sam w podobnej gustował. Jednak jego rozumienie prostoty różniło się nieco od restrykcyjnego ascetyzmu Sander. Simons opowiadał się bowiem za praktycznym minimalizmem, lecz niepozbawionym ekspresji. I tak na przykład w kolekcji na wiosnę–lato 2011 designer podporządkował silnie nasycone barwy surowej regule color blockingu. Co więcej, łącząc ze sobą klasyki (T-shirt i spódnicę), skomponował zgrzebną, a zarazem efektowną wariację na temat sukni wieczorowej. Niemal każdy pomysł Belga okazywał się estetycznym i sprzedażowym strzałem w dziesiątkę, podnosząc prestiż domu Jil Sander, ale też rangę samego Simonsa.   

Kolekcja Jil Sander wiosna-lato 2011 / Fot. Vittorio Zunino Celotto, Getty Images

U Diora, czyli poskromienie złośnicy

Kiedy na początku marca 2011 roku, w cieniu skandalu, John Galliano został odwołany z funkcji dyrektora kreatywnego domu mody Christian Dior, rozgorzały dyskusje, kto mógłby zostać jego godnym następcą. Za rządów Brytyjczyka francuski maison święcił triumfy. Stał się synonimem okazałości, dostatku i wyrafinowania – wszystkiego, z czym kojarzy się wysokie krawiectwo. Galliano tworzył kolekcje ociekające przepychem i ekstrawagancją, czerpiąc inspiracje z najrozmaitszych, nierzadko kontrowersyjnych źródeł: bogactw egipskich faraonów, hedonistycznych balów markizy Casati czy niedoli paryskich kloszardów. Przejęcie po nim stanowiska miało więc przypominać poskramianie złośnicy. Z tym niełatwym zadaniem, według koncernu LVMH, najlepiej mógł poradzić sobie powściągliwy Belg.

Christian Dior Couture wiosna-lato 2013 (Fot. Chris Moore/Catwalking/, Getty Images)

Raf Simons dostał zaledwie kilka miesięcy na wykreowanie swojej pierwszej kolekcji dla Diora – haute couture jesień–zima 2012. Wielki debiut chcieli zobaczyć wszyscy: od Alaï i Arnaulta do Theyskensa i Wintour. Już sama sceneria pokazu zasługiwała na owacje. Florysta Mark Colle wyściełał ściany apartamentu milionem żywych orchidei, peonii, ostróżek i dalii, które nawiązywały do ogrodniczej pasji monsieur Diora. Ale przede wszystkim hołdem złożonym mistrzowi była pełna gracji kolekcja Simonsa z tulipanowymi sukniami czy unowocześnioną wersją ikonicznego kostiumu Bar. Designer zestawił w idealnych proporcjach wystawność z umiarem, co stało się jego znakiem rozpoznawczym również w kolejnych sezonach. Kreacje Simonsa królowały na czerwonym dywanie. Upodobały je sobie Charlize Theron, Rihanna, Emma Stone czy Natalie Portman. Gdy w 2013 roku Jennifer Lawrence zdobyła Oscara, równie często mówiono o jej wygranej, co o bladoróżowej sukni (haute couture wiosna 2013), w której potknęła się, odbierając statuetkę.

Rozstania i powroty

Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak Raf ciągle przekształca swój świat” – mówiła Marion Cotillard. „Sposób, w jaki miesza ze sobą nowoczesną wizję ubioru z tradycją Diora, jest naprawdę imponujący”. Opinię francuskiej aktorki podzielali też krytycy, którzy nie mogli nachwalić się wyczucia i talentu belgijskiego designera. Ten jednak nie planował zostać na Avenue Montaigne. Niespodziewanie, w październiku 2015 roku, pożegnał się z francuskim domem mody. W oficjalnym oświadczeniu wyznał: „Moje odejście podyktowane jest wyłącznie chęcią skupienia się na innych sprawach, które mnie zajmują, na przykład na prowadzeniu własnego brandu oraz na pasjach poza pracą. Christian Dior to niesamowita marka, a napisanie kilku stron tej wspaniałej księgi było wielkim przywilejem”.

Raf Simons jesień-zima 2009 (Fot. Karl Prouse/Catwalking, Getty Images)

Ku rozpaczy jednych i zadowoleniu drugich Raf Simons wrócił do korzeni. W Antwerpii nie czuł presji świata wielkiej mody. Mógł dalej pracować wyłącznie pod swoim nazwiskiem i do woli eksperymentować. Męskim ubraniom nadawał personalny, autobiograficzny charakter. Widniały na nich grafficiarskie bazgroły z klubów techno, do których chadzał za młodu, oraz zdjęcia z rodzinnego albumu. W jednej kolekcji wyraził fascynację fotografiami Roberta Mapplethorpea (wiosna 2017), a inną zadedykował odwiecznemu idolowi Martinowi Margieli (jesień 2016). Simons chciał przemówić do wszystkich, a nie tylko do tych, których stać na haute couture. Z tego samego powodu – z szacunku dla egalitaryzmu – zgodził się w 2016 roku przejąć stery u Calvina Kleina, choć i tym razem współpraca trwała zaledwie dwa lata.

Modowy nomada

W 2022 roku belgijski projektant zdecydował o zamknięciu autorskiej marki, istniejącej niemal trzy dekady. Dwa lata wcześniej połączył siły z Miuccią Pradą, aby wspólnie z nią kształtować jej rodzinną firmę oraz – jak twierdziła Włoszka – „uratować kreatywność, bo branża zmierza ku komercji”.

Miuccia Prada i Raf Simons, 2023 (Fot. Daniele Venturelli/WireImage, Getty Images)

Raf Simons może sprawiać wrażenie zagubionego nomady, krążącego między jednym domem mody a drugim. Jednak to włóczęgostwo bierze się z chęci poszukiwania nowych szans, niestandardowych rozwiązań i rozmaitych dróg ekspresji. Simons nieustannie stwarza siebie na nowo. Jest cenionym projektantem mody, który nie zawsze za nią przepadał; minimalistą z undergroundu, znającym splendor wielkiej branży; anarchistą, który stał na czele pierwszoligowych marek. „Wyłączny obowiązek designera to tworzyć” – oznajmił Belg, a jego kariera jedynie potwierdza prawdziwość tych słów. 

Wojciech Delikta
Proszę czekać..
Zamknij