
Wystawa „St Ives i gdzie indziej” w Muzeum Sztuki w Łodzi prezentuje twórczość artystów, którzy w małym kornwalijskim mieście odnaleźli źródło inspiracji dla nowego języka sztuki nowoczesnej. Ekspozycja przybliża historię kolonii brytyjskich modernistów i konfrontuje ich dokonania z dziełami polskiej awangardy.
„To było wietrzne, głośne, trącące rybą, krzykliwe miasto z wąskimi uliczkami; w kolorze małża albo morskiego ślimaka; niczym hałda surowych skorupiaków, porastająca szary mur” – tymi słowami Virginia Woolf opisywała St Ives, gdzie w dzieciństwie spędzała lato. Niewielka miejscowość w zachodniej Kornwalii nie różni się zbytnio od sąsiadujących z nią rybackich wiosek. Te same białe plaże, bezdrzewne wzgórza smagane wiatrem, porty usiane kutrami i piętrzące się na klifach kamienne domy. A jednak St Ives to miejsce szczególne, które od dziesięcioleci przyciąga artystów łaknących wytchnienia i inspiracji. Już w XIX wieku jego urokowi ulegli m.in. William Turner, Helene Schjerfbeck, Anders Zorn i James McNeill Whistler. Tam też własne pracownie ceramiczne założyli przybysze z Japonii: Bernard Leach i Shoji Hamada. Największą sławę nadmorskiemu miasteczku przyniosło natomiast środowisko malarzy i rzeźbiarzy, którzy od końca lat 30. XX wieku poszukiwali w kornwalijskim pejzażu nowych formuł obrazowania. Wprawdzie nigdy nie stali się formalnym ugrupowaniem, którego działania określone byłyby jednolitym programem, jednak dziś znani są pod wspólną nazwą „St Ives School”.

Odkrycie podczas spaceru
Historia „szkoły z St Ives” zaczęła się od przechadzki, na którą w sierpniowy dzień 1928 roku udali się zaprzyjaźnieni malarze: Christopher „Kit” Wood i Ben Nicholson. Do Kornwalii przyjechali, by złapać oddech od gorączkowego życia w Londynie. „Wracając z plaży Porthmeor, minęliśmy chałupkę przy Back Road West. Przez uchylone drzwi dostrzegliśmy obrazy statków i domów na dziwnych kawałkach papieru i kartonu, poprzybijane na całej ścianie gwoździami. Zapukaliśmy, a w środku znajdował się Wallis” – wspominał Nicholson. Napotkanym twórcą okazał się 73-letni Alfred Wallis. Emerytowany marynarz spędzał jesień życia na malowaniu, które – jak twierdził – dotrzymywało mu towarzystwa po śmierci żony. Już jako dziewięciolatek pomagał przy połowach ryb na północnym Atlantyku, wskutek czego nigdy nie odbył podstawowej edukacji. Pisać i malować uczył się sam. Do podobnych jemu autodydaktów (m.in. Henri „Celnik” Rousseau, Séraphine Louis, Nikifor, Maria Prymaczenko) przylgnęło miano „naiwnych” (od łac. nativus – „wrodzony”), wskazujące na ich samorodny talent. Wallis tworzył z tego, co miał pod ręką. Używał przemysłowych farb, którymi reperowano rybackie kutry, a skrawki tektury służyły mu za płótna. Malował marynistyczne pejzaże St Ives i okolic, jednak zamiast w plenerze wolał pracować w domu, przy kuchennym stole, odtwarzając krajobrazy z pamięci lub wyobraźni. Niemal obsesyjnie wciąż sięgał po te same motywy: latarnie morskie, mewy, spienione fale, wijące się nabrzeża, a przede wszystkim łódki, lugry, szkunery, parowce itp. „Dajcie mi statek, a sobie weźcie wszystkie domy tego świata” – mawiał.

„Wallis odcinał górę i dno starego kartonowego pudełka, czasem też wszystkie cztery boki, nadając im nieregularne kształty, które służyły mu jako klucz do prowadzenia ruchu na obrazie, a kolor i faktura kartonu jako odniesienie do barw i struktury. (…) Lubił rozmawiać o swoich obrazach, traktując je nie jak obrazy, lecz wydarzenia lub doświadczenia” – odnotowywał Nicholson. Malarstwo rybaka z St Ives przeczyło ogólnie przyjętym prawidłom kompozycji. Cechowało się zaburzoną skalą, niepoprawnymi skrótami perspektywicznymi, brakiem głębi, płaskim kolorem i niezgrabnym, niemal dziecinnym rysunkiem. Jednak w tych warsztatowych mankamentach ujawniała się szczerość i twórcza wolność. To właśnie autentyczna swoboda – nieskrępowana sztywnymi akademickimi zasadami i obojętna na przelotne „-izmy” – przykuła uwagę Wooda i Nicholsona. Zetknięcie się z artystą-amatorem miało dla nich charakter niespodziewanego, ale szczęśliwego odkrycia, które w znaczący sposób wpłynęło na ich własną twórczość. Obaj gruntownie wykształceni i obyci z awangardowymi teoriami kubizmu, abstrakcji czy konstruktywizmu, próbowali wynaleźć nowe podejście do malarstwa. W tych poszukiwaniach sztuka Wallisa – intuicyjna, bezpośrednia, realna – była ich drogowskazem.

Azyl modernistów
W obliczu nadciągającej wojny St Ives jawiło się jako bezpieczna przystań, daleka od problemów wielkiego świata. Dlatego właśnie w sierpniu 1939 roku Ben Nicholson powrócił do nadmorskiego miasteczka, tym razem u boku żony, rzeźbiarki Barbary Hepworth. Do przyjazdu nakłoniła ich inna para: krytyk sztuki Adrian Stokes oraz malarka Margaret Mellis, którzy zamieszkali w nieodległej wsi Carbis Bay. Trzy tygodnie później dołączył do nich Naum Gabo – rosyjski konstruktywista i członek paryskiej grupy Abstraction-Création. Wkrótce w okolicy zagościli też inni artyści, m.in. Wilhelmina Barns-Graham, Marlow Moss i Alastair Morton. Tak oto przybysze z dużych miast, moderniści, aktywni członkowie awangardy osiedlili się w pobliżu St Ives. Jedni zostali na chwilę, chcąc przeczekać wojenną zawieruchę, drudzy przyjeżdżali sezonowo. Jeszcze inni zapuścili tam korzenie na stałe. Dla wszystkich czas spędzony w Kornwalii, a zwłaszcza jej surowy, niemal dziewiczy pejzaż piaszczystych plaż, skał, wrzosowisk i rybackich portów, stanowił impuls do formalnych eksperymentów.
Pejzaż wyabstrahowany
„Patrzę na morze, które w ostatnich dniach było wyjątkowo spokojne, błękitne, urzekające. Leży kompletnie nagie między moimi oknami a horyzontem, zniewalając swoją prostotą. Serce cierpi, gdy spogląda się na nie w kontraście do tego, co dzieje się na świecie”. Ten zapis z dziennika Nauma Gabo z 1940 roku w pewnym stopniu odzwierciedla mentalność artystów z kręgu St Ives. Lokalny krajobraz stał się dla nich punktem odniesienia i przyczynkiem do refleksji nad poczuciem odmiejscowienia, wykorzenienia, ale też nad przywiązaniem do miejsca oraz jego fizycznym i emocjonalnym przeżywaniem. Dylemat, przed którym stanęli twórcy, dotyczył wizualnego języka, jakim można zobrazować doświadczenie pejzażu. Z jednej strony korzystali z konwencji sztuki przedstawiającej, zorientowanej na odtwarzanie rzeczywistości w mniej lub bardziej czytelny sposób. Z drugiej natomiast, pozostając pod wpływem sztuki progresywnej (wiedzionej ideami kubizmu, konstruktywizmu i neoplastycyzmu), podejmowali próbę „wydestylowania” czy „wyabstrahowania” składników pejzażu, sprowadzając je do form, linii, barwnych plam czy płaszczyzn.
![Barbara Hepworth w Trewyn Studio w St Ives przy rzeźbie „Stringed Figure (Curlew) [Version II]”, 1956 (© Bowness)](/uploads/repository/0000000_hope/9-3.jpg)
Artyści działający w St Ives czerpali środki z obu tych języków, rozwijając formułę uabstrakcyjnionego pejzażu. Potwierdza to obraz „November 11–17 (Mousehole)” Nicholsona, powstały w 1947 roku. Ukazuje on wybrzeże tytułowej wioski rybackiej, namalowane w duchu prymitywizmu Alfreda Wallisa. Nadmorski widok zostaje jednak zaburzony przez quasi-kubistyczną strukturę geometrycznych kształtów, utrzymaną w ziemistej kolorystyce otaczającej ją kornwalijskiej scenerii. Współistnienie figuracji i abstrakcji, dosłowności i aluzyjności charakteryzuje również sztukę Barbary Hepworth. Jej prace, choć nieprzedstawiające, mają swe źródło w realnym pejzażu, a właściwie – w osobistym obcowaniu artystki z naturą. Łuki zatok, smugi wiatru, obłości kamieni obmytych przez morze tudzież monolityczność archaicznych menhirów – wszystko to znajdowało odbicie w rzeźbiarskich dziełach. „Byłam postacią w krajobrazie, a każda rzeźba zawierała w sobie (...) stale zmieniające się formy i kontury, ucieleśniające moją własną reakcję na dane umiejscowienie w nim” – tłumaczyła Brytyjka. Naśladując przyrodę – jej faktury, barwy, kształty, skalę i proporcje – rzeźbiarka kreowała biomorficzne struktury, w których dawała wyraz swojej relacji z otoczeniem. Wierzyła, że kontemplacja natury, zmysłowe zanurzenie się w niej i poznawanie rządzących nią sił pozwalają odkryć uniwersalne prawdy o świecie i człowieku. Jak trafnie zauważył historyk sztuki Bram Hammacher, Hepworth „wkładała w dzieła emocje wywiedzione z natury, nie mistyczne ani romantyczne, lecz ugruntowane w jej obserwacji i doświadczeniu pejzażu Kornwalii”.

Artystyczna kolonia
Wraz z zakończeniem drugiej wojny światowej w historii St Ives otworzył się nowy rozdział, czyniący z tej małej miejscowości dynamiczny ośrodek sztuki nowoczesnej. Zainteresowanie modernistycznymi eksperymentami Hepworth i Nicholsona przywiodło do Kornwalii nową generację artystów, takich jak William Scott, Patrick Heron, Bryan Wynter czy Agnes Drey. W 1949 roku wspólnie zainicjowali działanie Penwith Society of Arts – stowarzyszenia popularyzującego twórczość spod znaku konstruktywnej abstrakcji. W tym samym czasie Hepworth założyła w St Ives własne atelier – Trenwyn Studio, gdzie pracowała do końca życia. Asystował jej Terry Frost, który – podobnie jak Peter Lanyon, Paul Feiler czy John Wells – rozwijał formułę abstrakcyjnego malarstwa pejzażowego. Źródłem inspiracji dla młodszego pokolenia niezmiennie pozostawało doświadczanie lokalnego krajobrazu. Jak przyznawał Wells: „Rozpaczliwie pragnę wyrazić nie tylko to, co widzę, ale także to, co czuję. Jeśli namaluję jedynie to, co widzę, efekt będzie pożałowania godny. Ale jak można uchwycić na płótnie ciepło słońca, dźwięk morza czy podróż chrząszcza po skałach, albo własne refleksje o tym, skąd się wzięliśmy i dokąd zmierzamy?”.
![Barbara Hepworth w Trewyn Studio w St Ives przy rzeźbie „Stringed Figure (Curlew) [Version II]”, 1956 (© Bowness)](/uploads/repository/0000000_hope/12-1.jpg)
St Ives w Polsce
Wśród artystów urzeczonych kornwalijską scenerią znalazł się również „Peter Pot”, czyli Piotr Potworowski. Polski malarz – od 1949 roku wykładowca w Bath Academy of Art – przyjeżdżał wielokrotnie do Sancreed, leżącego niespełna 20 kilometrów od St Ives. Znał osobiście m.in. Scotta, Lanyona i Frosta, z którymi łączyły go próby przełożenia krajobrazu na język abstrakcji. „Kiedy np. idę brzegiem morza, uderza mnie pion. Horyzont wówczas znika, a niebo jest wszędzie, w każdym przedmiocie, który się widzi, nawet w źdźbłach trawy. Przykładem moich usiłowań, dążących do przewrócenia konwencji pejzażu, jest «owalny pejzaż z Kornwalii», zawierający sumę wrażeń, którą pragnąłem utrwalić i przekazać” – wyznał Potworowski w wywiadzie dla „Przekroju” w 1958 roku. W dziełach Polaka ujawnia się jego niezwykłe uwrażliwienie na barwę konkretnego miejsca, a także zdolność do ujęcia go w kształt. Obie te umiejętności odziedziczył po swoich nauczycielach: koloryście Józefie Pankiewiczu oraz kubiście Fernandzie Légerze. W ciągu lat spędzonych w Wielkiej Brytanii wypracował własną koncepcję syntetycznego malarstwa pejzażowego, którą rozwijał po powrocie do Polski w 1958 roku. Dla rodzimych artystów okresu „odwilży”, którzy dotąd musieli zmagać się z dyktatem socrealizmu, na wskroś nowoczesna twórczość Potworowskiego stanowiła ożywcze novum.
Na wystawie „St Ives i gdzie indziej” w Muzeum Sztuki w Łodzi malarstwo Potworowskiego prowadzi wizualny dialog z dziełami Brytyjczyków. To jednak niejedyny punkt łączący polską sztukę z tą tworzoną w Kornwalii. Paweł Polit, kurator łódzkiej ekspozycji, wskazuje na intrygującą, choć nieoczywistą paralelę – swoisty „rezonans” pomiędzy działaniami angielskich modernistów a środowiskiem polskiej awangardy. „Barbara Hepworth, Katarzyna Kobro, Ben Nicholson i Władysław Strzemiński nie zetknęli się ze sobą, można jednak pokusić się o próbę porównania ich postaw twórczych i ukazania powiązań między nimi” – twierdzi Polit. Badacz przekonuje, że tym, co wiąże wymienionych tuzów sztuki jest nie tylko chętnie podejmowany przez nich temat pejzażu, lecz także rozumienie dzieła plastycznego jako autonomicznej i wewnętrznie spójnej całości.
„Gdyby na mapie Wielkiej Brytanii wykreślić linie reprezentujące trajektorie życia dwudziestowiecznych artystów, to gęstości linii zbiegających się w zachodniej Kornwalii i St Ives dorównywałby tylko Londyn” – pisze historyk sztuki Michael Bird w katalogu łódzkiej wystawy. Na ślad kornwalijskiej oazy artystów można dziś natknąć się, odwiedzając galerię Tate St Ives, dom Alfreda Wallisa, muzeum i ogród rzeźb Barbary Hepworth, a także liczne pracownie malarzy, rzeźbiarzy czy ceramików. Fenomen „szkoły z St Ives” wciąż oddziałuje i tak jak dawniej przyciąga do nadmorskiego miasteczka kolejne pokolenia artystów, poszukujących nowych środków ekspresji.
Wystawa „St Ives i gdzie indziej” w Muzeum Sztuki w Łodzi potrwa od 5 marca do 7 czerwca 2025 r. Ekspozycja powstała w ramach projektu UK/Poland Season 2025, organizowanego przez British Council, Instytut Adama Mickiewicza oraz Polski Instytut Kultury w Londynie.
Reprodukcje dzieł sztuki udostępnione dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki w Łodzi.
Przytaczane cytaty pochodzą z:
„St Ives i gdzie indziej”, red. P. Polit, Muzeum sztuki w Łodzi, 2025
B. Nicholson, „Alfred Wallis”, „Horizon”, vol. VII, 37, 1943
M. Whybrow, „St Ives. 1883-1993”, Antique Collectors’ Club Ltd., 1994
V. Woolf, „A Sketch of the Past” [w:] „Moments of Being”, Harcourt Brace Jovanovich Publishers, 1985
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.