Znaleziono 0 artykułów
07.03.2023

Sprzedany: Historia zbiorów Andrègo Leona Talleya

07.03.2023
André Leon Talley (1923-2021) Fot. Alice Spring, 1989 r. 

448 wystawionych na aukcję pamiątek po Andrè Leonie Talleyu to historia słabości jednego człowieka i grzechów całej branży. 

Maureen Dowd, feministka, dziennikarka, laureatka Pulitzera, na łamach „New York Timesa” bawi się ze sławniejszymi od siebie ludźmi w „prawda czy nie”. Zasady są następujące: Maureen przytacza krążące o rozmówcy plotki i prosi, żeby albo potwierdził, albo zaprzeczył. W grudniu 2016 roku bohaterem rubryki „Confirm or Deny” jest André Leon Talley, redaktor amerykańskiego „Vogue’a”, gigant mody. Maureen zaczyna ostro: „W swoim domu w White Plains żyjesz otoczony setkami pięknych przedmiotów, ale nie przyjmujesz żadnych gości”. André: „Prawda”. I dalej: „Masz tysiąc szytych na zamówienie kaftanów”. André: „Nieprawda. Mam więcej niż 10, ale mniej niż 50. Marią Antoniną raczej nie jestem, chyba widać”. 

Karl Lagerfeld, szkic, Fot. Materiały prasowe

Najbardziej ekspansywna religia świata – kapitalizm – zachęca, by nie tracić czasu i już rok po pogrzebie zacząć na nieboszczyku zarabiać. André życzył sobie tego samego, w testamencie pedantycznie podliczającym cały dobytek większość pozycji oznaczył hasłem: sprzedać. Spełnieniem ostatniej woli zajmuje się dom aukcyjny Christie’s. Robi z tego tak jakby serial, w pierwszym etapie upłynnia 448 dóbr doczesnych o szacunkowej wartości od 300 dolarów (srebrny futerał na wizytówki Asprey z wygrawerowanymi inicjałami ALT) do 200 tysięcy (obraz Andy’ego Warhola pt. „Candy Box”).

Andy Warhol, Diana Vreeland Rampant, Fot. Materiały prasowe

Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, wkrótce ciąg dalszy, pięknymi przedmiotami André zapchał 11 pokoi willi w stylu kolonialnym, na długo starczy. Najpierw ustalmy jednak, skąd się tyle piękna w White Plains wzięło i czym jest bardziej: sygnałem wyrafinowanego gustu czy objawem autodestrukcyjnej choroby. 

Pantofle Mabnolo Blahnik,  Fot. Materiały prasowe

Pozycja numer 66: rower Hermès Paris, model Le Flâneur z około 1994 roku. Lat po nim nie widać, Andrè traktował go jak rzeźbę, oddał na przechowanie do magazynu w paryskim Ritzu, ciągle „zapominał” odebrać. Dosiąść Hermèsa dla wyznawcy kultu tej marki to profanacja na miarę ujeżdżania osiołka z bożonarodzeniowej szopki, po co zatem taki sprzęt w ogóle kupować? Jedna z biografii Anny Wintour zapewnia, że był to urodzinowy prezent od naczelnej „Vogue’a”. Prezent aluzyjny, miał zainspirować jubilata do intensywniejszego spalania kalorii. Od 1989 roku Andrè zaczął mocno rosnąć wszerz i w zasadzie nigdy nie przestał, większość chorób, które doprowadziły do jego śmierci, było skutkiem otyłości. Nie można jednak wykluczyć, że Le Flâneur trafił do ALT bez żadnego pośrednictwa, był jednym z dowodów wdzięczności, sympatii, uznania etc. ze strony producenta towarów luksusowych.

Karl Lagerfeld, szkic, Fot. Materiały prasowe

Pracując w magazynie o modzie, trudno jest się dorobić, ale jak się ma stanowisko, wpływy oraz plecy w postaci międzynarodowej marki, codziennie można obchodzić Gwiazdkę. Bez choinki, ale z mega-Mikołajem. Trzeba stalowej woli i serca z azbestu, by spadających z nieba prezentów sobie odmówić. Andrè nic ze stali nie miał, rower jest z włókna węglowego, ręczna robota, waży nieco ponad 10 kilo. Niewykluczone, że w jego zbiorach takich pojazdów jest więcej, cała flota pochowana po Ritzach-Carltonach świata uprzywilejowanych. 

Cały tekst znajdziecie w marcowym wydaniu magazynu „Vogue Polska” z trzema okładkami do wyboru. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.

Piotr Zachara
Proszę czekać..
Zamknij