Znaleziono 0 artykułów
06.11.2020

Szczepan Twardoch: Napędza mnie próżność

06.11.2020
Szczepan Twardoch (Fot. Zuza Krajewska)

Praca nad „Królem” była wyjątkowa, pracowaliśmy w kilkuosobowym zespole, dobrze nam się to układało, z wzajemnym szacunkiem, bez dominacyjnych rytuałów, nikt nie próbował powiedzieć, że jest najważniejszy – mówi przy okazji premiery serialu „Król” Szczepan Twardoch. Rozmawiamy z pisarzem o pokonywaniu szczebli społecznych, sporcie i jego powieści „Pokora”.

Co teraz trenujesz?

Kick-boxing i ciężary. Mam w domu sztangi, a na treningi bokserskie chodzę dwa albo trzy razy w tygodniu. Fizycznie mnie to spaja, psychicznie też. Moim celem nie są coraz lepsze wyniki sportowe, bo i tak nigdy nie osiągnę nadzwyczajnych, jestem na to za stary, chodzi mi po prostu o to, żeby nie zdziadzieć przedwcześnie. Bo kiedy godzinami siedzi się przy biurku i klepie w klawiaturę, szybko można zamienić się w Golluma. Nie chciałbym tego, a poza tym robię dużo rzeczy, które wymagają fizycznej sprawności – choćby żeglarstwo czy wyprawy na Spitsbergen.

Kiedy pracujesz nad powieścią, trenujesz mniej?

Więcej. Wysiłek fizyczny odciąga moje myśli od książki, nad którą pracuję, inaczej miałbym ją w głowie bez przerwy – nawet kiedy nie siedzę przy klawiaturze, oglądam film albo czytam coś niezwiązanego z pracą, wciąż myślę o pisaniu. Dlatego będę trzymał się treningów, dopóki będę mógł. To jest nawet śmieszne, bo odkryłem sport po trzydziestce, wcześniej nienawidziłem.

(Fot. Zuza Krajewska)

Kręci cię obserwowanie własnych coraz lepszych wyników?

Obserwowałbym, ale nie osiągam jakichś wyników specjalnych, bo przecież nie o to mi chodzi. Jasne, mam frajdę z tego, że podnoszę teraz w martwym ciągu 150 kilogramów, a kiedyś ledwie sto, ale to przecież też jest nic. W muay thai, czy kick-boxingu nie grożą mi żadne poważne osiągnięcia. Byle dwudziestolatek, który ćwiczy dwa lata, oklepie mi gębę, jak tylko będzie chciał, bo taka jest natura rzeczy, upływającego czasu. Nie mam z tym problemu, nie dla jakichkolwiek wyników trenuję.

Lubisz ostatnio powtarzać, że egocentryzm i próżność są motorami twojego pisania. Żartujesz?

Podobne artykuły„Królestwo” Twardocha: Bez zadośćuczynieniaMaria Fredro-Boniecka Tylko trochę. Wydaje mi się, że próżność i przerost ego leżą u źródeł każdej twórczości. Bo jednak z niczego innego jak z pychy wynika przeświadczenie, iż mój głos jest na tyle ważny, że powinien zostać powielony w stu tysiącach egzemplarzy książki. Być może istnieją artyści przepojeni wewnętrzną pokorą, ale wtedy zawsze zadaję sobie pytanie, dlaczego nie wybrali życia anachoretów, dlaczego nie milczą. Człowiek pokorny milczy. Albo pisze do szuflady.

A rola scenarzysty to dla ciebie za mało?

Nie zaspokaja mojej potrzeby kontroli, kreatywnego wpływu, a więc zapewne mojego ego. Nie przeszkadza mi współtworzenie, bo jest naturalne w filmie, czy serialu. Ale od europejskiego modelu pracy nad scenariuszami wolałbym amerykański, podoba mi się rola showrunnera, czyli autora koncepcji całej historii. Nie wiem, czy będę mógł kiedyś pełnić taką funkcję w Polsce, bo w Europie organizacja produkcji serialowej wygląda inaczej, bardziej reżysersko, ale też nie muszę się koniecznie tym zajmować. To kuszące, jednak powieści są ważniejsze. Chociaż akurat praca nad „Królem” była wyjątkowa, pracowaliśmy nad fundamentami tej opowieści w kilkuosobowym zespole, dobrze nam się to układało, z wzajemnym szacunkiem, bez dominacyjnych rytuałów, nikt nie próbował powiedzieć, że jest najważniejszy.

Szczepan Twardoch / (Fot. Zuza Krajewska)

Jesteś ambitny?

Tak. Jestem też systematyczny, skuteczny w dyscyplinowaniu samego siebie i pracowity. Kiedy piszę, wyznaczam sobie konkretne ilościowe cele. Wyliczam po prostu. Zakładam deadline na napisanie książki, objętość, dzielę liczbę znaków przez liczbę dni, jakie mam na pracę i wychodzi, że muszę napisać pięć albo dziesięć tysięcy znaków dziennie. Siedzę, dopóki nie napiszę. Jeśli czasem się nie udaje, kładę się z takim poczuciem winy, że następnego dnia staram się zrobić dwa razy więcej niż zaplanowałem.

„Chcę pokazać światu, tobie, ojcu, wszystkim, kim naprawdę jestem. Zbyt mało pokazałem jak dotąd. Zbyt mało. (…) Więc muszę pokazać, kim jestem, jak wielki i wartościowy mogę być (…)”. W jakim stopniu ten monolog bohatera „Pokory” jest o tobie?

Szczepan Twardoch „Pokora” (Fot. materiały prasowe)

Nie ma dobrej odpowiedzi na to pytanie. Albo jest, ale musiałaby być osobista bardziej, niż pozwala na to decorum wywiadu. „Pokora” to dla mnie intymna powieść, nawet w większym stopniu niż „Drach”, który był mi tak bliski, że nie musiałem specjalnie przygotowywać się do pisania, miałem tamtą książkę w głowie od lat. A ostatnio są mi bliskie problemy klasowości, wspinania się po szczeblach drabiny społecznej, niesprawiedliwych wzajemnych ocen ludzi o różnych pochodzeniach.

O jakie niesprawiedliwe oceny chodzi?

O to na przykład, że w języku polskim zazwyczaj pejoratywnie określa się kogoś, kto w pierwszym pokoleniu zdobył majątek, osiągnął awans społeczny. Jeśli za jego pieniędzmi stoją praca, przedsiębiorczość, jakaś umiejętność, nazywany jest pogardliwie nowobogackim, dorobkiewiczem. A gdy czyjeś bogactwo wzięło się stąd, że urodził się we właściwej rodzinie, budzi szacunek, bo to są „stare pieniądze”. Wciąż „cham” to wyzwisko, jakby Polskę zaludniali sami szlachcice. Ja więc chętnie się do chamstwa przyznaję. Moi rodzice są pierwszym pokoleniem, które wyszło poza pracę fizyczną, poszli na studia. Wcześniej w całej mojej zbadanej genealogii są górnicy, od połowy XIX wieku, a wcześniej chłopi. Moi przodkowie z rycia w polach przenieśli się pod ziemię.

(Fot. Zuza Krajewska)

Różnice klasowe zajmują cię, bo jesteś coraz wyżej? Nawet gdyby uprościć sprawę awansu i spojrzeć tylko na dekoracje – zegarki, samochody, miejsca, środowiska, w których przebywasz?

Być może, chociaż z drugiej strony czuję coraz głębszą przepaść – której zresztą nie chcę pokonywać – między mną a tak zwaną starą elitą, przy czym wiem, że określenie „stara elita” jest uproszczeniem. Teraz dopiero zaczynam rozumieć, że naprawdę duże znaczenie ma, czy twój dziadek był górnikiem, czy ministrem i czy chodziłeś do elitarnego liceum, razem z synami innych ministrów, pisarzy, reżyserów, dziennikarzy, ważnych biznesmenów, czy do zwykłego liceum na prowincji, jak ja. Ten fakt kształtuje twoją samoocenę, ambicję, podejście do pracy, a przede wszystkim możliwości.

Podobne artykułyWszystko, co wiemy o serialu „Król” na podstawie powieści Szczepana TwardochaKamila WojtkiewiczPrzy czym, chciałbym od razu zaznaczyć, że to nie jest z mojej strony skarga na niesprawiedliwy świat, ani oskarżenie kogokolwiek. Po prostu wydaje mi się, że to, że nie rozmawiamy o konsekwencjach klasowego pochodzenia zaburza nam ogląd rzeczywistości.

Parę lat temu zapraszano mnie na klasyczne inteligenckie kolacje, może trochę jako dziwadełko, które odniosło jakiś sukces, może z autentycznej ciekawości drugiego człowieka, bo raczej nie stała za tym zła intencja. Bardzo miłe towarzyskie sytuacje, podczas których czułem się absolutnie nie na miejscu. Dlatego, że nie wyrosłem w takiej tradycji. U mnie w domu, w środowisku prowincjonalnej niższej klasy średniej, nie było takich spotkań, jakoś inaczej wszystko wyglądało.

Wśród współczesnych inteligentów z elitarnych rodzin nie wiedziałem, czy dobrze rozpoznaję wszystkie kody, czy aby nie mówię za głośno, bo zawsze wydaje mi się, że mówię za głośno, czy w zasadzie powinienem słuchać, czy mówić, czy wypada mi się upić, czy nie. Trochę jakbym był na kolacji u królowej angielskiej i nie miał pojęcia, którym widelcem powinienem jeść rybę. A najbardziej paradoksalne, że tak naprawdę nie bardzo mam ochotę zastanawiać się, co można, a czego nie. Odebrałem przecież jakąś tam kindersztubę, rodzice starali mi się wpoić jakieś maniery, a ja jestem po prostu za stary na to, żeby się teraz przejmować, czy się aby nie garbię albo czy łokcie trzymam dość przy sobie i czy nie za głośno mówię. Mogę być chamem.

Zdarzało ci się rozmawiać podczas takich spotkań o przynależności do klas?

Nie, bo im ludzie są w klasowej strukturze wyżej, tym bardziej wydają się ślepi na swoje przywileje, zachowują się, jakby klasy nie istniały. Podobnie jak wielu mężczyzn nie zauważa, że kobietom jest znacznie trudniej na wielu polach.

Premiera serialu Jana P. Matuszyńskiego na podstawie powieści Szczepana Twardocha "Król" odbędzie się już 6 listopada na Canal+ (Fot. materiały prasowe)

To zamknięcie na głębokie różnice prowadzi do humorystycznych sytuacji. Na przykład znany publicysta, ekspert od spraw społecznych, wydający często kategoryczne osądy polskiego społeczeństwa, nie widzi niczego śmiesznego w tym, że pyta publicznie, na Facebooku, czy ktoś zna jakiegokolwiek wyborcę Andrzeja Dudy. Poszukuje wyborcy prezydenta, jakby pytał, czy ktoś zna Papuasa, bo chciałby zadać parę pytań na temat kanibalizmu.

Będziesz politykiem?

Nie. To się nie wydarzy, bo lubię moje życie, a codzienność polityka musi być potwornie trudna. Byłbym wtedy coś winien ludziom, mieliby prawo rozliczać mnie nie tylko z mojej pracy, ale też z życia, ale też z prywatności, którą wolę zatrzymywać dla siebie.

Ostatnio z moim przyjacielem Łukaszem Orbitowskim spotkaliśmy się z naszą koleżanką posłanką Darią Gosek-Popiołek. Znamy się od lat, jeszcze ze starożytnych imprez w Krakowie. Gdybym tylko głosował w okręgu, w którym ona startuje, miałaby mój głos. Ale kiedy myślę o jej życiu, o tym, jakie ma obowiązki, jestem pewien, że nie chciałbym brać tego wszystkiego na siebie. Zatem nie będę politykiem. Wystarczy mi bycie pisarzem, amatorem sportu oraz nuworyszem.

Marta Strzelecka
Proszę czekać..
Zamknij