Znaleziono 0 artykułów
17.05.2022

Aleksandra Pakieła: Bulimia to powracający ciężar

17.05.2022
(Fot. Getty Images)

Objadałam się na smutki, objadałam się w nagrodę, objadałam się, jak było mi źle i jak pozornie wszystko było dobrze. Od 10 lat się nie objadam, choć nadal mam smutki, a czasem potrzebuję nagrody – mówi Aleksandra Pakieła, która chorowała na bulimię. W czerwcu ukaże się jej książka „Oto ciało moje”.

Lody są najlepsze. Słodkie, więc szybko robi się przyjemnie. Kaloryczne, więc uczucie głodu znika. I do tego poręczne, zapakowane w wygodne pudełeczko. Można zjeść całe opakowanie naraz, a potem z łatwością je zwrócić. Lata bulimicznego rzygania nauczyły mnie, że konsystencja produktu ma znaczenie. Lody są naprawdę świetne.

Chipsów nie polecam, ranią przełyk. Mięso okropnie śmierdzi, aż trudno wytrzymać. Kinderki, choć takie puszyste w środku, podrażniają. Mogłabym wyrzygać z siebie długą listę rad dla początkujących. W szczytowym okresie bulimii dużo czasu poświęcałam na szukanie w sieci informacji na temat sposobów na przeczyszczenie. Sporo nauczyłam się też metodą prób i błędów. Wiem na przykład, że seans ucztowania warto zacząć od ciemnej czekolady. Kiedy w muszli klozetowej zobaczy się brązowy ślad, to znaczy, że doszliśmy do końca. Można chwilę odpocząć i następnego dnia ucztę rozpocząć na nowo. Bo przecież każda okazja jest dobra do świętowania. Objadałam się na smutki, objadałam się w nagrodę, objadałam się, jak było mi źle i jak pozornie wszystko było dobrze. Od 10 lat się nie objadam, choć nadal mam smutki, a czasem potrzebuję nagrody.

Początek: Zaczęłam zwracać uwagę na każdy kęs jedzenia

Zaczęło się od siłowni. A właściwie od chłopaka, który zawodowo uprawiał sport. Spotykaliśmy się krótko, ale to wystarczyło, żebym nauczyła się patrzeć na swoje ciało po kawałeczku. Nie było Oli. Był Oli cellulit na udzie. Były nietoperze na przedramionach. Była mała oponka tłuszczu. Składałam się z wielu małych elementów. I prawie każdy miał jakąś wadę. Chłopak potrafił je perfekcyjnie wytknąć, więc ja z równą energią próbowałam je naprawić. Podczas treningów. Najpierw raz w tygodniu, potem dwa, na końcu już codziennie. Rodzicom mówiłam, że idę na zajęcia, nie wyjaśniałam, że na te z podskakiwania. Efekty przyszły niespodziewanie szybko. Okazało się, że ciężka praca na maszynach opłaca się. Moje ciało zmieniało się, a ja wraz z nim. Zaczęłam zdrowo się odżywiać. Liczyć kalorie. Zwracać uwagę na każdy kęs jedzenia. W końcu przestałam prawie jeść. Uczucie głodu bywa niesamowicie uzależniające. Każdy skurcz żołądka to był powód do dumy i radości. Potrafiłam cały dzień przeżyć na serku wiejskim i trzech marchewkach. Paradoksalnie głód dodawał mi energii. Do czasu.

Po kilku miesiącach intensywnych treningów i diety ciało zaczęło odmawiać mi posłuszeństwa. Najpierw poczułam wielki głód. Uczucie pustki, którego nie znałam i o którym nie dało się zapomnieć. Pamiętam, że po długiej walce ze sobą, postanowiłam upiec swoje ulubione fit ciasto. Owoce pod kruszonką z owsianki. Miałam zjeść jeden kawałek, ale opamiętałam się, jak kończyłam blachę. Głód nie ustawał, a ja mogłam jeść, jeść i jeść. Zamiast jednak posłuchać ciała, poddałam je kolejnej próbie. Po skończeniu blachy ciasta od razu poszłam biegać. I biegłam tak długo, aż straciłam przytomność. Ciało się poddało, ale ja wcale nie miałam ochoty się poddać. Co prawda musiałam na jakiś czas zrezygnować z siłowni, bo lekarz oznajmił, że organizm jest skrajnie wyczerpany, ale wpadłam na lepszy pomysł. Jadłam, tak jak kazali, a potem grzecznie wszystko zwracałam. Kilogramów nie przybywało, a ja w końcu mogłam się najeść.

Fot. Angelika Pankowska @czulanaswiatlo

Decydujący moment: Po tym jak przyznałam się rodzicom do bulimii, zaczęłam intensywną terapię

Początkowo myślałam, że to tymczasowe rozwiązanie. Wiedziałam, co to zaburzenia odżywiania. Znałam słowo bulimia, ale byłam pewna, że mnie to nie dotyczy. Ja robiłam to tylko przez chwilę. Ja miałam prawdziwy powód. Ja zaraz miałam wrócić do siebie. Do sportu. Do ludzi. Przez kilka miesięcy żyłam tylko obsesją jedzenia. Ani moi rodzice, ani mój chłopak nie wiedzieli nic o mojej chorobie. Wystarczyło, że na trochę zostałam sama i zaczynałam swoje ucztowanie. Precelki, tort śmietanowy, lody. Miałam swoje stałe menu, które przynosiło mi ukojenie. Objadałam się łyżkami, jadłam garściami, a potem z ulgą wszystko zwracałam. Dziwnie to brzmi, ale rzyganie jest potwornie satysfakcjonujące. I kiedy raz się spróbuje, naprawdę trudno przestać. W trybie sekretnego objadania i zwracania funkcjonowałam przez kilkanaście miesięcy. Pod jednym dachem z rodzicami. W końcu coś we mnie pękło. Najpierw zwierzyłam się chłopakowi, potem powiedziałam rodzicom. Zaczęłam drogę powrotną.

Proces zdrowienia nie był ani łatwy, ani krótki. Od 10 lat nie ucztowałam, ale nadal nie wypracowałam zdrowej relacji z ciałem i jedzeniem. Po tym, jak przyznałam się rodzicom do bulimii, zaczęłam intensywną terapię. To był etap, kiedy już nie chodziłam na studia i zwolniłam się z pracy. Przez kilka miesięcy miałam komfort zajmowania się tylko sobą i swoim problemem. W tym czasie największym wsparciem były dla mnie moje przyjaciółki. Umówiłam się z nimi, że mam do nich dzwonić za każdym razem, jak poczuję pokusę obżarstwa. Wsiadały w autobus, jechały do mnie i brały mnie na spacer. A jak nie mogły wyjść, brały mnie na spacer telefoniczny. Kazały wyjść z domu i gadać ze sobą przez telefon, do momentu aż pokusa minie. Wprowadziłam też wiele zasad do mojego życia. Zakupy tylko online, nigdy na głodzie. Lodówka zawsze prawie pusta i przelewy na konto, kiedy nadejdzie ochota na ucztę. Równowartość kwoty, którą wydałabym na jedzenie do przerzygania. Po roku kupiłam sobie za te pieniądze bransoletkę, która miała mi przypominać, przez co przeszłam.

Fot. Angelika Pankowska @czulanaswiatlo

Powrót do zdrowia: Z lodów w pudełku musiałam zrezygnować już na zawsze

Podobno, żeby przetrwać jakieś traumatyczne doświadczenie, trzeba umieć opowiedzieć o nim jakąś historię. Od roku walczę z powracającymi demonami za sprawą książki, która w czerwcu będzie miała premierę. „Oto ciało moje” to powieść o bulimiczce, Natalii, której postać ma wiele punktów wspólnych ze mną. Moja rana zdążyła się już zabliźnić, ale dogrzebałam się do jej najgłębszych tkanek i przeżyłam ponownie ból. Kiedy podczas pisania rozgrzebywałam bulimiczne lata, to przede wszystkim poczułam ogromny ciężar. Bulimia to wieczna ociężałość, ból brzucha, poranione dziąsła, poobdzierane ze skóry palce od wpychania ich do gardła. W tych ciemnych miesiącach często myślałam o anorektyczkach i zazdrościłam im. Anoreksja wydawała mi się taka czysta, delikatna. A bulimia śmierdzi. Jest wielkim wstydem. Włosami w rzygach, zepsutą cerą, wypadającymi zębami. To wszystko wciąż jest dla mnie trudne. Wiele lat minęło, zanim zaczęłam normalnie umawiać się z przyjaciółmi na obiad czy chodzić na obiady do babci. Pamiętam jeden z nich, kiedy wydawało mi się, że jestem już zdrowa. Do momentu, aż zobaczyłam na stole wuzetkę. Nagle mój świat zawęził się do tego ciastka. Chciałam je zjeść, ale wiedziałam, że na kawałku nie poprzestanę. Moje myśli kotłowały się, a ciastko rosło do gigantycznych rozmiarów. To była obsesja. Dziś jedzenie nie zajmuje już tak wielu moich myśli. Mam zainteresowania, przyjaciół, narzeczonego, pracę, ale z lodów w pudełku musiałam już na zawsze zrezygnować.

Olga Święcicka
Proszę czekać..
Zamknij