
„Wyspa niechcianych kobiet” Agaty Komosy-Styczeń to reportaż o miejscu, które na mapie Danii wygląda niepozornie – Sprogø. Za murami ośrodka na tej małej wyspie przez dekady izolowano kobiety uznane za „zagrożenie” dla społeczeństwa. Autorka odtwarza ich losy, przygląda się mechanizmom opresji i pyta, czy echa tamtej historii wciąż wybrzmiewają w duńskiej rzeczywistości.
Sprogø to malutka wyspa pełna uśmiechniętych kobiet. Tak przynajmniej wygląda to na zdjęciach. Jak było naprawdę? To w tym miejscu, na zaledwie 164 hektarach założono instytucję dla „pacjentek”, które w latach 1923–1961 zawadzały duńskiemu społeczeństwu.
„Czy jesteś homoseksualistką? Czy uważasz, że jesteś nadaktywna seksualnie? Czy masz porywczy charakter?” – jeśli chociaż na jedno z tych pytań odpowiedziałabyś twierdząco – istniała szansa, że trafisz do ośrodka dla „słabych duchem” na Sprogø. W końcu byłabyś „poważnym zagrożeniem dla społeczeństwa i siebie samej”. Żyjąc w latach 20., mogłabyś natrafić na notę rozsyłaną przez doktora Christiana Kellera, który straszył: „nieco głupie, rozerotyzowane dziewczęta lekkomyślnie i nieodpowiedzialnie szerzą choroby przenoszone drogą płciową i stają się rodzicami nowego, bezczynnego pokolenia”.
Szkoła z internatem dla kobiet nienormalnych i seksualnie upośledzonych
Co zrobić z takimi osobami? Cóż, potrzeba matką wynalazku – tak więc powstały Zakłady Christiana Kellera dla Osób Upośledzonych. Co prawda Keller wymyka się jednoznacznej ocenie, ponieważ początkowo zakłady te miały ukrócić okrutną praktykę przywiązywania chorych osób do słupów, zamykania w klatce koło domu lub w małych skrzyniach (tak, to wszystko działo się w Danii XIX wieku, ale – jak wiemy z książki Wojciecha Tochmanna „Pianie kogutów, płacz psów” – dzieje się także teraz w Kambodży). Zakładów powstało kilka, jednak to ośrodki całkowitej izolacji zwróciły największą uwagę. To Livø (dla mężczyzn) i Sprogø (dla kobiet), o którym dziennik „Politiken” 25 lipca 1923 roku pisał jako o „szkole z internatem dla kobiet nienormalnych i seksualnie upośledzonych”.
Trafiały tam więc mężatki, które przyłapano na romansie. Pracownice seksualne lub osoby o taką pracę posądzane. Kobiety, które fałszywie (!) oskarżyły kogoś o gwałt. Takie, które „nadmiernie” uprawiały seks. Z chorobami wenerycznymi. Niemające „szacunku dla chłopców”. Czyli te, które budziły w mężczyznach strach.
Sprogø funkcjonowała blisko 40 lat. Przez ten czas mieszkanki uczono szycia, pielęgnowania ogrodu, pracy na roli, gotowania. W izolacji, daleko od rodzin i społeczeństwa, które mogłoby się od nich „zarazić”. Czym? Niepełnosprawnością umysłową, „hiperseksualnością”, „dewiacjami seksualnymi”, „głupotą” czy homoseksualizmem.
A społeczeństwo musiało być przecież czyste, idealne. Kobiety – ułożone, odarte z własnej cielesności. Poprawne.
Czy były tam leczone? Nie. Jak pisze Komosa-Styczeń: „w dokumentach trudno natknąć się na informacje o terapii, próbach rozwoju intelektualnego czy jakimkolwiek bodźcowaniu w tym kierunku”. Nie brakuje za to świadectw buntu niektórych wyspiarek – tłumionego w przemocowy sposób. I ogromu dokumentów dotyczących raportowania przymusowej sterylizacji pacjentek. Przy wsparciu państwa – w końcu, jak czytamy w reportażu, od 1929 roku na mocy ustawy sterylizacyjnej można było uniemożliwiać posiadanie potomstwa osobom opóźnionym umysłowo. W latach 1929-1967 wysterylizowano wbrew ich woli 13 tysięcy Duńczyków i Dunek.
Co potem? Z wyspy kobiety trafiały do pracy na roli
Izolacja nie sprzyjała samodzielności. Odbierała prawo do samostanowienia i podmiotowości. Przyuczane na wyspie do pracy na roli, po „zwolnieniu” z zakładu stawały się tanią siłą roboczą. Kobiety, trafiając do „pieczy zastępczej”, w zamian za wikt i opierunek musiały zajmować się trzodą, krowami, wykonywać często najcięższe prace fizyczne. Gospodarze wydzielali im małe „kieszonkowe”, sami zgarniając pieniądze w ramach umowy o opiece zastępczej (zawartej z De Kellerske Anstalter). Mężczyźni, pod których skrzydła trafiały kobiety z ośrodka, nierzadko wykorzystywali je seksualnie – ale tym nikt się nie przejmował. Uważano to za ewidentną winę kobiet – w końcu to one były zdiagnozowane jako „hiperseksualne”. Na nową przyszłość nie było szans. „Ze Sprogø praktycznie się nie wracało, nawet jeśli wyspa była już tylko wspomnieniem” – pisze Agata Komosa-Styczeń.
Koniec cierpienia? Kobiety ze Sprogø doczekały się oficjalnych przeprosin dopiero w 2023 roku
Rewolucję zapoczątkował Niels Erik Bank-Mikkelsen – duński minister spraw społecznych. Przyczynił się on do zamknięcia placówek takich jak Sprogø czy Livø. W 1953 roku powołał do życia ogólnokrajową Socjalną Komisję do spraw Osób Opóźnionych Umysłowo. Od dnia, w którym raport stworzony przez komisję ujrzał światło dzienne, każdy – niezależnie od stopnia niepełnosprawności – miał prawo wieść życie na wolności.
„Nie ma niczego, co możemy zidentyfikować jako normalność, jeśli odnosimy się do istnień ludzkich” – mówił polityk, narażając się na krytykę większości środowisk lekarskich i kolegów po fachu, którym spychanie na margines wszystkich określonych jako „odstający od normy” było na rękę.
Po zamknięciu ośrodków dawne mieszkanki próbowały dopasować się do nowej rzeczywistości. Czy im się udało? Niestety nie ma na to wielu świadectw. Pierwszą Dunką, która zażądała od państwa przeprosin za przymusową sterylizację, była Karoline Olsen. W 2008 i 2009 roku otrzymywała wymijające odpowiedzi. W 2022 roku ministerka spraw społecznych Astrid Krag wydała oświadczenie, w którym stwierdziła, że „nie ma wątpliwości, iż kobiety ze Sprogø i inne byłe podopieczne instytucji opieki specjalnej zasługują na przeprosiny”. Oficjalnie przeproszono dopiero 11 września 2023 roku. Nie zrobiła tego premierka, ale ministerka spraw społecznych.
Brakuje raportów dotyczących tego, ilu matkom udało się odnaleźć dzieci, które odebrano im przed umieszczeniem w ośrodku. Brak też informacji o tym, ile kobiet ucierpiało z powodu przymusowej sterylizacji. Co obecnie znajduje się na wyspie? Hotel dla pracowników Sund & Bælt oraz nowoczesna mobilna sauna. I wielki kamień – pomnik Christiana Kellera. O ponad 500 wywiezionych i pozbawionych praw obywatelskich kobietach – nic. Samo nazwisko Kellera zdaje się nie budzić negatywnych skojarzeń – w końcu w dawnym przytułku w Brejning znajduje się teraz ekskluzywne centrum odnowy biologicznej o nazwie „Kellers Park”.
Sprogø – temat popkulturowy
Temat Sprogø pojawia się w filmach fabularnych, między innymi w „Kartotece 64”. Jednak – jak pisze autorka „Wyspy niechcianych kobiet” – film wykorzystał to, co ekscytujące, skandalizujące, sensacyjne. Nie jest to opowieść o opresyjnym, nieczułym systemie, raczej o okrucieństwie i przemocy jednostek.
A jak to jest z „Wyspą niechcianych kobiet”? Agata Komosa-Styczeń wykonała dużą pracę związaną z uporządkowaniem faktografii i dotarciem do materiałów źródłowych. Nie jest to jednak reportaż idealny. Wątki urywają się po to, by pojawić się w kolejnych rozdziałach, autorka wielokrotnie powraca do ogólnej charakterystyki kobiet trafiających do ośrodka – wdaje się więc tu sporo chaosu. Świetne za to są fragmenty porządkujące wiedzę o eugenice oraz te, dzięki którym możemy poznać od podszewki przyczyny duńskiej potrzeby poczucia przynależności, wspólnoty. Komosa-Styczeń odwołuje się do znakomitej książki Aksela Sandemosego „Uciekinier przecina swój ślad”, przeprowadza nas przez historię prawa Jante i nowatorskie reformy, takie jak stworzenie publicznych szkół podstawowych, uzyskanie przez kobiety prawa do głosowania (1915 rok) czy zwolnienie chłopów z poddańczej pracy (już w 1788 roku).
To fascynująca opowieść o eugenice i higienie rasowej, niestroniąca od krytyki ówczesnego i współczesnego „najszczęśliwszego państwa świata”. Czy Dania odrobiła lekcję i potrafi wyciągnąć wnioski? Do samodzielnego przemyślenia. Pomoże w tym z pewnością końcowy rozdział „Wyspy niechcianych kobiet”.

Zaloguj się, aby zostawić komentarz.