Znaleziono 0 artykułów
20.03.2024

Jak wykorzystać przesilenie wiosenne, by z energią rozpocząć nowy sezon

20.03.2024
Jak wykorzystać przesilenie wiosenne, by z energią rozpocząć nowy sezon (Fot. Spotlight. Launchmetrics )

Wiosenne przesilenie często niesie ze sobą przypływ sił. Wiedzeni wiosenną energią marzymy o pozytywnych zmianach w życiu. Jak się do nich zabrać, by samemu sobie nie przeszkadzać, tłumaczy w rozmowie z Olgą Święcicką psychodietetyczka i terapeutka Andżelika Dominiak.

Pierwszy dzień wiosny to niby tylko data w kalendarzu, ale mam poczucie, że dla wielu to moment przejścia. Koniec tego, co zimne, ciemne, nieprzyjemne, i początek nowego życia. Nawet jeśli po tej dacie spadnie śnieg, to mam wrażenie, że patrzy się już na niego inaczej, z większą łagodnością. Czy wiosenne przesilenie ma wpływ na nasze samopoczucie?

Andżelika Dominiak, psychoterapeutka: Zdecydowanie. Wiosna to czas intensywnych zmian w przyrodzie. Dłuższy dzień, więcej słońca, budzące się do życia rośliny. To wszystko sprawia, że zaczynamy odczuwać przypływ energii i motywację do zmiany. Wiele osób mówi wręcz o tym, że „budzi się do życia”, i faktycznie o tej porze roku obserwuje się wzmożoną chęć do działania. Oczywiście ten moment przejścia bywa trudny. Szczególnie marzec jest miesiącem, kiedy jeszcze odczuwamy resztki zimowej ospałości, ale też coś już nas pcha do zmian. Pogoda też bywa w kratkę i można wtedy odczuwać pewien niepokój, ale to stan przejściowy. Organizm po prostu adaptuje się do nowych warunków.

Po to, żeby za chwilę wystrzelić. Wiosna kojarzy mi się pod tym względem z Nowym Rokiem, który też jest taki wybuchowy i niesie potrzebę zmiany. Czy to jednak na pewno dobry pomysł, żeby przy całym tym wiosennym szaleństwie brać się do jakichś postanowień? Bo te noworoczne to jednak zwykle nie wychodzą.

Myślę, że każdy moment jest dobry na zmianę. Co więcej, nie ma co się zrażać porażkami. Rzeczywiście często jest tak, że te noworoczne postanowienia wygasają po dwóch, trzech tygodniach. Wiosenne przesilenie to drugi taki moment w roku, kiedy znów możemy się do nich zabrać. Z moich gabinetowych obserwacji wynika, że nasze wiosenne postanowienia częściej dotyczą wyglądu. Czujemy już nadchodzące lato i mamy poczucie, że to ostatni dzwonek na zgubienie zimowych zapasów. I myślę, że dobrze tę nadwyżkę energii tak wykorzystać. Gdy zabieramy się do postanowień, ważne jest, żeby myśleć o zmianach, które będą nam służyły długoterminowo w kontekście naszego zdrowia fizycznego i psychicznego. I tak jak już wspomniałam, nie należy się zrażać, jeśli program nie wyjdzie nam w 100 proc., bo nawet jeśli nie utrzymamy nowych nawyków, to zawsze jakiś zalążek ich z nami zostanie.

I może wypączkuje kolejnej wiosny. Czy jest jednak jakiś sposób na to, żeby nie przepisywać naszych postanowień z roku na rok?

Przede wszystkim trzeba przestać marzyć i obrać realny cel. Mam poczucie, że wiele osób mówi o zmianie w sposób życzeniowy, ale brakuje im jasnych deklaracji. Co zrobię i jak to osiągnę. Żeby zmiana mogła się wydarzyć, trzeba najpierw określić swój cel i powinien on być bardzo konkretny, a przy tym dla nas atrakcyjny, żeby nas motywował. Nie wystarczy więc powiedzieć: chcę schudnąć, tylko trzeba określić, że w trzy miesiące dobrze by było zgubić trzy kilogramy. Kiedy mamy już cel, warto się przyjrzeć, co może nam przeszkodzić w jego osiągnięciu, i od razu przygotować sobie strategie działania w tych konkretnych scenariuszach. Żeby wiedzieć, jak im zapobiec i jak się zachować, jeśli się wydarzą. Na koniec warto też odpowiedzieć sobie na ważne pytanie: czy cel jest dopasowany do mojego życia? Często się zdarza, że bardzo dużo chcemy zmienić, ale nie bierzemy pod uwagę warunków, w jakich żyjemy. Inaczej chudnąć będzie studentka, a inaczej zapracowana matka trójki dzieci.

Rozumiem, że bez kartki i długopisu się nie obejdzie.

Kalendarz faktycznie może być tu pomocny, ale najważniejsze wydaje mi się zyskanie świadomości, że zmiana to proces. Cel jest ważny, ale tak samo istotne jest to, co dzieje się po drodze. I te wszystkie małe wybory, powoli wypracowywane rutyny, nowe nawyki – czyli wszystko to, co składa się na ten duży cel – są szalenie istotne i warte docenienia. Bywa, że koncentrujemy się tylko na celu, na tych wspomnianych trzech kilogramach, i kiedy go nie osiągamy, mamy poczucie porażki. Ale jeśli dostrzeżemy, że zmiana to proces, okaże się, że po drodze odnieśliśmy mnóstwo małych sukcesów. I może nawet straciliśmy jeden kilogram, nie trzy, ale dużo nauczyliśmy się o sobie. Obierając cel, warto też uświadomić sobie, co jest w strefie moich wpływów, co faktycznie zależy ode mnie, a na co wpływu nie mam i za co nie mogę brać odpowiedzialności.

Podoba mi się to spojrzenie na zmianę jako drogę. Zdejmuje presję z celu.

Często w gabinecie posiłkuję się taką metaforą, że zmiana jest jak wędrówka pod wielką górę. Na końcu jest wierzchołek – nasz cel – ale zanim go osiągniemy, cały czas zmienia nam się perspektywa. Odsłaniają się kolejne widoki, pojawiają nowe drogi i możliwości. Warto cieszyć się z tej wędrówki, bo to doskonała lekcja pewności siebie. Nauka doceniania małych kroków i niefiksowania się na planie.

Tym bardziej że po drodze mogą pojawić się trudne do przejścia przeszkody. Kiedy warto odpuścić?

Lubię takie określenie „samowspółczucie”, czyli sprawiedliwe, obiektywne spojrzenie na siebie, które pozwoli zdecydować, czy walczyć, czy odpuścić. Myślę, że każdy z nas ma w sobie taki kompas, który zna odpowiedź. Trzeba się tylko wsłuchać w siebie i nie bać się popełnić błąd. Człowiek uczy się tak samo na sukcesach, jak na porażkach. Ważne jednak, żeby nie mylić odpuszczania z pobłażaniem sobie. Bo tu nie chodzi o to, żeby przestać działać, gdy tylko robi się ciut trudniej, tylko o to, żeby być dla siebie łagodnym. Nie kierować się przymusem wewnętrznym. I wiadomo, że przy zmianie nie zawsze będzie bardzo przyjemnie, ale zawsze trzeba pytać siebie, czy w danym momencie jesteśmy dla siebie dobrzy, czy nie ciśniemy za mocno. Bo jeśli ten proces będzie dla nas nieprzyjemny i uciążliwy, w dalszej perspektywie szybciej sobie odpuścimy.

I przepiszemy do kalendarza na kolejny rok. Kiedy w tym procesie warto skorzystać z pomocy specjalisty?

Jeśli pojawia nam się myśl, że potrzebujemy pomocy, to trzeba się po nią udać. Gabinet to dobre miejsce do pracy nad zmianą. Szczególnie polecam go osobom, które mają problem z organizacją, określaniem realistycznych celów czy priorytetyzacją. Pod opieką specjalisty można nauczyć się rozpoznawać swoje potrzeby i regulować emocje, bo wiele osób ma trudności, kiedy nie osiąga wymarzonego celu. Porażkę traktują osobiście: wierzą, że skoro im się nie udaje, to znaczy, że są beznadziejne. A beznadziejny po prostu był plan.

Czyli plan na nadchodzącą wiosnę to stworzyć dobry plan?

Od niego bym zaczęła. Bo zły plan i nierealistyczne cele to niestety przepis na porażkę. I o ile sama w sobie nie jest ona zła, o tyle ludzie po wielu nieudanych próbach zmian często tracą poczucie sprawczości. Mają wrażenie ograniczonego wpływu i to bezpośrednio przekłada się na ich samopoczucie. Mogą wpaść w poczucie beznadziei, że już nic im się nie uda, nic nie pomoże. Bywa, że rozwija się to w stany depresyjne, zaburzenia lękowe czy innego rodzaju trudności, które pozostawione same sobie będą się pogłębiać. I w takim wypadku wizyta u specjalisty jest konieczna, bo trudno z tego impasu wyjść samemu.

Olga Święcicka
Proszę czekać..
Zamknij