Znaleziono 0 artykułów
28.09.2023

Języki obce. Czy wciąż boimy się mówić po angielsku?

28.09.2023
(Fot. materiały prasowe)

Niekiedy Polacy ulegają złudzeniu, że to przede wszystkim im towarzyszy wstyd wynikający z nieznajomości języka obcego – mówi filolożka i tłumaczka przysięgła Jagoda Ratajczak. W swojej książce „Luka. Jak wstyd i lęk dziurawią nam język” zastanawia się nad tym, w jaki sposób umiejętności lingwistyczne wpływają na samoocenę, jak postrzegamy osoby z innych krajów, które niedoskonale posługują się naszym językiem, oraz dlaczego mówienie po angielsku wciąż dla niektórych wiąże się ze strachem.

Media co jakiś czas donoszą o kłopotach prezydenta Dudy z angielskim. Skąd w nas ta potrzeba wyszydzania polityków z powodu słabszej znajomości języka obcego?

Politycy to specyficzna, niezbyt lubiana grupa. Czujemy wyższość, kiedy możemy ich wyśmiać, czy to przez dyplomatyczną wpadkę, czy kulawą angielszczyznę. Poza tym utożsamiamy umiejętność posługiwania się językiem obcym z inteligencją i obyciem. Jej brak u polityka stanowi, według nas, potwierdzenie, że nie jest to właściwy człowiek na właściwym miejscu. W pewnym sensie w ten sposób uprawomocniamy nasze negatywne zdanie na temat polityków.

Jaki jest językowy portret Polaków?

To temat na kilka tomów! Gdy pisałam „Lukę”, rozmawiałam z wieloma osobami, nauczycielami, ale też zwykłymi użytkownikami języka. Na tej podstawie mogę wnioskować, że z naszymi umiejętnościami nie jest tak źle. Dużo gorzej wypada nasza samoocena. Dominują niepewność siebie i perfekcjonistyczne zapędy. Sprawiają, że oceniamy siebie bardzo negatywnie. To domena szczególnie starszego pokolenia. Natomiast wśród młodych ludzi przekonanie, że trzeba władać językiem angielskim perfekcyjnie – cokolwiek ma to znaczyć – by móc potwierdzić jego znajomość, nie jest już tak powszechne. Młodsze osoby zazwyczaj łagodniej podchodzą też do oceny samych siebie i swoich umiejętności. Komunikacja w języku angielskim to część ich codzienności, rzecz naturalna.

Co powoduje, że znika strach przed popełnianem błędów?

Internet, a więc główne dziś źródło informacji dla ludzi młodych. Jest pełen treści w języku angielskim, ale wiele z nich prezentuje angielszczyznę w wariancie odległym od jej wzorcowej, znanej ze szkoły wersji. Młodzi ludzie widzą, że nie muszą posługiwać się modelową angielszczyzną czy wzorcową brytyjską wymową [RP, Received Pronunciation – przyp. red.], żeby móc zabierać głos. Ten cenny komunikat płynie z różnorodności treści internetowych i osób, które je tworzą, nie zawsze będących specjalistami zajmującymi się językiem. To dodaje pewności siebie, przyzwyczaja do języka angielskiego w różnych jego wariantach, nie tylko tego z podręczników.

Hejt internetowy języka się nie ima?

Niestety, internet potrafi też potęgować strach przed błędami i „złym” akcentem. Żyjemy w dobie przyzwolenia na gorliwe ocenianie innych w komentarzach i bezkarnego obrzucania ich błotem. Trzeba wykazać się szczególną odwagą, żeby prezentować swoje umiejętności – to podkładanie się krytykom. Chcielibyśmy powiedzieć, iż Internet nas otworzył i uwrażliwił na różnorodność, ale nie zawsze jest tak różowo. Przy czym – a są to także wnioski moich rozmówców – krytykanctwo i zjadliwość więcej mówią o frustracji krytykującego i jego problemach – nierzadko emocjonalnych – niż o faktycznej wartości tego, co poddaje krytyce. Oczywiście, nawet wiedząc o tym, trudno nie brać tej jadowitej, niekonstruktywnej krytyki do siebie – ona zwyczajnie boli. Warto jednak pamiętać, że jest bardzo czytelnym komunikatem o słabości krytyka. Jedna z moich rozmówczyń powiedziała: „Chcesz osłabiać innych, gdy sam jesteś słaby, i chcesz sprowadzić innych do tego samego parteru, na którym jesteś, lub na którym samego siebie widzisz”.

Jak do naszych umiejętności językowych podchodzą native speakerzy i speakerki?

Używanie języka angielskiego na obczyźnie to szczególna kategoria doświadczenia. Z jednej strony jesteśmy poddawani ocenie innych Polaków, którzy, jak ustaliliśmy, są wyjątkowo krytyczni. Być może wypunktowując słabości swoich rodaków, sami próbują się dowartościować? Z drugiej strony obawiamy się oceny native speakerów, wobec których umiejętności też  mamy zresztą ambiwalentne odczucia. Lubimy się z nich troszkę ponaśmiewać, kiedy sami popełniają błędy, czasem podkreślić, że ich poziom znajomości ojczystego języka bywa niedoskonały. Nie ma w tym zresztą nic zaskakującego. Ucząc się języka obcego, podchodzimy do niego bardziej analitycznie. Rozbieramy go na części pierwsze, czego native speakerzy zazwyczaj nie robią.

Czyli wracamy do kwestii dowartościowania się.

Tak! Lubimy dowartościować się kosztem innych. Jeżeli gafę strzeli native speaker, tym lepiej dla naszego samopoczucia. A czy rodzimi użytkownicy języka podchodzą do nas krytycznie? Wszystko zależy od ich oczekiwań. Jeżeli zatrudniamy się w firmie, w której umiejętności językowe są istotne, mogą być poddawane surowej ocenie. Oczywiście, nie możemy generalizować. Poza tym native speakerzy angielskiego są rozleniwieni. Oczekuje się, że cały świat włada ich językiem. Najważniejsze jest jednak, gdzie pracujemy, a także na jakich ludzi trafimy.

Czy native speakerzy angielskiego wstydzą się braku znajomości języków obcych?

Niekiedy Polacy ulegają złudzeniu, że to przede wszystkim im towarzyszy wstyd wynikający z nieznajomości języka obcego. Tymczasem wstyd potrafi być zjawiskiem uniwersalnym. W „Luce” przytaczam badanie British Council, z którego wynika, że część Brytyjczyków jest skrępowana tym, iż nie opanowała żadnego języka obcego. W grupie liczącej 2098 osób aż 40 procent badanych zadeklarowało, że wstydzi się swoich umiejętności w tym zakresie. 25 procent obawia się mówić w języku obcym na zagranicznych wakacjach. Natomiast aż 36 procent liczy na to, iż w kraju, który odwiedzają, inni znają angielski.

Piszesz, że w Polsce nauka angielskiego na dobre spopularyzowała się w latach 90. Posmak Zachodu?

W PRL-u skupiano się na nauce języka rosyjskiego, a propaganda rządowa lansowała ideę odcinania się od „zgniłego Zachodu”. Tym samym wywołała efekt odwrotny do zamierzonego. Moi rozmówcy wspominają o silnej fascynacji kulturą anglosaską. Za komuny ludzie, jeżeli nie było ich stać na prywatne lekcje języka, starali się uczyć angielskiego z filmów i tekstów piosenek. Przywilej uczęszczania na kursy utożsamiano z wyższym statusem materialnym, było to dobro luksusowe.

Moi rozmówcy opowiadali o tym, jak na początku lat 90. rodzice posyłali ich na kosztowne lekcje języka obcego, organizowane przez prywatne szkoły. Tam po raz pierwszy mieli styczność z native speakerami, a przynajmniej osobami, które spędziły co najmniej kilka lat w kraju anglojęzycznym. Imponowały im świetnym akcentem oraz nowoczesnym, jakże innym od szkolnego, podejściem do nauczania. Było w nim miejsce zarówno na nieformalne rozmowy, jak i tłumaczenie tekstów popularnych piosenek. To był powiew świeżości. W latach 90. możliwość nauki angielskiego otwierała okno na świat.

Czy tak długie przebywanie za żelazną kurtyną wpłynęło na nasze kompleksy językowe?

Pragniemy udowodnić światu, że go dogoniliśmy, dlatego tak bardzo zależy nam na idealnym angielskim? Ta teoria będzie pewnie błędna w wypadku młodych ludzi. Oni nie chcą i nie muszą nikomu nic udowadniać. Natomiast osoby starsze niejednokrotnie mówiły mi o swojej obawie przed tym, że ktoś, negatywnie oceniając ich angielski, oskarży ich o zaściankowość, przynależność do świata, z którego tak bardzo chcieli się wyrwać.

Zarówno moje pokolenie – a urodziłam się w 1987 roku – jak i starsze roczniki wciąż czują pewne opory przed mówieniem po angielsku. Bywają zawstydzeni, szczególnie gdy znajdą się w otoczeniu osób świetnie znających język. To problem, który wymaga przepracowania. Są też tacy, którzy nic sobie nie robią ze swoich językowych niedostatków. Mimo popełnianych błędów mówią bez wstydu. Ich odwaga, nawet jeśli nie idzie w parze ze zbyt rozległą wiedzą, potrafi być inspirująca.

Przez lata w dużej mierze to my uczyliśmy się języka obcego. Dziś, między innymi przez wojnę w Ukrainie, Polska staje się bardziej wielokulturowa. Jak podchodzimy do przyswajania języka polskiego przez obcokrajowców i obcokrajowczynie?

W książce rozmawiam z osobami pochodzącymi z Ukrainy. Większość z nich, gdy już przyznaje, że uczy się polskiego, spotyka się z życzliwością ze strony naszych rodaków. Zresztą wiele obywateli i obywatelek Ukrainy mówi po polsku bardzo dobrze, co wzbudza podziw. Oczywiście zdarzają się wyjątki. Niektórzy Polacy uważają, że nauka ich rodzimego języka nie jest żadnym wyczynem. Kwitują: „Ukraiński jest przecież do naszego bardzo podobny!”. To żaden argument, przyswajanie każdego języka wiąże się z wyzwaniami.

Nasze podejście zależy też od nacji. Anglosasom z reguły gratulujemy, gdy słyszymy, że uczą się polskiego. W tym wypadku daje o sobie znać stereotyp dotyczący tego, że nasz rodzimy język jest jednym z najtrudniejszych, w związku z tym próba jego opanowania zasługuje na szczególną pochwałę. Jednak nie dla każdego polski będzie tak samo trudny. Wszystko zależy, do jakiego języka go porównamy i jakie jego komponenty, na przykład gramatykę czy wymowę, weźmiemy pod uwagę.

Podajesz też przykłady wykluczenia Ukrainek i Ukraińców z powodu nieznajomości polskiego. Może dokonujemy projekcji naszych potyczek z językiem na osoby przyjezdne?

To ciekawa teza. Byłabym skora się z nią zgodzić. W wypadku obywateli i obywatelek Ukrainy dochodzi jeszcze jedna kwestia – wrogość bywa podszyta animozjami historycznymi. Niewystarczającą według kogoś znajomość  polskiego dodaje do swoich ksenofobicznych poglądów związanych z tą osobą. W taki sposób także okazuje się poczucie wyższości. Piętnując niedostateczną znajomość języka i złośliwie tę nieznajomość komentując, akcentujemy fakt, że Ukraińcy są „obcymi”.

Jak może zmienić się podejście do języka polskiego dzięki obecności osób z Ukrainy?

Myślę, że w tym wypadku powinniśmy skorzystać z doświadczeń międzywojennych. Wtedy Polska była przecież tyglem kulturowym. Ustrój komunistyczny doprowadził jednak do całkowitego wyrugowania praktyk w zakresie kształcenia wielojęzycznego. Oczywiście, nie jesteśmy w stanie powrócić do praktyk sprzed stu lat. Myślę jednak, że warto byłoby przyjrzeć się temu, jak tworzono szkoły dwujęzyczne i wielojęzyczne. Do dziś w Przemyślu istnieje znakomite liceum polsko-ukraińskie.

Wyzwanie tkwi jednak nie tylko w konieczności reformowania systemu edukacji. Dużo większą trudność stanowi zerwanie z myśleniem, że umożliwienie mniejszościom nauki ich języków ojczystych jest zamachem na polską tożsamość narodową, który to argument padał również przed wojną. Potrzebujemy zmiany mentalności. A to potrwa dużo dłużej niż ewentualna reforma systemu edukacji, w tym przygotowanie nauczycieli do wyzwań dwujęzycznego kształcenia. Poza tym szkoły borykają się teraz z tyloma trudnościami, że ich lista priorytetów jest inna. Marzę jednak, by „Luka” skłoniła do refleksji i na ten temat.

(Fot. materiały prasowe)

Jagoda Ratajczak – filolożka, tłumaczka przysięgła i konferencyjna, członkini Polskiego Towarzystwa Tłumaczy Przysięgłych i Specjalistycznych TEPIS. Absolwentka Wydziału Anglistyki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Debiutowała książką „Języczni. Co język robi naszej głowie”, pierwszą w Polsce publikacją popularnonaukową poświęconą wielojęzyczności. W swoich mediach społecznościowych upowszechnia wiedzę o językoznawstwie i przekładzie specjalistycznym. Mieszka w Poznaniu.

Jakub Wojtaszczyk
Proszę czekać..
Zamknij