Znaleziono 0 artykułów
24.02.2024

Gwiazdor sezonu Andrew Scott nareszcie gra główne role 


24.02.2024
Andrew Scott gra w filmie „Dobrzy nieznajomi”, w serialu Netflixa „Ripley” (Fot. Getty Images)

Andrew Scott nareszcie gra główne role – w filmie „Dobrzy nieznajomi”, w serialu Netflixa „Ripley” i w spektaklu „Vanya”. W 2024 roku 47-letni aktor bije na głowę młodszych o pokolenie gwiazdorów. 

Cisza, półmrok, melancholia. W samotność Adama wdziera się pukanie do drzwi. To sąsiad, Harry. Tak rozpoczyna się jedna z najpiękniejszych historii miłosnych ostatnich lat. Pełna magii, niedopowiedzeń, tajemnic. Film „Dobrzy nieznajomi” Andrew Haigha powstał na podstawie powieści Taichiego Yamady „Obcy” z 1987 r. – To piękny film – rozmarza się Andrew Scott, który zagrał główną rolę u boku swojego przyjaciela, Paula Mescala, oraz Claire Foy i Jamiego Bella (wcielają się w rodziców bohatera, którzy zmarli wiele lat temu, ale objawiają się synowi w domu rodzinnym). 

Mescal – Irlandczyk, tak jak Scott – stał się amantem po roli w serialu „Normalni ludzie”, który wszyscy oglądali w czasie lockdownu, później dostał nominację do Oscara za „Aftersun”, teraz może w Hollywood wszystko. Jeden z najbardziej pożądanych aktorów nie skończył jeszcze trzydziestki. O kumplu, Scotcie, mówi z zachwytem: – Wystarczy przebywać w jego obecności, by poczuć się lepiej. Różnica wieku między nimi traci na znaczeniu. Bo 47-letni Scott ekscytuje i przyjaciół, i reżyserów, i fanów bardziej niż wielu dwudziestolatków. 

Z Emmą Stone i Paulem Mescalem (Fot. Getty Images)

Adrew Scott zaczął swoją aktorską karierę od teatru

Może dlatego, że to człowiek bez wieku. Data urodzenia – 21 października 1976 r. – zdaje się nie zgadzać z jego młodzieńczym wyglądem. Na myśl od razu przychodzi „Portret Doriana Graya” Oscara Wilde’a. A gdy Scott zabiera głos, brzmi jak stuletni mędrzec, mistrz zen, Yoda. – Im dłużej pracuję w tej branży, tym lepiej rozumiem, że nie chodzi o to, żeby świetnie udawać kogoś innego, ale pokazywać więcej prawdy o samym sobie – tłumaczył w wywiadzie dla „GQ”, w jednym, dość lapidarnym zdaniu ujmując istotę zawodu. Aktor stwierdzenia brzmiące jak aforyzmy wygłasza także na temat narracji, teatru, sztuki. – Ludzie mają dar tworzenia w sobie światów. To się zaczyna już w dzieciństwie. Nasza mama albo tata udają, że są wilkami. Wiemy, że jesteśmy przy nich bezpieczni, ale i tak się boimy. Przecież nasz rodzic potrafi być wilkiem – mówi o storytellingu. – Magia teatru polega na tym, że widzimy jedną rzecz, ale wyobrażamy sobie drugą – twierdzi, przywołując spektakl „Vanya” na podstawie „Wujaszka Wani” Antoniego Czechowa, w którym grał na deskach londyńskiego National Theatre (reżyser Sam Yates i autor dramatu Simon Stephens przerobili sztukę na monodram, w którym Scott gra wszystkie dziewięć ról – męskich i damskich). Być może najważniejsza okazuje się jego opinia o artystach. – Nigdy nie rozumiałem, dlaczego wstydzimy się bycia artystami. Ja mogę się tak nazwać – mówi Scott.

Artystą pragnął zostać od najmłodszych lat, co wspierali rodzice – tata miał zwyczajną pracę w agencji pośrednictwa pracy, mama uczyła plastyki. Andrew i jego dwie siostry przyszły na świat w Dublinie. Syn Scottów uczył się w prywatnej szkole jezuitów, a w soboty chodził na zajęcia z aktorstwa. Traktował je jako hobby, bo skupiał się na malarstwie. Jako siedemnastolatek otrzymał stypendium uczelni artystycznej. Zmienił zdanie co do przyszłości, gdy dostał rolę w filmie „Korea” (1995). Po debiucie przez chwilę studiował na Trinity College, ale znudzony zajęciami zatrudnił się w Abbey Theatre. W kolejnych latach grywał małe role w dużych produkcjach, głównie wojennych, np. w „Szeregowcu Ryanie”, „Kompanii braci” czy „1917”, i duże role w małych produkcjach, takich jak „Niewinne kłamstwo”. W przerwach występował na deskach teatru w kolejnych szekspirowskich sztukach.

Z Phoebe Waller-Bridge (Fot. Getty Images)

Być może gdyby nie rola we „Fleabag”, Andrew Scott wciąż grałby w drugim planie

Przełom miał przyjść wraz z rolami czarnych charakterów w „Sherlocku”  (2010-2017) BBC i w bondowskim „Spectre” (2015). Po „Sherlocku”, gdzie zagrał Moriartiego, antagonistę tytułowego bohatera, Scott stał się queerowym idolem. Masowo pisano teksty fan fiction o rzekomym związku śmiertelnych wrogów. Wcześniej aktor dokonał coming outu, promując film BBC „Legacy”. W „Dumnych i wściekłych” (2014) zagrał jednego z aktywistów LGBT+ wspierających strajki górników. Wiele lat później przyznał, że sugerowano mu, by zachował swoją orientację w tajemnicy. – Dobrze, że nie posłuchałem tych rad – mówi. Scott nie chciał słyszeć o zachowywaniu tajemnicy także ze względu na bolesne wspomnienia z młodości. Do jego 16. roku życia kontakty homoseksualne były w Irlandii penalizowane. W ostatnich latach jego kraj przepracował katolicyzm (vide „Najlepsi katolicy pod słońcem” Dereka Scally’ego i „Irlandia wstaje z kolan” Marty Abramowicz). Wprowadzono też wiele postępowych praw, np. dotyczących dostępu do aborcji. – Staram się być dobrym człowiekiem – mówi niepraktykujący, ale chyba wciąż wierzący Scott. Paradoksalnie, gdyby nie rola księdza, a konkretnie Hot Priest, czyli seksownego kleryka, we „Fleabag”, Andrew Scott mógłby pozostać na drugim planie. Twórczyni serialu Phoebe Waller-Bridge zobaczyła w nim coś innego niż reżyserzy przed nią – głębię, vis comica, seksapil. 

Co nie znaczy, że po romantycznych rolach Scott nie przejdzie znów na ciemną stronę mocy. Już 4 kwietnia 2024 r. Netflix pokaże ośmioodcinkowy serial „Ripley” na podstawie cyklu powieści Patricii Highsmith. Wyczuciem estetyki produkcja Stevena Zailliana ma dorównać filmowej adaptacji powieści „Utalentowany pan Ripley” z 1999 r. Scott gra rolę, która wcześniej należała do Matta Damona. 

Drobny oszust Tom Ripley ma sprowadzić do domu z wiecznych włoskich wakacji Dickiego Greenleafa, a zadanie to powierzył mu ojciec bon vivanta. Ripleyowi życie dziedzica jednak bardzo się spodoba, więc zrobi wszystko, by zamienić się z Dickiem rolami. – Wszyscy znamy ludzi, którzy sami sobie utrudniają życie, może są trochę dziwni, nie pasują. Czy wtedy rodzi się w nich mrok? – zastanawia się Scott. 

Czasy, gdy był jednym z tych, których „nie zapraszano na imprezy”, dla aktora bezpowrotnie minęły. Teraz bez niego nie może odbyć się żadna licząca się hollywoodzka gala. W każdych okolicznościach pozostaje sobą. Wielu jego autentyzm dziwi, bo jest tak inny od sztucznych uśmiechów z czerwonych dywanów. – Nie boję pokazywać się ani od śmiesznej, ani okropnej, ani kruchej strony – mówi aktor. 

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij