Znaleziono 0 artykułów
14.06.2022

Alyssa Shelasky: Samotne macierzyństwo z wyboru

14.06.2022
Fot. Materiały prasowe

Jako redaktorka rubryki o seksie w „New York Magazine” i była randkowa felietonistka Alyssa Shelasky przez lata pisała o miłości i wszystkich jej odmianach. Porównywano ją do Bridget Jones i Carrie Bradshaw. Po kilku nieudanych związkach zdecydowała się zostać samotną matką z wyboru, a potem… znalazła miłość na Tinderze, o czym pisze w swojej książce „This Might Be Too Personal”. Nam opowiada o spotkaniu z Sarą Jessicą Parker i o tym, dlaczego wciąż jest zagorzałą przeciwniczką małżeństwa.

Najwspanialsza historia miłosna, jaką Shelasky kiedykolwiek opowiedziała, znajduje się w jej nowym pamiętniku, „This Might Be Too Personal”, w którym z charakterystyczną dla siebie szczerością pisze o tym, jak została samotną matką swojej córki, Hazel, dzięki anonimowemu dawcy nasienia. Jeden z rozdziałów jest listem miłosnym do niego, mężczyzny, którego Shelasky nazywa Vince Vaughn (bank komórek California Cryobank podawał, że dawca jest podobny do właśnie tego gwiazdora). „Ze wszystkich mężczyzn, którym do tej pory zaufałam, jesteś jedynym, który nigdy mnie nie zawiódł” – pisze Shelasky.

Mimo trzykrotnych wcześniejszych zaręczyn i jednego namiętnego romansu ze swoim dentystą Shelasky ostatecznie zrezygnowała z małżeństwa. Historia „This Might Be Too Personal” rozpoczyna się sceną, w której Shelasky potyka się w szpilkach i upada zakrwawiona na chodnik po ucieczce z wesela, w którym uczestniczyła ze swoim byłym narzeczonym. Zaledwie noc wcześniej odwołała ich własny ślub, skuszona swoją nową rolą reporterki kroniki towarzyskiej dla magazynu „Us Weekly” (nawiasem mówiąc, po odzyskaniu równowagi i poszukiwaniach bankomatu wpada na jednego ze swoich byłych kochanków). Później jednak znalazła miłość w nieprawdopodobnym czasie i miejscu – podczas przeglądania Tindera i karmienia piersią sześciomiesięcznej Hazel. Dziś wraz ze swoim partnerem, Samem, wychowuje siedmioletnią Hazel i dwuletniego Rivera.

Vogue: Przeczytałam Twoją książkę w ciągu jednego dnia i wysłałam ją mojej szwagierce, która zdecydowała się na samotne macierzyństwo. Piszesz, że spotkałaś się na kawie z naprawdę świetną kobietą, która zdecydowała się urodzić dziecko, nie będąc w związku, kiedy Ty jeszcze się nad tym zastanawiałaś. Czy ona w jakiś sposób pomogła Ci podjąć decyzję?

Alyssa Shelasky: Tak, chciałam zobaczyć, jak wygląda prawdziwa samotna matka z wyboru i jej codzienne życie. Ta kobieta była tak żywiołowa i wyluzowana i miała tyle pewności siebie, że patrząc na nią, pomyślałam: „Taką kobietą chcę być”. Nigdy nie utożsamiałam się z moimi przyjaciółkami, które wyszły za mąż, mają domy i dzieci. Kocham je bardzo mocno, ale zawsze patrzyłam na nie i myślałam: „Co jest ze mną nie tak? Ja tego nie chcę, więc jak powinna wyglądać moja przyszłość?”. A kiedy Amanda Freeman weszła do tej piekarni, pomyślałam: „To jest to”.

Nie chciałaś iść tradycyjną drogą, czyli wyjść za mąż, kupić dom, a potem urodzić dziecko, ale zawsze chciałaś być mamą. Większość ludzi nie potrafi oddzielić tych rzeczy. Jak myślisz, dlaczego Tobie się udało?

To była dla mnie nieustanna walka. Istnieją dwie drogi: tradycyjne życie mężatki z dziećmi lub wyzwolonej seksualnie kobiety. Zawsze czułam, że jestem na rozdrożu, bo pochodzę z ciepłej, szczęśliwej rodziny i tego pragnęłam, ale nie byłam też stworzona do małżeństwa czy bardziej konwencjonalnego życia. Kilka razy próbowałam, ale czułam się niekomfortowo, nieswojo. Jestem trochę buntowniczką, trochę rozrabiarą, ale jestem też cierpliwą osobą, która chce być mamą.

Mówisz, że masz wrodzone predyspozycje do bycia mamą.

To było biologiczne. To było duchowe. To było bardzo naturalne. Chciałam być w ciąży. Chciałam, aby mówiono do mnie „mamo”. Chciałam mieć swoje dzieci, do których mogłabym wracać do domu – i do nikogo innego.

Poza tym piszesz, że sama masz wspaniałą mamę.

Naprawdę mam wspaniałą mamę. Pochodzę z bardzo kochającej rodziny i byłam wychowana z przekonaniem, że najważniejsze to być sobą. Mama wpajała nam, że nie warto przejmować się, co ktokolwiek o nas myśli, i to doprowadziło mnie do miejsca, w którym mogę pisać o wszystkim, nie martwiąc się, jak to będzie wyglądać lub brzmieć. To właśnie pchnęło mnie do podpisania umowy na tę książkę. Napisałam artykuł dla „New York Timesa” zatytułowany „Czy dla rodziców seks nie istnieje?”. Napisałam go pod wpływem kaprysu, bardzo szybko i bez wysiłku, bo i tak cały czas o tym mówię. Przeczytały go miliony ludzi, a komentarze były takie wzruszające. Były w stylu: „Dziękuję, że mówisz rzeczy, które boimy się powiedzieć na głos”.

W tej książce opisujesz historię wywiadu z Sarą Jessicą Parker sprzed lat, podczas którego wyznałaś jej, że jesteś w ciąży, tego samego dnia, kiedy zamierzałaś dokonać aborcji. Napisałaś to jakiś czas temu, ale czy teraz dzielenie się swoim doświadczeniem aborcji nabiera nowego znaczenia?

Tak. Nie jestem pisarką, do której ktoś zgłosi się, by opowiedzieć o feministycznej tradycji, ale jestem kobietą, która dokonała aborcji, wiedząc jednocześnie, że głęboko pragnie kiedyś zostać matką. Musiałam przerwać tę ciążę z powodów, których nie mogłam opisać w książce, ale starałam się przekazać sedno sprawy. Nie jestem pisarką rangi Glennon Doyle. Nie jestem świetna w opowiadaniu o wszystkim w doniosły sposób, ale potrafię napisać prosto z serca, jak to wyglądało i dlaczego było to zarówno najlepsze, jak i najgorsze, co mogłam dla siebie zrobić. A fakt, że przeprowadzałam wtedy wywiad z moją ulubioną gwiazdą? Życie lubi zaskakiwać. Ten największy dzień w mojej karierze był jednocześnie najbardziej druzgocącym dniem w moim dorosłym życiu do tej pory.

Nie wiem, czy można powiedzieć, że „urodziłaś dziecko, będąc sama”, bo niekoniecznie byłaś zdana tylko na siebie. Miałaś wokół siebie wiele miłości i wsparcia. Czy „samotna matka z wyboru” to najlepszy sposób, aby to opisać?

Tak, choć określenie „samotna matka” to nie do końca korona, której jestem godna nosić, bo dostałam mnóstwo wsparcia. Poznałam Sama, gdy Hazel miała siedem miesięcy, a po drodze pomagali mi przyjaciele i rodzina, ale i tak należałam do grona samotnych matek. Kiedy je poznawałam, mówiłam im: „To tak jak ja”, a potem musiałam się z tego wycofać. Życie miało dla mnie inne plany i nie zamierzam narzekać, że zakochałam się we wspaniałym mężczyźnie i że moja córka ma teraz ojca. To wszystko jest fantastyczne, ale też trochę łamie mi serce, że tak szybko odebrano mi możliwość bycia jedną z tych kobiet.

Bo nie tego się spodziewałaś?

Nie, nie spodziewałam się. Miałam zaplanowane całe nasze życie. Chciałam podróżować, miałyśmy być tylko ja i Hazy kontra świat. Miałam bardzo romantyczne wyobrażenie o tym, jak to jest być samotną matką. Na początku dzieci niewiele wymagają. To był taki cenny czas, kiedy była niemowlęciem. Teraz, gdy ma siedem lat, a mój syn dwa, nie wiem, jak radzą sobie samotne matki. Oddaję im cześć. Poznałam bardzo luksusowy wymiar bycia samotną matką.

Pisząc o swojej decyzji o zostaniu samotną matką, otrzymałaś wiele wspierających komentarzy, ale także kilka złośliwych, takich jak: „Nikt cię teraz nie zechce”. Czy rzeczywiście obawiałaś się, że urodzenie dziecka zablokuje Twoje szanse na poznanie kogoś?

Nie, nigdy nie patrzyłam na świat w ten sposób. Już wcześniej tak bardzo zbaczałam z tradycyjnej drogi, że decyzja o macierzyństwie sprawiła, że ponownie się na niej znalazłam. Jestem zszokowana tym, jak wiele kobiet czuje się smutnych na myśl o urodzeniu dziecka bez męża. Prawdopodobnie jestem na to dość nieczuła, bo zawsze pytam: „Naprawdę? Po co ci jakiś facet, który będzie ci mówił, co masz robić?”. Ale prawda jest taka, że dla wielu kobiet to bardzo trudna decyzja, zamykająca pewien rozdział i otwierająca nowy. Moja przyjaciółka miała 40 lat i bardzo chciała mieć dzieci. Mocno podsuwałam jej myśl, by zdecydowała się na samotne macierzyństwo, a ona co noc kładła się z płaczem do snu, bo nie chciała tego robić, nie będąc mężatką. I to jest w porządku. W moim przypadku był to najlepszy pomysł na świecie. Pamiętam, jak na baby shower pewnej samotnej matki usłyszałam: „To mój plan B”. A ja na to: „Ach, przestań. To jest plan A”. Jesteśmy w ciąży. Jesteśmy zdrowe. Mamy kariery i rodziny, które nam na to pozwalają. Jesteśmy szczęściarami.

OK, nie przejmowałaś się, ale czy myślałaś o tym, jak dziecko wpłynie na Twoje życie miłosne?

Kiedy ludzie pytali: „Kto się teraz z tobą umówi?”, myślałam: „Kto teraz nie będzie chciał się ze mną umówić?”. Przede wszystkim, kiedy zaszłam w ciążę w wieku 38 lat, byłam bardzo szczęśliwa. Czułam się zwyciężczynią i byłam niezwykle seksowna. Uwielbiałam patrzeć, jak moje ciało rośnie. Podobało mi się, że moja historia jest naprawdę wyjątkowa. W ciąży nadal umawiałam się na randki, aż w końcu przestałam tego chcieć. A gdy tylko urodziłam Hazel, wszyscy chcieli się ze mną spotykać. Wiem, że to brzmi zarozumiale, ale mówię to, żeby ktoś, kto zastanawia się nad urodzeniem dziecka, mógł to usłyszeć. Mężczyzna nie był mi do niczego potrzebny – a nie ma nic seksowniejszego niż właśnie to. Chciałam tylko romansu. Chciałam flirtować. Chciałam spędzić wspaniałe dwie godziny z dala od mojego dziecka.

W dniu, w którym zdecydowałam się na samodzielne macierzyństwo i skontaktowałam się z bankiem nasienia oraz lekarzem specjalizującym się w leczeniu niepłodności, pojechałam relacjonować wydarzenie dla „New York Magazine”. Była to sztuka off-broadwayowska, a jedyną gwiazdą, która się tam pojawiła, był Liam Neeson, którego zawsze uwielbiałam. Rozmawiałam z nim i wyszło na jaw, że szukam irlandzkich dawców nasienia, a nie ma ich zbyt wielu. W każdym razie spędziłam całą noc, niejako romansując z Liamem Neesonem. Spotkaliśmy się kilka razy i do niczego nie doszło, ale kiedy postanowiłam zostać samotną matką z wyboru, wszechświat dosłownie dał mi Liama Neesona.

Zastanawiam się, czy pragnienie posiadania dziecka może wywierać presję na związek, a kiedy nie ma już mowy o dziecku, jest to dla niego wyzwolenie?

Podpisuję się pod tym obiema rękami. Niemożliwe było dla mnie umawianie się na randki w zdrowy, nietoksyczny sposób, kiedy zależało mi tylko na zajściu w ciążę. Nie mogłam cieszyć się sobą ani być naturalna, kiedy myślałam tylko o tym, żeby mieć dzieci.

Cat Marnell o Twojej książce napisała, że „znasz sposób na to, jak pozostać szaloną i wyluzowaną, jednocześnie planując życie, które jest piękne i ugruntowane”. Jak pozostać szaloną i wyluzowaną, kiedy masz partnera i dwójkę dzieci? Czy to jest coś, do czego wciąż dążysz?

Nie szaloną w sensie sypiania z problematycznymi mężczyznami. Nadal robię, co chcę, i nie muszę za to przepraszać, ale chcę być wierna monogamicznemu związkowi z Samem i chcę być pod każdym względem obecna dla moich dzieci, więc to są moje priorytety. Ale nadal jestem nieustępliwa. Jestem bardzo bojowa.

A małżeństwo to nadal coś, co Cię nie pociąga.

Mnie na pewno nie. Nigdy nie wyjdę za mąż. Na samą myśl o tym robi mi się niedobrze. Jestem trochę realistką, jeśli chodzi o miłość. Może to dlatego, że przeżyłam tak wiele trudnych związków, a może dlatego, że od siedmiu lat piszę rubrykę o miłości i seksie, ale doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że miłość jest bardzo trudna, czasem okrutna i nigdy nie układa się tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Dlaczego miałabym zawierać kontrakt i mieszać w to rząd? Jednocześnie jestem z Samem w bardzo głębokim, monogamicznym związku, który – mam nadzieję – będzie trwał do końca naszego życia. Myślę, że to właśnie wolność, że mogę odejść, sprawia, że wciąż wracam.

Artykuł ukazał się oryginalnie na Vogue.com.

Michelle Ruiz
Proszę czekać..
Zamknij