Znaleziono 0 artykułów
20.09.2018

Gdzie jest dom? Projekt fotografa-wędrowca na Warsaw Gallery Weekend

20.09.2018
Michał Iwanowski (Fot. Michał Iwanowski)

Fotograf Michał Iwanowski przeszedł piechotą dwa tysiące kilometrów z Walii do Świebodzic, zadając napotkanym ludziom tytułowe pytanie i dokumentując kolejne etapy marszu. Efekty niecodziennego projektu artystycznego „Go Home, Polish” będzie można zobaczyć na dwóch wystawach, które otworzą się 21 września jednocześnie w Caernarfon i w Warszawie.

2000 kilometrów, 8 krajów, 4,5 miesiąca i tylko jedno pytanie: „Gdzie jest twój dom?”. Michał Iwanowski od kilkunastu lat mieszka w walijskim Cardiff i to właśnie tam, w gorącym okresie brexitowego referendum, zobaczył nabazgrane na murze hasło: „Go Home, Polish” („Do domu, Polaku”). Wziął je na serio. Z początkiem kwietnia wyszedł więc ze swojego walijskiego domostwa –  z komputerem, aparatem fotograficznym i plecakiem – i ruszył przez wstrząsaną kryzysem migracyjnym Europę na wschód. Przewędrował Walię, Anglię, Francję, Belgię, Holandię, Niemcy, Czechy, aż do Polski, próbując zbadać, czym dziś jest dom. Dla innych i dla niego samego. Symbolicznie nawiązał w ten sposób do swojej innej fotograficznej wędrówki z 2013 roku, gdy to szedł w przeciwnym kierunku: z rosyjskiej Kaługi do Wrocławia. Drogą, którą w 1945 roku jego dziadek uciekał z sowieckiego obozu do domu. 

„Go Home, Polish” (Fot. Michał Iwanowski)

Wędrówka stała się więc dla artysty sposobem na przepracowywanie przeszłości i zaglądanie w przyszłość. O tym, z jaką prawda zetknął się tym razem podczas swego „spaceru”, opowiada na moment przed otwarciem podsumowujących go wystaw w walijskiej galerii Caernarfor i warszawskim Instytucie Fotografii Fort.

Anna Sańczuk: Śledziłam twoją wędrówkę poprzez relacje, które wrzucałeś na swoim Instagramie i profilu facebookowym. Muszę ci powiedzieć, że to dawało poczucie niezwykle intymnej więzi z tobą jako wędrowcem. Jakbym szła obok, obcierając nogi, zdychając od upału i słuchając historii ludzi, których spotykałeś. Dziękuję ci za to przeżycie.

Michał Iwanowski: Cieszę się, że byłaś w tej podróży ze mną i odebrałaś ją właśnie w ten sposób. To nie jest projekt o ogólnikach, hasłach, takich jak emigracja, problem z przemieszczaniem się ludzi. To historia osobista, moja i twoja. Gdy możemy ją razem przeżyć, zbliżamy się do sedna tego, czym jest dom i gdzie on jest. Nie miałem na celu moralizowania, dyktowania, co dobre, a co złe, ale pokazanie problemu właśnie z punktu widzenia jednostki. Daje to widzowi możliwość partycypacji, utożsamienia z podmiotem.

Wiem z czego wzięła się ta podróż – od Brexitu i hasła na murze. Oraz założenia, że pójdziesz przed siebie i będziesz pytał: „Gdzie jest twój dom?”. Ale pozostaje pytanie, co ta podróż dała tobie? 

„Go Home, Polish” (Fot. Michał Iwanowski)

Jeśli chodzi o założenia, to wychodziłem z Cardiff ubrany w grube futro z cynizmu, przygotowany na wielką konfrontację. Idąc jako Polak, najpierw przez Wielką Brytanię, a potem inne kraje, sam sobie chyba nałożyłem na barki to odium, lejące się z mediów w kwestii sytuacji imigrantów. Mało pojawia się wiadomości pozytywnych, negatywne cudownie się rozmnażają. Jak choćby o tym, że piętnaście kobiet pobiło Polkę w West Midlands dlatego, że była Polką, albo że wybito szybę w polskim sklepie. Dla mnie największym sukcesem tego projektu było właśnie wygrzebanie sie spod tej negatywnej lawiny. Po zakończeniu podróży reanimowałem własną wiarę w ludzi. 

„Go Home, Polish” (Fot. Michał Iwanowski)

Nie tylko Wielka Brytania przeżywa wstrząsy. Problem niechęci do przybyszy pojawia się teraz w wielkim nasileniu w pozostałych mijanych krajach, na czele z Polską. Inny się zmienia, ale zawsze ktoś musi zagrać tę rolę. Raz nas do niej wyznaczają, a kiedy indziej to my wskazujemy „obcego”.

Trafnie to ujęłaś. Idąc, niosłem już tę rolę w sobie. I trochę się bałem. Tymczasem po drodze nie spotkałem się z żadną oznaką agresji czy niechęci. Nawet bliżej portu w Dover, w części Wielkiej Brytanii, która jest bardzo prawicowa, gdzie większością głosowała za Brexitem i obawia się fali imigrantów. Już zbliżając się do kogoś, robiłem całą masę założeń. O, ten tutaj ubrał się jak myśliwy, z psem idzie, na pewno polował na jelenie i głosował na torysów, więc jest pewnie obrzydliwym innożercą i jątrzy przeciwko imigrantom. Niech tylko do mnie nie zagada! A potem okazywało się, że to bardzo ciekawa osoba, która kompletnie obala moje wyobrażenia. I to się zdarzało ciągle! Opowiadałem o projekcie i czekałem na reakcję: „Bardzo dobrze! Wypierdalać, Polacy”. Tymczasem Brexit okazał się dramatem także dla Brytyjczyków. Zrodziło się wiele konfliktów, także w rodzinach. Związki się porozbijały. Osobiście znam takie historie. Niektórzy nadal się do siebie nie odzywają. Pytam więc: kto w takim razie głosował za Brexitem? Putin? Poza tym, jestem osobą w tranzycie, pojawiam się i znikam, więc łatwiej otworzyć się przed „pielgrzymem”. Nie trzeba się bać, że zostanie i pracę ci zabierze. Wędrując, mieszkałem często na prywatnych kwaterach. Właścicielami były osoby młodsze, bardziej otwarte na świat, więc może mi się upiekło i ludzie mówili mi to, co chciałem usłyszeć?

Spotykałeś też jednak po drodze starszych ludzi, którzy mieli ze sobą własny bagaż wędrowania, uciekania, migracji. Przejrzałeś się w ich historiach i doświadczeniach?

Spotkałem ponad 90-letnią Niemkę, która uciekała z Dolnego Śląska po drugiej wojnie światowej. Dla mnie to spotkanie ważne emocjonalnie, bo ta pani pochodziła z wioski leżącej niedaleko mojej wsi. Dla niej to jest nadal dom, mimo, że już 70 lat mieszka w Niemczech, ale to jest też mój dom, bo tam się urodziłem. W czasie ucieczki szła 20 km dziennie, tylko w przeciwną stronę, niż ja teraz. Nakładanie się tych losów pokazuje, jak historia zmienia kontekst. Mój dziadek, gdyby w niewoli radzieckiej usłyszał hasło „Go Home, Polish”, pomyślałby: „Wspaniale! Mogę wracać do Polski!”. Nie miał takich rozterek jak ja, dwupaństwowiec. Wiedział, że dom to jest Polska, wioska Ponary, tam, gdzie mamusia i tatuś. 

Zmienia się nasze pojmowanie domu. Żyjąc komfortowo, jako biały mężczyzna w Europie – nie ma chyba dziś bardziej uprzywilejowanej pozycji – tak naprawdę jestem nietykalny. Z paszportem polskim, brytyjskim, wystarczająca ilością pieniędzy, żeby się przetransportować tu i tam. Ja mam wybory i możliwości. A ta stara kobieta, Cacilie, nie miała. Jedynie: żyć albo nie żyć. A to przecież zdarzyło się niedawno i na tej samej ziemi. W „Go Home, Polish” chciałbym więc przypomnieć nam wszystkim wszelkiego rodzaju aspekty tego, jak Europa rozumie dom i które jego definicje są zbroczone krwią, a które są tak luksusowe, jak np. moja. 

„Go Home, Polish” (Fot. Michał Iwanowski)

W internetowych komentarzach do twoich wypowiedzi w prasie, np. pod historią Cacilie, czytam: co robił jej tatuś w czasie wojny? Jak traktował Polaków? Niesamowite, że opowiadasz o doświadczeniu życzliwości, którą spotykasz na drodze, ale w komentarzach znaleźć można głównie nienawiść. Co jest bardziej prawdziwe? 

„Go Home, Polish” (Fot. Michał Iwanowski)

Ja to nazywam: psy szczekają na księżyc i mają do tego prawo. Ale księżyc tego nie słyszy, a sąsiedzi się wściekają. Mam zasadę, że nie czytam żadnych komentarzy, bo uważam, że to nie jest rozmowa. Do mnie powiedz: „Michał Iwanowski, mam z tobą problem, idź do Polski!”. Wtedy mogę rozmawiać. Ale nie wtedy, gdy ktoś używa ogólników: Polacy to, Ruscy tamto. Wiemy, czego taki język dokonał w latach 30., jak łatwo przejść od „Polacy” do „szczury” i „karaluchy”. Szybko obojętniejemy i przyzwyczajamy się do takich słów. Mały napis „Go home, Polish” na murze w Cardiff i jakiś fotograf idzie dwa tysiące kilometrów. To są bardzo namacalne dowody na to, że każde słowo, które wypowiadamy, ma swoje konsekwencje i musimy brać odpowiedzialność za własny język. 

Ale masz rację, że to kompletna nienawiść i tą nienawiścią są napędzane np. media brytyjskie. Mamy szmatławiec „The Daily Mail”, który szlam wpuszcza na pierwsze strony gazet: „Polski włamywacz zamordował kobietę”. Jakby sam włamywacz nie wystarczył. Używa się takich przymiotników, bo napędzają maszynę nienawiści i propagandy. Po dotarciu do rodzinnego Mokrzeszowa, idę do dentysty w Świebodzicach i widzę na murze takie „dopiski” do polskiej konstytucji: „Polka, która wybiera Araba, przestaje być Polką”. Albo „Ukraińcy do domu”. Moją misją w tym projekcie było więc to, żeby podać antidotum na informacje w środkach masowego przekazu, które nie uwzględniają jednostkowych losów. Spotkałem parę osób, których historie opowiedziałem w sposób bardzo ludzki, bez granic, bez rozmów o wyższości jednych państw nad innymi. Byli to ludzie, którym ktoś umarł, którzy musieli coś ważnego zrobić. Matki, ojcowie, kochankowie. My. Po prostu my, tylko kawałek dalej, w Europie. I tego się trzymam, że „Go Home, Polish” jest właśnie o tych ludziach, którzy w jakiś sposób oferują drugą wersję zdarzeń. 

Podczas swojej poprzedniej wędrówki przy okazji projektu „Clear of People” unikałeś ludzi, teraz ich szukałeś i zaczepiałeś. Ale zdjęcia robiłeś tylko sam sobie, dlaczego? 

Rzeczywiście nie ma tu portretów. Ciał ludzkich innych niż moje. Jest jedynie ciało, które mam i dogłębnie znam. Używam go do interakcji z otoczeniem, z pejzażem, do chłostania go i poddawania próbom, a właściwie do odtwarzania pewnych historii.

„Go Home, Polish” (Fot. Michał Iwanowski)

Co robisz, gdy zawijasz się w siatkę metalową albo ciągniesz na sobie wielką ciężką torbę na cegły albo kładziesz się na wodzie? Dlaczego nosisz biało-czerwoną koszulkę za dwa funty z Primarku?

To odpowiedzi na opowieści, które usłyszałem od spotykanych ludzi. Kluczowe było poszukiwanie i odnoszenie się do stereotypów Polaka i imigranta. Na przykład takie zdjęcie, gdy przeciskam się pomiędzy słupami, a one są tak blisko siebie, że to praktycznie fizycznie niemożliwe. Historia zdjęcia jest taka, że spotkałem po drodze parę Brytyjczyków. Byli bardzo mili, pokazywali, gdzie rosną piękne orchidee i w pewnym momencie pytają, czy nie boję się, co będzie ze mną po Brexicie. Mówię więc: „Nie boję się, bo jestem Brytyjczykiem”. A oni na to: „No tak, ale czy nie będziesz potrzebował jakiejś wizy?”. Ja: „Nie, bo jestem Brytyjczykiem”. Oni: „No tak, ale czy nie będziesz potrzebował pozwolenia na pracę?”. Czyli nieważne, co bym powiedział, nie będę dla tych osób w wystarczającym stopniu Brytyjczykiem. Od razu zobaczyłem takie imadło, przez które się nie przecisnę. Nieważne, czy mam obywatelstwo i paszport, dla niektórych osób to, że jesteśmy równi, jest nie do przyjęcia. Nie ze złośliwości, oni po prostu nie mają takiego oprzyrządowania w głowie, żeby to przerobić. 

Nazwałbyś tę wystawę dziennikiem podróży?

„Go Home, Polish” (Fot. Michał Iwanowski)

W pewnym sensie tak. To dialog między fotografią a tekstem, ale przewrotny. Portrety osób, które spotkałem, będą zastąpione tekstami. Opowiadam historie, z których widz będzie musiał sobie te osoby „wytworzyć”. Uważam, że wysiłek włożony w wykorzystanie własnej fantazji się opłaci. To inwestycja emocjonalna. Ja się namęczyłem, idąc te cztery miesiące. Teraz wymagam od mojego widza, żeby wykonał trochę pracy. Jest to wspólna praca. 

„Go Home, Polish” (Fot. Michał Iwanowski)

Jakich jeszcze ludzi spotkałeś? Co w tobie zostawili ważnego?

Jest tych historii mnóstwo, powiem o kilku. Wspaniała jest pani, która chyba nazywała się Katerina i zatrzymała przy mnie samochód, gdy szedłem drogą przez Niemcy. Zapytała: „Nie jesteś głodny, spragniony? Bo obok jest moja farma, zapraszam w gościnę”. Ma zasadę, by każdego, kto idzie na piechotę, zabierać do siebie na posiłek i wodę, „bo wszyscy jeżdżą dziś samochodami, a jak ktoś idzie pieszo, to musi być za tym jakaś historia”. 

Inna opowieść to ta o Ursuli i jej domu oraz wsi zatopionej głęboko, jak Atlantyda, podczas budowania tamy. Bardzo symboliczne, że ten dom tam jest, ale nie można do niego wejść, ani go zobaczyć i jej dzieci pływają teraz nad tym domem. Cudo.

Historia, która szczególnie mnie poruszyła, jest o dziewczynie z Belgii. Niedawno umarła jej mama. Opowiadam więc o fizycznej więzi, którą ona z matką miała. Mimo, że podróżowała po świecie, wracała zawsze do wioski, w której mieszkała mama. Wtedy córka nie miała w sobie pytań o to, gdzie jest dom, bo to było jasne. Ale gdy mama umarła na raka, córka nagle obudziła się bez tej „nici” i poczuła: mój dom jest wszędzie. Coś się rozpuściło. Myślałem sobie wtedy o tych wszystkich polskich matkach czekających na dzieci, które wyjechały. Tak jak Demeter czekała na porwaną przez Hadesa córkę. Dwa miliony Polaków wyjechało za granicę, a te matki stoją na brzegu. Niczym w piosence Alicji Majewskiej: „Jeszcze się tam żagiel bieli, chłopców, którzy odpłynęli…”.

Największym skarbem tej podróży jest jednak przyjaźń, jaką nawiązałem z pisarką Aleksandrą Lun. Urodzoną w Polsce, ale od lat mieszkającą w Belgii. Napisała fantastyczną książkę po hiszpansku o historii i pisarzach, którzy tworzyli w językach innych, niż te, w których się urodzili. Ola była dla mnie żyroskopem, komradem, lustrem, komikiem i lekarzem. A wszystko w formie nagrywanych na telefonie mini audycji. Trafiła mi się jak ślepej kurze ziarno i wiele jej zawdzięczam, głównie zachowanie zdrowia psychicznego.

Obejrzałam krótki reportaż zrobiony przez niemiecką telewizję Arte o twojej wędrówce i bardzo poruszyła mnie scena, gdy na drodze do twojej wioski czeka Dzidka, twoja mama z rodziną, koleżankami. Widzi cię i woła: „Misiu idzie!”.

(Fot. Michał Iwanowski)

No, intensywna scena. Mój wujek z transparentem też tam stał i ciocia, a także sąsiadka z chlebem i wodą, cały orszak. Stoją jak matki lwice, którym zabrano dziecko i tak się przyglądają: jak się synek zmienił? Bardzo fizyczne, bardzo wzruszające przeżycie. Inne uczucie, to świadomość, że tam, gdzie tak beztrosko idę, kiedyś istniała żelazna kurtyna, która rozdzielała różne światy jeszcze kilkadziesiąt lat temu.

„Go Home, Polish” (Fot. Michał Iwanowski)

I może to jest tylko chwila i ta kurtyna znowu za moment może się zatrzasnąć i nas podzielić. Nie myślałeś wtedy o tym?

Nic nie jest nam dane na zawsze. Myślę o tym, że Ziemia się kolebie na własnej osi i co 20 tysięcy lat zmienia się strefa monsunowa i Sahara staje się lasem deszczowym. Trump budujący mury w Meksyku, czy my, stawiający płoty przez Europę to są rzeczy, które sami stwarzamy. Osobom, które są przywiązane terytorialnie i mówią, że właśnie w tym, a nie innym miejscu jest ich dom, trudno mi powiedzieć: „Nieprawda! Nie masz powodów wierzyć, że to miejsce należy do ciebie”. Jest to konstrukt administracyjny, który się stale zmienia, jutro może przyjść ktoś inny i to miejsce zabrać! Tak się dzieje. Cały czas. Trzeba to traktować jako stan rzeczy. Tak po prostu jest. Nie rozumiem śmierci w imię kawałka ziemi, grodzenia, oddzielania. Ten kawałek ziemi był polski, był niemiecki, znów polski… Dziwne, że wciąż trzymamy się takich podziałów, że nadal dzielimy świat na naszych i waszych.

https://www.arte.tv/de/videos/084594-000-A/go-home-polish/

*

Michał Iwanowski Fotograf urodzony w 1977 roku w Świebodzicach. Z wykształcenia anglista. Mieszka i pracuje w walijskim Cardiff. W swoich pracach porusza tematykę pamięci oraz jej relacji z obrazem fotograficznym, a fotografie łączy zawsze ze słowem. W roku 2009 otrzymał nagrodę „Emerging Photographer" przyznawaną przez kanadyjską Magenta Foundation. Autor cykli: ‚Minus The Mother", „Fairy Forts", „NE" oraz „Clear of People", którego książkowa wersja trafiła do wielu zestawień najlepszych photobooków 2017 roku oraz na osobistą listę pięciu najciekawszych wydarzeń fotograficznych roku Seana O'Hagana, krytyka brytyjskiego „The Guardian". Iwanowski był też nominowany do prestizowej Deutsche Börse Photography Prize 2018. W warszawskiej galerii Instytut Fotografii Fort 21 września otwarta zostanie jego wystawa „Go, Home, Polish (wraz z prezentacją Yulii Krivich „Zuchwałość i młodość”) w ramach kolejnej edycji Warsaw Gallery Weekend.

Anna Sańczuk
Proszę czekać..
Zamknij