Znaleziono 0 artykułów
04.01.2023

Katarzyna Kozyra: Szukałam Jezusa

04.01.2023
(Fot. Katarzyna Szumska)

Syndrom jerozolimski to potrzeba zmiany życia, metafizyki, sensu. Ludzie, z którymi rozmawiam, wierzą, że dzięki spotkaniu z Mesjaszem w pewnym sensie pojęli świat. I kompletnie zmienili swoje życie: porzucili swój dobytek, zapomnieli o jedzeniu i piciu, pogrążyli się w stanie mistycznego wyczerpania. Negują normy „zdrowego współżycia społecznego” – mówi Katarzyna Kozyra o projekcie „Szukając Jezusa. Biblioteka” zrealizowanym dla stołecznej Zachęty. Jedna z najwybitniejszych polskich artystek, znana z takich prac jak „Piramida zwierząt”, „Olimpia” czy „Łaźnia męska”, w formie Biblioteki zgromadziła świadectwa osób podających się za Mesjasza.

Ilu poznałaś Jezusów?

Żadnego! I pewnie nigdy nie poznam. W moim projekcie żaden Jezus nie występuje. Jest za to szereg postaci, które interpretują na swój sposób pojęcie Mesjasza, i według tego żyją. Wszyscy chcą służyć Bogu bez pośrednictwa żadnych instytucji. Jezusa, którego szukają, poniekąd sami sobie tworzą. Poza kanonem i dogmatem religijnym.

Mało wśród nich kobiet.

A jeśli już są, to postaci najtragiczniejsze. Albo niewidoczne. Weźmy Zoe, Brytyjkę, która porzuciła cały swój dobytek i zamieszkała w jaskini na pustyni. Znaleźliśmy tę jaskinię, a w niej notes i Biblię z pozakreślanymi fragmentami.

(Fot. Katarzyna Szumska)

Ale jej nie.

Zoe trzy tygodnie wcześniej zaginęła. Do końca nie wiadomo, co się z nią stało – w gazetach pisano, że spadła ze skały. Znaleziono ją nadgryzioną przez zwierzęta. Chciała być bliżej Boga i jej pragnienia chyba się spełniły. Zresztą, to jest też istota Mesjasza: jest niewidzialny.

Na tym chyba polega też syndrom jerozolimski.

Oni gonią za fantomem. Czują się wybrani, co prawda nie mają świadectw, że zostali naznaczeni, ale mocno w to wierzą. I swoją postawą, życiem faktycznie to pokazują. Psychiatrzy, tłumacząc syndrom jerozolimski, mówią o zespole urojeniowym, w którym ludzie pod wpływem wizyty w Jerozolimie doznają pewnego olśnienia. Słyszą głosy, rozmawiają z Bogiem. Wydaje im się, że poznali tajemnicę, że będą świadkami ponownego przyjścia Jezusa. I że mają misję do spełnienia.

Ale to nie jest jednostka chorobowa.

Syndrom jerozolimski nie występuje w indeksie chorób, w przeciwieństwie do zarażenia Instagramem, które jest już wpisane na listę uzależnień. Zresztą, bardzo brzemiennych w skutkach.

(Fot. Katarzyna Szumska)

W takim razie czym on według ciebie jest?

Potrzebą zmiany życia, metafizyki, sensu. Ludzie, z którymi rozmawiam, wierzą, że dzięki spotkaniu z Mesjaszem w pewnym sensie pojęli świat. I kompletnie zmienili swoje życie: porzucili swój dobytek, zapomnieli o jedzeniu i piciu, pogrążyli się w stanie mistycznego wyczerpania. Często wyłapuje ich policja, na kilka dni zawozi do szpitala psychiatrycznego, a potem odsyła do kraju, z którego pochodzą. Bo negują normy „zdrowego współżycia społecznego”.

Ciekawe, że ten syndrom dotyka głównie Amerykanów, Niemców i Rosjan.

Część z nich to Żydzi, wywodzą się z tego kręgu etniczno-kulturowego, reszta z judaizmem nie miała nic wspólnego. Warto spojrzeć na to miejsce szerzej, nie tylko na Jerozolimę, w której łatwo zarazić się symbolami, ale przede wszystkim na Izrael jako niesamowitą mieszankę rytuału religijnego i wysokiej technologii. To zmilitaryzowany kraj, rządzony według prawideł wojskowych, na obrzeżach którego istnieje świat sprzed dwóch tysięcy lat. I w tym świecie poruszają się wszystkie postaci z Biblioteki.

Niektóre wydają się dość ekscentryczne, np. Johanan, który uzdrawia siebie i innych, wkłuwając żądło pszczoły tam, gdzie według niego tkwi choroba.

Powołując się na Newtona i Einsteina, obliczył, że świat się skończy, gdy zginą wszystkie pszczoły, około roku 2060. Wtedy ma przyjść Mesjasz. Johanan ma ponad 60 lat, ale chce dożyć tego końca świata. Mówi: „Jestem największym niczym na świecie”. Kilku innych bohaterów też podkreśla, że trzeba pozbyć się ego, żeby spotkać Boga.

Na przykład Marc, który nie chce pokazać twarzy, zasłania ją włosami. I je tylko jednego daktyla dziennie.

Marc nie pokazał twarzy, ponieważ wyrzekł się ego i uznał, że kamera to ryzyko jego powrotu. Nie chciał się na nie narażać. W kontekście osobowości, temperamentu, pochodzenia i kultury moi rozmówcy bardzo się od siebie różnią. Może i wyglądają na ekscentryków, ale wielu z nich to ludzie gruntownie wykształceni, z ogromną wiedzą, niesamowicie oczytani.

Czy twoje spojrzenie na nich zmieniło się przez dziesięć ostatnich lat?

Bardzo. Na początku pojechałam szukać Jezusa z konkretną wizją osoby, którą mam znaleźć, oczywiście ukształtowaną przez historię sztuki. Szukałam „naszego Jezusa” w miejscu, w którym spotykają się trzy największe monoteistyczne religie świata.

(Fot. Katarzyna Szumska)

Szybko musiałaś zmienić swoje oczekiwania.

Pomogli mi w tym ludzie, których spotykałam. Od ironicznej, trochę dziennikarskiej postawy przepytywania ich przeszłam do poznawania ich życia, wejścia w nie. Dosłownie: spałam gdziekolwiek, na tekturze, jadłam owoce i warzywa ze śmietnika albo z targu. Na szczęście jest tam niezliczona ilość toalet publicznych, więc mogłam dbać o czystość. Moje pojęcie o bezdomności w Izraelu bardzo się zmieniło – w tym sensie to także projekt o mnie samej.

Po tym doświadczeniu zmieniłaś koncepcję projektu?

Projekt zaczął się w Zachęcie i miał przybrać formę dużej, widowiskowej wystawy, takiego spektaklu jak zwykle. Chciałam pokazać plejadę ludzi, których spotkałam w różnych formatach, na różnych ekranach w spektakularny sposób. A skończył się ascetycznie – wymyśliliśmy Bibliotekę online, schemat widowiska został przełamany. To jest pożegnanie z Zachętą, jej obecnym kształtem.

Dlatego po wejściu do niej czuć pustkę?

Nieobecność jako artefakt artystyczny. Ludzie wchodzą, są trochę zdezorientowani, bo nie ma żadnej wystawy. Nazywamy ten projekt non exhibition project, bo nie ma tam nic – ani Jezusa, ani wystawy. Jest bibliotekarka, która poda ci karteczkę z kodem, i komputer w ostatniej sali. Ale to tylko przedsionek biblioteki, jej rudymenty, ponieważ prawdziwa biblioteka zacznie się, kiedy wejdziesz na stronę looking-for-jesus.org.

(Fot. Katarzyna Szumska)

Skąd pomysł na tak zredukowaną formę?

Chciałam zapewnić widzom poczucie intymności zbliżonej do tej, której doświadczyłam, spotykając i słuchając moich rozmówców. Najpierw myślałam o archiwum, ale szybko uznałam, że to nie jest dobra nazwa, bo archiwum jest teraz wszędzie narzędziem politycznym. Nie tylko w Polsce. Archiwa brytyjskie, francuskie, amerykańskie kojarzą się dziś głównie z fałszowaniem historii, gloryfikacją „bohaterów”, którzy nie są warci tego miana. Biblioteka wydała mi się lepszym rozwiązaniem, stworzyłam więc własną, pokazującą syndrom jerozolimski przez ludzi, których działalność przypomina trochę kontrkultury końca lat 60. minionego wieku, na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. To jest bardzo podobna optyka: coś w tym świecie nie wyszło i trzeba to zmienić.

„Sposób, w jaki postanowiłam zaprezentować ten projekt, nie oznacza próby wejścia w grę z publicznością, nie jest też kolejną formą manipulacji uwagą czy szukania paradoksu. To wyraz mojej rosnącej niechęci wobec dyktatu teatralności w muzeach i galeriach sztuki współczesnej, która jednych oszałamia, innych, w tym mnie, wprowadza w stan niepewności – to twój statement, który możemy przeczytać w Zachęcie.

Uważam, że robienie takich wystaw jak dawniej mija się dziś z celem, nie odpowiada na żadne pytania. To całe montowanie, przebudowywanie, wypożyczanie, a potem zrywanie i budowanie, wydawanie na to masy pieniędzy, jest próżnością, czymś kompletnie niepotrzebnym. Czuję opór wobec grania w to, zwłaszcza teraz, kiedy ludzie nie mają co jeść, kończy się woda, będzie coraz więcej wojen.

Po co dziś ludzie chodzą na wystawy?

Dla rozrywki. Obrazy to dla nich tło – fotografują się i natychmiast wrzucają zdjęcia do sieci. Nie wiem, czy coś zdążą w tym czasie przeżyć. Aktywistki, które w różnych muzeach oblewają obrazy, robią to moim zdaniem właśnie w tym klimacie. Jakby mówiły: „Ludzie, zajmijcie się wreszcie tym światem! A nie wieszaniem w kółko obrazów za miliony dolarów”.

Projekt „Szukając Jezusa. Biblioteka” potrwa do 5 lutego 2023 roku w Zachęcie-Narodowej Galerii Sztuki. Biblioteka jest dostępna na looking-for-jesus.org. Kurator: Andrzej Wajs

Marta Szarejko
Proszę czekać..
Zamknij