Znaleziono 0 artykułów
20.09.2022

Agata Tuszyńska: Żonglowanie jest istotą sztuki

20.09.2022
Fot. Krystyna Lewenfisz

„Tęskniłam za moimi czytelnikami. Tęskniłam za przygodą, jaką jest każde spotkanie. Lubię być w drodze. Tam jest życie, »życie przed sobą«, jak chciał Romain Gary”. Agata Tuszyńska w stałym felietonie pisze o rozmowach z czytelnikami, spotkaniach autorskich i podróżach po Polsce związanych z wydaniem książki „Żongler” o Romain Garym. 

Tęskniłam za moimi czytelnikami. Tęskniłam za przygodą, jaką jest każde spotkanie. Najpierw przez wiele miesięcy drzwi do świata zamykały pandemia, nieobecność i osobność w niejasnych odcieniach lęku i zmęczenia. Potem ruch uniemożliwiała mi intensywna praca nad książką. „Żongler”, po latach trudnego uzależnienia od migotliwego bohatera i twórcy własnej legendy Romain Gary’ego, nabrał wreszcie ostatecznego kształtu i pozwolił ruszyć w drogę. Drogę, która trwa, meandruje i jest dla mnie nagrodą za wszystkie męki pisania i niepewności, jakie mu towarzyszą. Trochę kręci mi się w głowie w tym kalejdoskopie – wrażeń, miejsc, pejzaży, rozmów.

Nie jestem najlepszą księgową. Nie umiem odpowiedzieć na pytanie, ile napisałam książek i w ilu językach się ukazały. Trudno mi zapamiętać liczby i ceny, operować datami. Pamiętam mniej więcej, co powstało po czym i o czym traktuje, ale zdarza się, że czytelnicy znają te szczegóły lepiej. Podobnie jak inne, które niekiedy studiują z podziwu godną zachłannością i precyzją.

Fot. Tomasz Pienicki

Wieczory autorskie przypominają randki w ciemno. Ja jestem moim rozmówcom znana z lektur i wywiadów, z radia i Facebooka. Pamiętają mojego długowiecznego jamnika, ojca sprawozdawcę sportowego, mamę i jej rodzinną historię, losy „kolaborantki” Wiery Gran i postulaty feministki Ireny Krzywickiej. Rozpoznają moje dybuki i mój charakter pisma, czym ciągle mnie zaskakują. Ale dla mnie dopiero w bezpośrednim zetknięciu czytelnicy nabierają twarzy, a wtedy stają się realnymi uczestnikami mojego życia.

Na spotkania autorskie jeżdżę z radością. Na dwie, trzy godziny oddaję siebie tym, który zechcieli się do mnie wybrać. Wszystko podporządkowuję wtedy ich ciekawości i potrzebom. Odpowiadam na każde pytanie, żadne mnie nie krępuje, żadne nie zmusza do przekraczania granic. Ja sama, podobnie jak moi bohaterowie, tworzę mój obraz, który przekazuję światu. Opowiadam o tym. O różnicy autoportretu budowanego na użytek zewnętrzny i o istocie wewnętrznej „prawdy”, która także ma różne oblicza. O wyborze materiału, jaki w książce będzie wykorzystany, o decyzjach, które wpływają na ostateczną wizję portretowanej postaci. O pracy detektywa i archeologa, dążącego do odkrycia tajemnicy drugiego człowieka. O próbach zrozumienia go i nawiązania z nim dialogu. Dalej jest już nasze wspólne porozumienie.

Miałam okazję i możliwość spojrzeć na własne pisanie z lotu ptaka. Czasem uświadamiali mi moją drogę prowadzący, innym razem wynikała z toku rozmowy. Od opowieści o I.B. Singerze, który nie lubił biografii i chciał, by oceniano go wyłącznie na podstawie jego dzieła, do Romana Kacewa, Gary’ego, Ajara, mówiącego podobnie, a jednocześnie odgrywającego brawurowe popisy na temat własnego losu. Pomiędzy tymi dwoma mężczyznami sytuują się wyraziste i odważne kobiety: Irena Krzywicka, Wiera Gran, Józefina Szelińska, znaczące własne ślady w sztuce XX wieku. Dlaczego te postaci? Bo odpowiadają na pytania, jakie zadaję sobie. Stają się lustrami, w których przeglądam się ja sama i męczące mnie problemy.

Pytają mnie, pytacie mnie, czy zawsze chciałam pisać, i zdumiewa was, że piszę piórem. Interesuje was, jak odbywa się taka praca, przy biurku, przy stole czy w łóżku, bo wydaje się wam wygodna i satysfakcjonująca. Moich wyznań o twórczych mękach słuchacie z powątpiewaniem, podobnie jak wynurzeń o samotności. Nie znacie ciemnej strony braku motywacji i natchnienia. Bat dyscypliny wydaje się wam nieco przesadzoną bronią wobec własnej autodestrukcji.

A mimo to się spotykamy. W słowach, w uczuciach, którymi podążacie wedle mojego wzoru.           I tylko jednego pytania nie lubię, choć wiem, że wynika z czytelniczej zachłanności. Sama tak mam, kiedy spotykam ulubionych pisarzy. Ale nigdy go nie stawiam. Brzmi strasznie: nad czym pani obecnie pracuje? Albo: o czym będzie kolejna książka? Pozwólcie mi się ucieszyć tą, którą właśnie napisałam. Wiem, że czekacie. Jestem wdzięczna i zaszczycona.

Fot. Tomasz Pienicki

Od maja tego roku do dziś dotarłam z „Żonglerem” do dziewięciu miast. Drugie tyle przede mną. Przejechałam ponad trzy i pół tysiąca kilometrów, trzema środkami lokomocji, półtorej doby samochodem, kilka godzin pociągiem, samolotem najmniej. Przemierzyłam Polskę od Krakowa do Słupska, od Torunia do Białegostoku, od Rzeszowa do Kadzidła, od Grodziska do Kazimierza nad Wisłą. Rozmawiałam o książce z Arturem Andrusem i Tomaszem Raczkiem, Łukaszem Maciejewskim i Mirosławem Supruniukiem, fragmenty tekstu czytali Katarzyna Żak i Andrzej Zieliński. 

Nocowałam w eleganckich hotelach i tych, które pamiętały głęboki PRL. W kurpiowskiej drewnianej chacie – tam miałam najspokojniejsze sny – i w pensjonacie przydworcowym o włoskiej nazwie. Na widowni siedzieli ludzie tak różni, a wszyscy jak zaczarowani, głównie kobiety, ale i oczytani mężczyźni, jamnik niezwykłej urody przypominający mojego, kiedy był mały, i dziewczynki, które ledwo umiały czytać. Kilkakrotnie moim słowom towarzyszyła muzyka, niezrównany Janek Młynarski z różnym akompaniamentem przywołujący czas dawnych szlagierów i humoru, który zachwycał autora „Obietnicy poranka”.

Głównym rekwizytem spotkań były pomarańcze – zużyliśmy dziewięć kilogramów, także do profesjonalnej żonglerki. Bo żonglowanie, wedle autora „Lęków króla Salomona”, jest istotą każdej sztuki. Odpowiedziałam na blisko trzysta pytań publiczności, wypijając wtedy ponad pięć litrów wody. Udzieliłam setek wpisów i autografów, niemal zawsze imiennych. Wiem, że to ważne. Także dla mnie. Atramentu zabrakło mi tylko raz. Pomiędzy kolejnymi miastami obejrzałam dziesięć wschodów słońca i zebrałam pięć kilogramów grzybów. Ale wszystko przede mną. Jesień dopiero się zaczyna, nowi czytelnicy czekają, w Ludwikowicach, Wałbrzychu, Lublinie, Wrocławiu, Sandomierzu, Łodzi, Falenicy, Poznaniu.

Lubię być w drodze. Tam jest życie, „życie przed sobą”, jak chciał Romain Gary. Jeszcze o nim opowiem.

Agata Tuszyńska
Proszę czekać..
Zamknij