Znaleziono 0 artykułów
13.11.2019

Adam Leja: Czasami mam ochotę wyrzucić to wszystko

13.11.2019
Adam Leja (Fot. Katarzyna Marcinkiewicz)

Od obiektów z połowy XIX wieku po kreacje współczesnych twórców haute couture: w imponującej kolekcji Adama Leja znajduje się ponad pięć tysięcy niezwykłych artefaktów. Wybrane z nich niedawno zaprezentował podczas KTW Fashion Week. Nam historyk sztuki, znawca art déco i kolekcjoner mody opowiedział o swojej pasji.

Czego pan nie zbiera?

Nie zbieram męskiej mody. Mam już tak dużo kobiecych kreacji, że byłaby to przesada. Zresztą to w modzie damskiej zachodziły największe zmiany widoczne na przestrzeni lat. Jest dla mnie ciekawsza. Ponadto gdybym zbierał męską, kusiłoby mnie, żeby nosić te projekty.

Swoją drogą – co pan nosi? 

W Polsce ubieram się trochę inaczej. Ze względu na swoją pracę nie ubieram się awangardowo: proste dżinsy, sweter lub koszula i dobre buty. Uwielbiam ręcznie szyte modele marki Church’s. Pozwalam sobie na więcej, gdy jadę do Paryża. Zakładam bardziej ekstrawaganckie ubrania, bo chodzenie na pokazy haute couture zobowiązuje. Na pokazie Schiaparelli miałem na sobie olbrzymią czapkę papachez ufarbowanego na szafirowo lisa, którą zachwyciła się Carla Bruni. Z kolei na pokazie Armani Prive – marynarkę Balmain w wielkie granatowe grochy. Okazało się, że projektant identyczny deseń wykorzystał w kolekcji. Zaraz po pokazie zostałem poproszony o wywiad. Amarantowy płaszcz od Tomasza Ossolińskiego również wzbudził zachwyt i zainteresowanie paryskich paparazzi. Traktuję modę jak zabawę. 

Adam Leja (Fot. Katarzyna Marcinkiewicz)

Jak z historyka sztuki i eksperta od art déco przeobraził się pan w kolekcjonera ubrań i dodatków?

Już na studiach interesowałem się latami 20. i 30. Zainspirowały mnie m.in. wykłady profesor Anny Sieradzkiej, która tym okresom poświęcała dużo uwagi. Zrodziła się we mnie wtedy chęć pogłębienia tematu i posiadania przedmiotów z tego okresu. 

W 1992 roku otworzyłem galerię na rynku Starego Miasta, która zajmowała się współczesną biżuterią polskich projektantów i współczesnym malarstwem. Wtedy już kolekcjonowałem różne rzeczy związane z art déco. W pewnym momencie stwierdziłem, że mam ich trochę za dużo. Po 10 latach otworzyłem więc w części galerii antykwariat i zacząłem sprzedawać przedmioty z tego okresu. Kolekcją zainteresowały się muzea. Muzeum Mazowieckie w Płocku zajmowało się secesją, ale chcieli bardziej zgłębić ten okres, także przygotowywałem im oferty. Wtedy zacząłem szukać rzeczy również za granicą. Co więcej, ludzie sami przynosili mi różne przedmioty: torebki, rękawiczki, kapelusiki – wszystko z okresu międzywojennego. Na początku byli to moi znajomi. Potem wieść się rozeszła i do antykwariatu zaczęły przychodzić inne osoby. ​Zgromadziłem niezwykłą kolekcję mody związaną z tym okresem. Pewnego dnia koleżanka zapytała mnie, dlaczego, mając żyłkę kolekcjonera, nie zostawiam chociaż części zbiorów sobie. 

To był ten moment?

Okazało się to zgubne. Głównym trzonem mojej kolekcji była moda lat 20.i 30., ale zacząłem także zbierać przedmioty z XIX wieku. Jeździłem do Paryża na pokazy mody i wystawy i stwierdziłem, że powinien spróbować. W tej chwili mniej interesują mnie okres międzywojenny i starsze rzeczy. Skupiam się na ubraniach i dodatkach od projektantów współczesnych.

Co szczególnie przyciąga pana uwagę? W jaki sposób dokonywana jest selekcja?

Przede wszystkim kieruję się swoim gustem. Przedmiot musi mi się podobać. Nie kupuję niczego jako inwestycji lub z przekonania, że trzeba to mieć, bo ma to ktoś inny. Czasami z danym przedmiotem łączy się jakaś historia. To przecież nie są rzeczy, po które idzie się do sklepu. Wyszukiwanie wymaga czasu i cierpliwości.

Adam Leja (Fot. Katarzyna Marcinkiewicz)

W jaki sposób wyszukuje pan rzeczy?

Szukam wszędzie. Najłatwiej jest na dużych aukcjach, np. w Christie’s. Tam czeka sprawdzony produkt. Mam jednak ogromną frajdę, kiedy uda mi się coś upolować. Szukam w antykwariatach, sklepach vintage i na targach staroci. W moim przypadku nie chodzi bowiem o to, żeby wydać ogromne pieniądze, bo nimi nie dysponuję. Dużą satysfakcję daje mi znalezienie czegoś, czego nikt nie rozpoznał, i kupienie tego okazyjnie. To zdarza się w internecie, choć trzeba pamiętać, że ma on minusy. Nie możemy dotknąć przedmiotu, nie wiemy, w jakim jest stanie, dopóki do nas nie dotrze.

Adam Leja (Fot. Katarzyna Marcinkiewicz)

W kupowaniu liczy się szybka reakcja?

Tak, inaczej okazje uciekają sprzed nosa. Teraz żałuję niektórych przedmiotów, których nie kupiłem, bo na przykład nie miałem wystarczającychfunduszy. Poluję na rzeczy haute couture, które były prezentowane na pokazach lub zostały wykonane dla konkretnych klientek. Nie liczy się ich w tysiącach, tylko w kilku lub maksymalnie kilkunastu egzemplarzach. Trochę ich jeszcze jest w Paryżu. 

Zdarzały się wpadki?

Nie wiem, czy mogę to tak nazwać. Mam już jakąś wiedzę, bo przez moje ręce przeszło sporo przedmiotów. A jednak zdarza się, że trafię na projekt, który ktoś zdążył przerobić. Wtedy bardzo trudno jest przywrócić pierwotną wersję, czasem jest to niemożliwe. Mam na przykład przepiękną sukienkę Chanel z lat 30.,która została skrócona. Z tym nic nie da się zrobić. 

Ma pan pewnie przedmioty, które zdobył szczęśliwym trafem?

Kiedy byłem w Paryżu w 2015 roku, odwiedziłemniedawnootwarte muzeum Pierre’a Cardina w dzielnicy Marais. Kuratorką była wieloletnia asystentka Pierre’a. Oprowadziła mnie po całym muzeum, zapałaliśmy do siebie sympatią. 

Przypomniałem sobie wtedy, że w antykwariacie na przedmieściach Paryża widziałem kapelusz Cardina. Pojechałem sprawdzić, czy w dalszym ciągu tam jest, chociaż sądziłem, że szanse są marne. Na miejscu okazało się, że leży na samym spodzie, przykryty stertą innych rzeczy. Kupiłem go bardzo tanio, bo właścicielka antykwariatu specjalizowała się w starszych przedmiotach i nie ceniła współczesnych projektantów. Na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że to kapelusz z kolekcji prêt-à-porter, nic specjalnego, ale postanowiłem skonsultować się z kuratorką. W muzeum wyjąłem go z pomiętej torby, był brudny i zakurzony. Kuratorka przyglądała się uważnie, a potem pokazała na ekspozycji muzealnej strój, do którego kapelusz pasował. Okazało się, że to model z kolekcji haute couture. Z niektórymi projektami wiążą się różne historie, niekoniecznie tak spektakularne, ale są. 

Na przykład?

Na targu staroci wypatrzyłem kapelusz Balenciagi z pokazu haute couture za 10 euro. Przeważnie niestety trzeba zapłacić za przedmiot więcej. Nie ukrywam, że mój budżet jest, jaki jest, i są sytuacje, kiedy dokonuję płatności ratalnie. 

Adam Leja (Fot. Katarzyna Marcinkiewicz)

Jaki jest najstarszy obiekt w pana kolekcji?

Malusieńki portfelik z przepięknej koźlęcej skóry z XVIII wieku, haftowany srebrnymi nićmi. Kupiłem go na targu staroci w Warszawie, na Kole, za 15 zł. 

Skąd pan wiedział, że to oryginał?

Data była wyhaftowana wielkimi srebrnymi nićmi. Obejrzałem go, zapytałem o cenę, zapłaciłem i tyle mnie widzieli. Generalnie nie sięgam aż tak daleko wstecz, ale marzą mi się XVIII-wieczne buty, które mają przepiękną formę. To byłby taki spektakularny akcent w mojej kolekcji. 

W jaki sposób projekty są przechowywane?

Kiedy kupuję rzeczy, sprawdzam, w jakim są stanie: czy trzeba je uprać, czy wymagają zabiegów konserwatorskich, czy czegoś brakuje. Przygotowuję je potem tak, aby były gotowe do ekspozycji. Przechowuję w robionych na wymiar pudełkach z bezkwasowej tektury, przełożonych bezkwasowymi bibułkami. Wszystko znajduje się w specjalnym magazynie. Warunki przechowywania są bardzo istotne, np. jedwab przechowywany w złej temperaturze, w wilgotnym pomieszczeniu po latach się rozchodzi.

Wszystkim zajmuje się pan sam?

W większości. Oczywiście mam zaprzyjaźnione osoby, które pomagają mi zwłaszcza w pracach konserwatorskich, z którymi sam nie dałbym rady. Jestem samoukiem, poznaję wszystko metodą prób i błędów. W Polsce jest mało konserwatorów i jest to droga usługa. Są jednak sytuacje, w których muszę się posiłkować wiedzą innych osób, tak aby nie uszkodzić obiektu.

Adam Leja (Fot. Katarzyna Marcinkiewicz)
Adam Leja (Fot. Katarzyna Marcinkiewicz)

A zdarzyło się?

Były sytuacje, w których coś źle zrobiłem, bo po prostu nie wiedziałem, że nie powinienem czegoś robić. Na szczęście takich przypadków jest bardzo mało. Czasami wolę nie robić konserwacji, nie prać, nie usuwać zabrudzeń. Lepiej zostawić to w takim stanie niż zaryzykować uszkodzenie obiektu. 

Myśli pan o kobietach, które nosiły te projekty?

Czasami tak. Kiedyś kupiłem przepiękną suknię balową z lat 20. Gdzieś w jej zakamarkach znalazłem papierowe confetti. Zaraz uruchamiała się wyobraźnia. Torebka art déco z krokodylej skóry miała delikatnie rozprutą krawędź. Zajrzałem do środka i znalazłem zdjęcie jakiegoś mężczyzny. Być może ktoś ukrył je w czasie wojny?

Kolekcja jest ogromna, liczy już pięć tysięcy artefaktów.

Tak, składają się na nią suknie, kapelusze, torebki, buty, sztuczna biżuteria, rękawiczki i drobne akcesoria. Kiedy w zeszłym roku szykowałem wystawę w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi, sam byłem zaskoczony, że zgromadziłem aż tyle przedmiotów i że tak pięknie się razem prezentują.

Ma pan plan na jej dalszy rozwój?

To jest szaleństwo. Kolekcjoner nigdy nie przestaje, ale czasami mówię sobie: „Dość, wyrzucam to wszystko!”.To oczywiście mija. Teraz kupuję trochę inaczej, staram się wybierać perełki. Być może kiedyś przyjdzie moment,kiedy zadam sobie pytanie: „Co dalej?”.

Na pewno nie sprzedam projektów za granicę, bo uważam, że powinny zostać w Polsce. Na Zachodzie jest inaczej, ludzie sami oddają takie przedmioty do muzeów. U nas się to nie dzieje, może osoby, które teraz mają rzeczy od projektantów, kiedyś je przekażą, ale chyba po prostu nie mamy takich tradycji. 

Jean-Louis Scherrer (Fot. KTW Fashion Week)

Podczas pokazu w ramach KTW Fashion Week zobaczyliśmy 21 sylwetek z pana kolekcji. To dość okrojona liczba.

Mogliśmy zaprezentować między 15 a 20 sylwetek. Wybierałem kreacje razem ze stylistką Anną Męczyńską. Jako historyk sztuki wolałem pokazać je chronologicznie, ale Anna powiedziała, że powinniśmy to zrobić nowocześnie, przemieszać sylwetki. Kryterium był przede wszystkim stan projektów. Musiały być na tyle mocne, aby pójść w pokazie. Ania postawiłana rzeczy najbardziej współczesne.

Mieliśmy jedną przepiękną suknię Christophe’a Josse’a z 2011 roku, w którą nie mieściła się żadna modelka, więc ten model wypadł z pokazu. Na szczęście mieliśmy dwie rezerwowe kreacje. Nie planowałem ich zabierać, ale Anna kazała mi spakować dodatkowe projekty. W miejsce Josse’a weszła sukienka Jeana Patou, ale postanowiliśmy też umieścić w pokazie kreację Louisa Feraudo. 21 to w końcu szczęśliwa liczba. Suknia Jean-Louisa Scherrera, która zamykała pokaz, przyleciała z Londynu cztery dni przed pokazem. 

Czyli nerwy?

Kreacja ważyła prawie 20 kg. Góra – wykonana z grubych blach, ręcznie haftowanych na tiulu. Z kolei dół był brudny. Rozpruliśmy więc sukienkę i oddaliśmy dół do pralni. Potem został doszyty. Zaproponowałem, żeby założyć suknię na manekina, aby sprawdzić jej stan. Gotową kreację założyliśmy na manekina i okazało się, że tiul był zbyt delikatny. Rozpruł się. Do pokazu zostały tylko trzy dni, a mi bardzo zależało, żeby ta suknia zamknęła show. Konserwatorki siedziały dzień i noc, podszywając górę na nowy tiul, żeby wzmocnić konstrukcję. Z braku czasu podszyliśmy tylko front i tył, bez rękawów. Myślałem, że sytuacja jest opanowana, jednak przed samym pokazem zemdlała modelka. Powiedziałem do siebie: „To się nie dzieje naprawdę”. Sukienka była bardzo mała, więc drugą modelkę, która się w nią zmieściła, znaleźliśmy cudem. Była przerażona, szła wolno, ale się udało.

Których twórców haute couture ceni pan najbardziej?

Moją ulubioną projektantką jest Elsa Schiaparelli. Ma niezwykłą historię, a poza tym z jej projektami wiąże się moje pierwsze zetknięcie z Paryżem i modą haute couture. Pojechałem w styczniu 2014 roku na aukcję w Christie’s, na której jej wnuczka Marisa Berenson sprzedawała kreacje i pamiątki po słynnej babci.Cenię także innych projektantów, którzy wprowadzili nowe elementy do mody, tak jak Christian Dior.

Czy w dzisiejszych czasach wysoka moda ma rację bytu? Czy któryś ze współczesnych projektantów potrafi zachwycać tak jak dawniej?

Jeżdżę do Paryża na pokazy haute couture i patrzę na to, co się dzieje, z lekkim przerażeniem. Bardzoczęsto projekty są niestety wtórne. Oczywiście zawsze się inspirujemy, natomiast na wybiegu obserwuję głównie kopie tego, co było kiedyś. Smutne jest także to, że spada zapotrzebowanie na modę haute couture, niewiele osób na świecie na nią stać. Czekam na coś nowego, ale z drugiej strony koło już wymyślono, czego więc mamy się spodziewać? 

Sukienka Paco Rabanne (Fot. KTW Fashion Week)

Dziękujemy hotelowi Raffles Europejski Warsaw za pomoc w realizacji sesji.

Katarzyna Pietrewicz
Proszę czekać..
Zamknij