Znaleziono 0 artykułów
07.02.2019

„Velvet Buzzsaw”: Zabójcze obrazy

07.02.2019
Kadr z filmu "Velvet Buzzsaw" (Fot. Materiały prasowe Netflix)

To satyra na świat sztuki, w której pierwszoligowi aktorzy wcielają się w pracowników galerii, gdzie dochodzi do serii śmierci. Film dużo mówi o naszym zagubieniu, niepewności i rozmyciu wartości estetycznych.

Jaka jest dziś moc oddziaływania sztuki? Jak się okazuje, całkiem spora – może nawet doprowadzić do śmierci. Kiedy Josephina (Zawe Ashton) dowiaduje się o śmierci sąsiada, odwiedza jego mieszkanie, w którym znajduje dziesiątki obrazów zmarłego. Dziewczyna pracuje w jednej z największych galerii w Los Angeles, więc potencjał dzieł dostrzega od razu. Nie może jednak podejrzewać, jak kontakt z dokonaniami nieodkrytego artysty skończy się dla niej i jej współpracowników. Jeden po drugim giną w wyjątkowo brutalnych okolicznościach.

Na ekrany naszych kin niedawno wszedł ostatni obraz Larsa von Triera „Dom, który zbudował Jack”. Kontrowersyjny film część krytyków filmowych wykurzył z pokazu prasowego w Cannes. Ci, którzy zostali, piali o skończonym arcydziele. Reżyser pokazuje w nim kompulsywnego mordercę, dla którego każda zbrodnia musi być idealna. Mord staje się dziełem sztuki. I to tej najwyższej, elitarnej. Naładowany odniesieniami do arcydzieł literatury, muzyki, malarstwa i filmu wywołuje konsternację.

Kadr z filmu "Velvet Buzzsaw" (Fot. Materiały prasowe Netflix)

„Velvet Buzzsaw” jest jakby rewersem „Domu…”. Świat sztuki jest w nim zgniły i pretensjonalny. Rządzą nim pieniądze, układy i chwilowe trendy. Nad wartość dzieła przedkłada się to, z kim śpi kuratorka wystawy. W tym świecie nie ma reguł, bo ludzie, którzy decydują o tym, co jest arcydziełem, a co szmirą, nie mają ani narzędzi, ani gustu. Część z nich na pewno zaakceptowałaby pomysł morderstwa jako performance’u.

O ile bohater von Triera morduje swoje ofiary w sposób rytualny, upajając się każdą sekundą tego procesu, o tyle w „Velvet Buzzsaw” śmierć jest banalna, nieestetyczna, wręcz pretensjonalna, jakby przekopiowano ją z horrorów klasy B. Kolejne ofiary znajduje stażystka, jeszcze niewinna – ma nadal szansę wycofać się ze zblazowanego, galeryjnego środowiska. W jednej z bardziej zabawnych scen, dziewczyna przychodzi do galerii już po jej otwarciu, kiedy w środku szkolna wycieczka brodzi we krwi martwej pracowniczki. Dzieci rozmazują ją, dotykają nieżywego ciała. Mają przy tym sporo frajdy. Nauczyciele przyglądają się temu z boku, obojętni. Dopiero krzyk stażystki uświadamia im, że nie mają do czynienia z dziełem sztuki.

Kadr z filmu "Velvet Buzzsaw" (Fot. Materiały prasowe Netflix)

Dan Gilroy już w swoim debiutanckim, głośnym „Wolnym strzelcu” pokazał, jak bardzo znieczuleni jesteśmy na to, co dzieje się dookoła. Bohaterem uczynił reportera, który był w stanie sprowokować wypadek i czekać na jego efekt z kamerą, byle tylko mieć mocny materiał. Krytyka sensacyjności mediów wyrażała się w zobojętnieniu dziennikarza, dla którego ważniejsze od tego, czy poszkodowany w wypadu przeżyje, było to, czy ma dobry kadr. Jake Gyllenhaal był w tej roli rewelacyjny.

W nowym filmie panowie również połączyli siły. Tym razem aktor gra postać skrajnie odmienną fizycznie, za to emocjonalnie i etycznie jego bohaterowie doskonale ze sobą korespondują. Świat jego MorfaVandewalta i system wartości jest tak bardzo rozmyty, że nie wie nawet, jaka jest jego seksualność. Dopiero co zakończył wieloletni związek z czarnoskórym Adonisem. Teraz łączy go relacja łóżkowa z Josephiną. Aktor balansuje na granicy prześmiewczości, ale nigdy jej nie przekracza. Morf operuje całą gamą pretensjonalnych gestów, tak też się śmieje. Targają nim chwilowe uniesienia – egzaltowane zachwyty nad poszczególnymi dziełami sztuki zestawione zostają z emocjonalnymi deklaracjami uwielbienia kobiety. Przeskakuje z jednego stanu w drugi – od euforii po depresję, z niewrażliwości w nadwrażliwość. Usilnie próbuje znaleźć wrażenia w banalnym, nijakim i pustym świecie, w którym żyje.

Kadr z filmu "Velvet Buzzsaw" (Fot. Materiały prasowe Netflix)
Kadr z filmu "Velvet Buzzsaw" (Fot. Materiały prasowe Netflix)

Dokładnie tak samo działają pozostali bohaterowie, którzy wartości próbują znaleźć tam, gdzie ich nie ma. W jednej z bardziej wymownych scen asystent bohatera granego przez Johna Malkovicha przechadza się z nim po wnętrzu, gdzie przygotowywana jest wystawa. Kiedy stanie przed jednym z eksponatów, krzyczy o jego genialności i wybitności. Okazuje się, że zachwala worki na śmieci zostawione przez robotników.

Gilroy w swojej krytyce galeryjnego świata jest bezwzględny. Jego film dobitnie pokazuje, że czasy kanonów i jasnych kategorii estetycznych skończyły się bezpowrotnie. Elitaryzm filmowych galerii nie bierze się nawet z trudności przyswajania sztuki, nie jest tak, że jej przesłanie, ukryte w niej komunikaty są dostępne dla garstki wybrańców. Ci, którzy biegną na kolejne wystawy, puszczają wodze fantazji, gdy przychodzi do interpretacji. Każdy widzi co innego, każdy przekonany o słuszności swoich osądów i ocen. W rzeczywistość mało kto rozumie cokolwiek, intencje artysty niewiele znaczą. Eksponaty nie prowokują do dyskusji, nie wprowadzają fermentu, tylko upewniają kuratorów w ich snobizmie i zadufaniu w sobie.

Zupełnie nie przeszkadza to bohaterce granej przez Rene Russo, najmocniejszą stronę tej produkcji. Aktorka wciela się w Rhodorę Haze, szefową galerii. To silna, pewna siebie, bezwzględna kobieta, która doskonale wie, jak grać w tym biznesie. Dla niej sztuka zaczyna się tam, gdzie można zarobić. W idealnej willi mieszka z kotem, który też wygląda jak dzieło sztuki. W jej życiu i świecie nic nie może być zwykłe. Całą sobą wysyła światu komunikat o swojej nieprzeciętności, sile i guście. To ona jest właścicielką tatuażu z piłą tarczową i napisem Velvet Buzzsaw. W finale filmu poznacie jego znaczenie. Skąd się wziął, zrozumiecie wcześniej – Rhodora tak idzie przez życie – wycina każdą przeszkodę. Nie liczą się dla niej interesy artystów, a jedynie własne zyski i potrzeby.

Jeśli popatrzeć na „Velvet Buzzsaw” jako opowieść o zemście zza grobu artysty na światku zblazowanych pracowników galerii i krytyków sztuki, wtedy czarny humor jest podwójnie satysfakcjonujący. Zabójcze obrazy wprowadzają do życia bohaterów dreszczyk, za którym tak tęsknili. Wreszcie coś się dzieje, wreszcie czują prawdziwe emocje. Wrażliwy na obraz reżyser wywiedzione ze slasherów sceny śmierci zderza ze sterylnymi wnętrzami galerii. Mord dokonuje się więc tak, jakby miał dać w efekcie kolejne dzieło sztuki. I daje – ale na miarę pretensjonalnych eksponatów z galerii Rhodory, a nie dokonań bohatera von Trier.

Kadr z filmu "Velvet Buzzsaw" (Fot. Materiały prasowe Netflix)

Oba filmy łączy za to szaleństwo, jakim operują. U Gilroya jest ono podszyte tęsknotą bohaterów, słabych, kokieteryjnych, uległych i podległych. Ten ekscentryczny świat staje się pożałowania godny. Nawet Morf, szanowany krytyk sztuki, gdy tylko zwietrzy okazję, żeby coś ugrać, sformuje wypowiedź tak, żeby usatysfakcjonowała kontrahenta. Ale twórca ma wobec swoich bohaterów empatię. Wybija ich kompleksy, przypomina, że pod sztucznością i ekscentrycznością chowają uczucia, zwłaszcza strach i niepewność. Ale tak bardzo boją się z nich obnażyć, że nawet kiedy śmierć depcze im po piętach, nie są w stanie dać sobie wsparcia i wspólnie spróbować znaleźć wyjście ze sprawy. Tutaj każdy gra tylko i wyłącznie na siebie.

Indywidualizm à reboursGilroy prowadzi do skrajności – każda z postaci ginie w oryginalny sposób. Reżyserowi pomysłów nie brakuje, ale nie każdy stylistykę i estetykę tego filmu kupi. To zdecydowanie bardziej zabawa kinem, często szyta grubymi nićmi, która usatysfakcjonuje zagorzałych przeciwników hermetycznych środowisk snobów, miłośników absurdu i fanów Jake’a Gyllenhaala i Rene Russo.

*

Film miał premierę na zakończonym 3 lutego w Park City festiwalu Sundance. Autor uczestniczył w nim na zaproszenie kanału Sundance TV, na którym można oglądać najciekawsze filmy pokazane na tej i poprzednich edycjach imprezy.

Artur Zaborski
Proszę czekać..
Zamknij