Znaleziono 0 artykułów
10.03.2022

Uchodźcy z Ukrainy: Natasza z córką znalazły w Polsce dom u Maksa

10.03.2022
Fot. Katarzyna Jabłońska

Kiedy zaczęły się bombardowania, Natasza z dziewięcioletnią córką Olą wybiegła z domu w Ukrainie, tak jak stała. Prosto spod prysznica, z mokrą głową. Teraz w Polsce mieszka u Maksa, który na wiadomość o rosyjskiej inwazji jeszcze tego samego dnia postanowił, że zaprosi do siebie uciekających przed wojną. – Do końca życia mu tego nie zapomnę – mówi uchodźczyni.

Wszystko działo się bardzo szybko. Wojna zaczęła się w czwartek rano, a wieczorem Maks już dopisywał się do listy osób, które są gotowe ugościć uchodźców. Był jednym z pierwszych, którzy zdecydowali się otworzyć swoje domy dla przybyszów z Ukrainy. – To był impuls. Nie zastanawiałem się ani chwili. Poszedłem na żywioł, bo mam poczucie, że w tego typu sytuacjach trzeba zawierzyć chwili. Wojna to odwrócenie normalnego porządku, tu nie ma miejsca na analizowanie, bo to może tylko nakręcać niepotrzebne lęki – mówi. Telefon zadzwonił już po kilku godzinach. Masza, która zdążyła uciec na chwilę przed rozpoczęciem wojny, szukała miejsca dla swojej 48-letniej mamy Nataszy i dziewięcioletniej siostry Oli. – Nie wierzyłam, że to się uda tak szybko. Numer do Maksa znalazłam na facebookowej grupie. Odebrał od razu. I momentalnie zdecydował się przyjąć mamę na tak długo, jak będzie potrzeba. Trudno wyrazić mi wdzięczność, jaką wtedy poczułam. Byłyśmy zupełnie obcymi osobami, a on bez wahania postanowił nas ugościć – opowiada Masza. Jedyne, o co zapytał Maks, to co przygotować do jedzenia i czym lubi bawić się Ola. Więcej nie interesowało go nic. I za to Natasza i Masza również są mu bardzo wdzięczne. – Kiedy weszłam do mieszkania Maksa, od razu poczułam, że on rozumie mój ból. I że nie robi tego na pokaz, tylko naprawdę to czuje. Nie musieliśmy nic sobie mówić. Spojrzenie wystarczyło – relacjonuje Natasza, która u Maksa mieszka od tygodnia, ale na zawsze zapamięta właśnie te pierwsze pięć minut.

Fot. Katarzyna Jabłońska

Wczuć się w sytuację

– Kiedy otworzyłem drzwi i zobaczyłem uśmiech Nataszy, to już wiedziałem, że wszystko będzie dobrze. Poczułem od niej niesamowitą wdzięczność, ale też taką dobrą energię – opowiada Maks. W mieszkaniu na mamę z córką czekała gorąca zupa, owoce przy łóżku, butelki z wodą i przybory do malowania dla Oli, bo sztuka to jej pasja. Maks oddał swoją sypialnię uchodźczyniom, a sam przeniósł się na kanapę w kuchni. – To było dla mnie oczywiste, że muszę im dać możliwie jak największy komfort. Kiedy przygotowywałem się do przyjazdu Nataszy, po prostu wczułem się w jej sytuację. Zastanowiłem się, co mi sprawiłoby przyjemność po długiej i trudnej podróży. Wygodne łóżko, osobny pokój, ciepłe jedzenie to niby drobiazgi, ale pozwalają się szybciej zregenerować – tłumaczy.

Regeneracja to słowo klucz. Natasza z Olą w podróży spędziły pięć dni. Na co dzień mieszkają we wschodniej Ukrainie, w Zaporożu, które od Warszawy dzieli prawie 1400 km. Do Przemyśla jechały pociągiem z przesiadką we Lwowie. – Ta podróż to najgorsza rzecz, jaka spotkała mnie w życiu. Uciekałam w popłochu, jak tylko zaczęły się bombardowania. Prosto spod prysznica, z mokrą głową, bo nie było czasu, żeby ją wysuszyć – opowiada ze łzami w oczach Natasza. – Pociąg był pełny ludzi, nie dało się otworzyć okien. Co chwilę się zatrzymywał w polu. Kazali nam kłaść się na podłodze, czekać, aż miną naloty. W naszym wagonie były malutkie dzieci. Nieustanny płacz i lęk. Myślałam, że to się nigdy nie skończy. Dwie osoby nie przeżyły tej podróży, ale i tak jechaliśmy dalej. Kiedy w końcu po czterech dniach stanęłam na polskiej ziemi, to ją ucałowałam – dodaje. U Maksa Natasza w końcu poczuła się jak w domu. – Nie da się opisać słowami tego, co dał nam Maks. Poczucie bezpieczeństwa, ciepło, otwarte serce. To mi przywróciło wiarę w drugiego człowieka. Do końca życia mu tego nie zapomnę – mówi Natasza i znów szklą jej się oczy.

Fot. Katarzyna Jabłońska

Od teraz mam syna

Maks nie znał szczegółów podróży Nataszy. Nie pytał. Skupił się na codzienności, bo czuł, że z takiej normalności Natasza będzie czerpać siłę. – Kontakt złapaliśmy od razu. Na pewno pomocny był fakt, że mówię trochę po rosyjsku, ale i bez tego byśmy się dogadali. Natasza jest podobna do mnie, bardzo otwarta, więc od początku nie było między nami żadnego dystansu. Szybko ustaliły się nasze małe rytuały. Wspólne śniadanie, które ja przygotowuję. Picie razem kawy. Wieczorne rozmowy – opowiada Maks. Po kilku dniach wspólnego mieszkania Natasza kupiła Maksowi bawełniane ściereczki do wycierania, bo zauważyła ich brak. Drobny gest, ale sprawił, że Maksowi zrobiło się ciepło na sercu. Tak jak wtedy, kiedy zadzwoniła do męża, żeby poinformować go, że od teraz ma syna. – Kocham go jak swoje rodzone córki. Okazał mi serce, obcej kobiecie. Dla mnie jest bohaterem – opowiada Natasza.

Rozmowa z mężem Nataszy, który został i walczy na froncie, była najtrudniejszym doświadczeniem dla Maksa. Wszyscy płakali. – Tego nie da się opowiedzieć. Ta rozmowa otworzyła we mnie miejsca, z których nie zdawałem sobie sprawy. Całym sobą czułem ich sytuację i mimowolnie zastanawiałem się, jak ja zachowałbym się na ich miejscu – opowiada Maks i mówi, że on też czuje olbrzymią wdzięczność dla Nataszy. – Goszczenie u siebie obcej osoby to sytuacja graniczna. Cieszę się, że mogłem tego doświadczyć, bo opuszczenie swojego komfortu daje głębszy wgląd w siebie. Początkowo bałem się, jak to wszystko psychicznie zniosę, ale poszło bardzo dobrze. Kiedy Natasza wyjedzie, jestem gotów przyjąć kolejne osoby – opowiada Maks i zachęca każdego, kto ma taką możliwość, żeby otworzył się na uchodźców. – Jeśli będzie jakoś niespodziewanie trudno, to zawsze można poszukać nowej rodziny dla naszych gości. Od kiedy jest u mnie Natasza, znalazłem już kilka domów dla innych uchodźców, bo telefon cały czas dzwoni. Nie warto się niczego obawiać, tylko otworzyć na sytuację – namawia.

Fot. Katarzyna Jabłońska

Natasza wyjeżdża w najbliższym tygodniu. Jest ginekolożką i znalazła pracę pod Łodzią. Śmieje się, że jak się tylko trochę urządzi, to poszuka pracy dla Maksa i znów będą razem, bo bez niego to nie to samo. W Polsce jest pierwszy raz w życiu, choć jej babcia pochodziła z Chełmna. To, co czuje, to olbrzymią wdzięczność i zobowiązanie. – Dopóki trwa wojna, będę tu siedzieć i odwdzięczać się za waszą gościnność, ale jak tylko zapanuje pokój, to wrócę na Ukrainę, odbudować moją ojczyznę. Zostawiłam ją tylko ze względu na córkę, ale sercem jestem cały czas przy niej.

Olga Święcicka
Proszę czekać..
Zamknij