Znaleziono 0 artykułów
01.04.2024

Mateusz Więcławek dojrzał dzięki roli w filmie „Kobieta z…”

01.04.2024
(Fot. Getty Images)

Mateusz Więcławek partneruje Małgorzacie Hajewskiej-Krzysztofik i Joannie Kulig w filmie Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta „Kobieta z…”. – Liczę na to, że ten film otworzy ludziom oczy na doświadczenie osób transpłciowych. Ale nie tylko. „Kobietę z…” najprościej można interpretować jako film o pragnieniu bycia sobą i pragnieniu bycia zaakceptowanym jako ja, ten prawdziwy – mówi aktor.

Rozmawiamy w dniu uroczystej premiery „Kobiety z…” w Polsce. Film zadebiutował na festiwalu w Wenecji we wrześniu minionego roku. Jak wspominasz tamten dzień?

Z bieganiny, napięcia, stresu przed premierą niewiele pamiętam, ale sam moment był przyjemny. Zawsze chciałem zobaczyć Wenecję. Po seansie przez całą noc spacerowałem po mieście.

Lubisz to zamieszanie, ten moment blichtru, czerwony dywan?

Najbardziej cieszy mnie praca – kręcenie filmu to przygoda. Blichtr dookoła niespecjalnie mnie kręci. Nie to przyciągnęło mnie do aktorstwa. To raczej skutek uboczny, który nie do końca mnie cieszy. Cenię swoją anonimowość. Ostatnio czuję, że powoli ją tracę. Nie chciałbym stracić jej na dobre.

Po „Kobiecie z…” raczej nie unikniesz sławy. W roli młodej Anieli Wesoły dałeś z siebie wszystko.

Powiedzmy, że podszedłem do tego projektu bardziej ambitnie... Nie chciałem w tej jakże delikatnej materii popełnić żadnego faux pas… czy fakapu.

Dojrzałą Anielę gra Małgorzata Hajewska-Krzysztofik. Razem pracowaliście nad rolami?

Spędziłem na planie 20 dni zdjęciowych, głównie w Kotlinie Kłodzkiej. Lubię wyjazdowe zdjęcia, bo mogę się trochę odizolować od codzienności, prywatności. I tak, zbliżyłem się z osobami na planie, aktorkami. A spotkanie z Hają było moim wielkim marzeniem. Śledzę jej karierę od dawna, chodzę na wszystkie jej spektakle. Praca z nią, granie młodszej wersji bohaterki Hai, bardzo mi schlebiało. To ogromna nobilitacja. Haja to jest jakiś niesamowicie uzdolniony człowiek… obdarzony wielką wrażliwości. Aż dziwnie się czuję, wypowiadając opinię na jej temat. Jestem po prostu jej fanem.

Fot. East News

A takie spotkania z idolami w pracy mogą być wyzwaniem?

Tak. Bo z reguły masz już w głowie wykreowany obraz tej osoby. W zderzeniu z rzeczywistością te złudzenia mogą się rozwiać. Mam też tak, że zależy mi na tym, żeby osoba, którą cenię, a z którą właśnie pracuję, zwyczajnie mnie polubiła, dobrze się czuła w moim towarzystwie. I z Hają tak się właśnie stało. Mieliśmy dobry flow. Spacerowaliśmy razem po Kotlinie Kłodzkiej, rozmawialiśmy o Anieli i o własnym życiu, opowiadaliśmy sobie sny... Nigdy tego nie zapomnę.

Praca przy tym filmie otworzyła cię na własne poszukiwania związane z tożsamością?

Chyba pierwszy raz wcieliłem się w postać tak skupioną na poszukiwaniu tożsamości. To okazało się trudniejsze, niż mogłem się spodziewać. Znalazłem się w rejonach, w których na co dzień nie zawsze chciałbym się znajdować. Było ciekawie. Mogę powiedzieć bardzo ogólnie, że rzeczy, które wcześniej wydawały się oczywiste, przestały takie być.

A jaka była twoja młodość? Niosło cię marzenie o aktorstwie?

Nie sądziłem, że to naprawdę będzie mój zawód… Nie miałem wcześniej do czynienia z aktorstwem. Pochodzę z Kamieńska, jako dzieciak nie chodziłem do teatru, nie uczestniczyłem w kółkach teatralnych. Gdy obserwuję znajomych aktorów, których rodzice też są aktorami albo artystami, czuję, że często wiedzą więcej o tej pracy niż ja. Do liceum nie zdawałem sobie nawet sprawy z tego, że istnieje taka osoba jak reżyser. Wydawało mi się, że aktorzy się spotykają na planie, coś tam sobie wymyślają i kręci ich tzw. „kamerzysta”.

Czuję też, że szczególnie przy pierwszych krokach na planie, ale też teraz, nie miałem takiego obeznania z własną twarzą na ekranie. Nie mogę patrzeć na większość moich początkowych ról. 

Kadr z filmu Kobieta z... / Fot. materiały prasowe

Może i nie miałeś doświadczenia, ale talent i intuicja zawiodły cię do szkoły aktorskiej.

Moja pani profesor Genowefa Wydrych powtarzała, że talentu nikt nie nauczy. Można za to opanować technikę.

Dostanie się do szkoły wymagało determinacji?

Tak, dużo chętnych, mało miejsc, kilka prób… W szkole dużo się nauczyłem, choć bywało ciężko. Przekonałem się, że ta praca nigdy się nie kończy – zawsze można dalej, głębiej, inaczej… Myślę, że to dzięki niej prowadzę dość ciekawe życie.

Jak dobierasz role? To zawsze musi być eksperyment, czy lubisz flirt z komercją? Można cię zobaczyć w filmach i serialach Netflixa, w komediach.

Tak, zagrałem już transpłciową kobietę i katolickiego księdza. Bronię się przed szufladkowaniem. Gdy dostaję propozycję zagrania w serialu, który jest długi, albo w bardzo komercyjnej produkcji, to się zazwyczaj nie zgadzam, bo nie chcę być kojarzony z jedną postacią; Powiedziałbym nawet, ze się trochę tego boję. Będę banalny, ale w aktorstwie ciekawi mnie to, że mogę postawić siebie w bardzo różnych miejscach, ustawić swoje patrzenie z różnych perspektyw. To poszerza horyzonty.

Przekroczyłeś trzydziestkę, ale często grasz młodszych bohaterów.

Nie wyglądam na swój wiek, więc rzadko dostaję role trzydziestolatków. Obawiałem się przekroczenia tej granicy. Ale mogę zapewnić wszystkich, którzy łapią doła w okolicy 28–29 lat, że po trzydziestce jest jakoś pewniej. Mam większą świadomość tego, kim jestem. Większą zgodę na to. A po „Kobiecie z…” już w ogóle lepiej się ze sobą czuję.

Także w kwestii akceptacji cielesności? Mężczyźni są często odłączeni od swojego ciała. I jest też kwestia myślenia schematami. „Kobieta z…” z tego wyrywa.

Tak, każe ci przestać myśleć o tym, co wypada, a co nie. I być sobą. Bez narzuconego szablonu.

A jaki szablon męskości wyniosłeś z domu?


Tradycyjny. Mój tata był strażakiem. Ale ja sam od dziecka dziwiłem się podziałowi na to, co kobiece i to, co męskie. Tata pod koniec życia też zaczął otwierać się na te łagodniejsze rzeczy w sobie. Na sztukę, na muzykę, na ubiór. Ciekawie się to obserwowało.

Fot. Getty Images

W jego pokoleniu było mniej możliwości ekspresji?

Na pewno. Ale przed nami wciąż daleka droga.

To znów temat poruszany przez film. Dowiadywałeś się o życiu osób transpłciowych przed wejściem na plan?

Tak. Mieliśmy wspaniałych konsultantów, którzy odpowiadali nawet na najbardziej intymne pytania. Wcześniej nie znałem osoby transpłciowej. Osoby, które poznałem, stały się inspiracją do tworzenia postaci.

Liczę na to, że ten film otworzy ludziom oczy na doświadczenie osób transpłciowych. Ale nie tylko. „Kobietę z…” najprościej można interpretować jako film o pragnieniu bycia sobą i pragnieniu bycia zaakceptowanym jako ja, ten prawdziwy.

I o pragnieniu miłości, która, która potrafi wszystko zwyciężyć.

Tak, w tym scenariuszu miłość sięga dalej niż płeć. Jest bezwarunkowa. Jeśli dwoje ludzi się mocno kocha, to wszystko inne przestaje mieć znaczenie.

Czy to znaczy, że jesteś romantykiem?

Niestety tak. Choć to trochę ułatwia pracę. I tak ciągle się grzebie w sobie, szuka skojarzeń, ożywia wspomnienia. Można tymi sposobami rozdrapać niejedną ranę…

Reżyserzy tego filmu zachęcali do takiej introspekcji?

Trzeba było jej dokonać! Małgośka [Szumowska – przyp. red.] bardzo mi pomogła w budowaniu roli. Jej głos działał na mnie prowokująco, otwierająco. Ona w trakcie ujęcia często krzyczy coś zza kamery – co masz robić, jak masz robić, podaje ci monolog wewnętrzny postaci. Oddałem się w jej ręce, choć początkowo z pewną rezerwą. W każdym razie odkryłem, że w tym szaleństwie zdecydowanie jest jakaś metoda. 

Która scena jest według ciebie najmocniejsza?

Dużo ich. Z mojej perspektywy może scena nocnego spaceru, w której trzeba było dotrzeć do emocji, a potem w nich wytrwać przez wiele dubli. Było wtedy strasznie, strasznie zimno. To była wczesna wiosna; od biegania po kamiennych schodach w górę i dół, w rajstopach, za to bez butów dostałem gorączki. Ale był to ostatni dzień przed przerwą, więc nie poddałem się i odchorowałem to już w domu. 

Fajnie nosić rajstopy?

Pomyślałem, że są wygodne, miłe, ale nie grzeją.

A myślałeś w ogóle dużo o tym, jak to jest być kobietą?

Myślałem o sobie w rodzaju żeńskim. Myślałem o mamie, babci, siostrze. Po mamie, myślę, odziedziczyłem emocjonalność.

Kolejny banał, ale przecież niezależnie od tego, czy jesteś mężczyzną czy kobietą, jesteś przede wszystkim człowiekiem, który pochodzi od mężczyzny i kobiety, więc i ty masz w sobie i mężczyznę, i kobietę. Czuję w sobie tę dwoistość natury. I nie chcę się przed tym bronić. Chłopaki też mogą płakać. Chłopaki muszą płakać.

*

Rozmowy z Joanną Kulig, Małgorzatą Hajewską-Krzysztofik i Bogumiłą Bajor znajdziecie w kwietniowym numerze „Vogue Polska”, który można teraz zamówić z wygodną dostawą do domu.

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij