Znaleziono 0 artykułów
14.01.2020

Geje klasy B

14.01.2020
Édouard Louis (Fot. Sabine Mirlesse, Getty Images)

Polski teatr ukochał Édouarda Louisa. „Historię przemocy” kilka miesięcy temu Ewelina Marciniak przeniosła na deski Teatru im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie. Pracę nad adaptacją debiutanckiej powieści Francuza „Koniec z Eddym” rozpoczyna ponoć w warszawskim Studio Anna Smolar. A do mnie pierwsze zdanie „Końca z Eddym” – „Z dzieciństwa nie mam żadnych szczęśliwych wspomnień” – powraca jak bumerang.

„Z dzieciństwa nie mam żadnych szczęśliwych wspomnień” – tym zdaniem Édouard Louis, wschodząca gwiazda francuskiego świata literackiego, rozpoczyna swoją debiutancką książkę „Koniec z Eddym”. Polscy czytelnicy musieli czekać na jej przekład aż pięć lat. Zdążyli zapoznać się wcześniej z drugim dziełem Louisa – „Historią przemocy”, którą kilka miesięcy temu przeniosła na deski Teatru im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie – z Piotrem Nerlewskim w roli głównej – Ewelina Marciniak. Z kolei nad teatralnym ugryzieniem „Końca z Eddym” rozpoczyna ponoć pracę w warszawskim Studio Anna Smolar. Polski teatr ukochał Édouarda Louisa.

„Z dzieciństwa nie mam żadnych szczęśliwych wspomnień” jest zdaniem bezbrzeżnie smutnym, bo jeśli już jakiś okres w naszym życiu ma być beztrosko szczęśliwy, to właśnie dzieciństwo. W tym przypadku ta reguła nie ma zastosowania. Eddy Bellegueule, alter ego Louisa, wychowuje się w pełnym przemocy (ojciec bije matkę, brat bije żonę, a siostrę bije mąż) i taniego alkoholu środowisku pikardyjskiej małomiasteczkowej klasy ludowej, gdzie mężczyźni mają pracować w lokalnej fabryce, a kobiety zajmować się domem i rodzić dzieci. Heteroseksualni mężczyźni ma się rozumieć i takież kobiety, gdyż żadnej nieheteronormatywności świat dzieciństwa Eddy’ego nie przewiduje. A jest nią wszystko, co odstaje od tzw. normy – zbyt miękkie ruchy albo zainteresowanie teatrem. Wszystko to może niechybnie spowodować, że w szkole zaraz po rozpoczęciu roku usłyszysz: „To ty jesteś ten pedał?”.

Édouard Louis (Fot. Sabine Mirlesse, Getty Images)

„Z dzieciństwa nie mam żadnych szczęśliwych wspomnień” zostaje w głowie do ostatniej strony i przywołuje automatycznie inną francuską lekturę, na którą rzuciło się łapczywie sporo moich znajomych i przyjaciół. Rzuciłem się i ja. Chodzi oczywiście o „Powrót do Reims” Didiera Eribona, któremu – nawiasem mówiąc – swój „Koniec z Eddym” zadedykował Édouard Louis. Eribon, znakomity intelektualista, autor między innymi fundamentalnej biografii Michela Foucaulta (wpływ jego homoseksualizmu na tworzoną filozofię nadal, zdaje się, czeka na porządną analizę), również postanowił rozliczyć się ze wstydem wynikającym z pochodzenia. Znów kłania się nam prowincja, znów klasa ludowa, znów homofobia. Historia to nieco inna, ale jakże w sumie podobna. Wstyd przeszłości, chęć ucieczki i budowanie nowego życia – wielkomiejskiego, kulturalnego, intelektualnego, bardziej lub mniej zamożnego. Życia, w którym wyjście do teatru nie wywołuje pogardy, a w najlepszym razie podejrzliwości otoczenia. Życia, w którym można – o tempora, o mores! – kochać osobę tej samej płci. „To, że kochałem chłopców zmieniło cały mój stosunek do świata, skłaniało mnie do identyfikacji z wartościami, które mojej rodzinie były obce”, pisze Louis. Słowa warte rozważań.

Wstyd związany w miałomiasteczkowym czy wiejskim pochodzeniem nie jest zjawiskiem nowym. Wręcz przeciwnie, starym jest jak nasz umęczony świat i wynika zarówno z kompleksów osoby z prowincji pochodzącej, jak i pogardy świata wielkomiejskiego (Polska klasy B), zaklętej dla przykładu w Warszawie w słowie „słoik”. „Słoiki”, jak rozumiem, to dzikie ludy z podlaskich czy lubelskich interiorów, które w swojej bezczelności pozwoliły sobie na układanie życia w stolicy. Nie umieją ponoć poprawnie wypowiedzieć nazwy kawy w Starbucksie, zamawiają „lampkę proseczczio” i obsikują nowe stacje metra. Nie to, co prawdziwi warszawiacy, których pierwsze słowo to nawet nie „ma-ma”, ale „Mo-ko-tów”. Tak, bo to w genach wszystko jest zakodowane stołecznych: mądrość, kultura, obycie, piękno i intelektualny sznyt. Przecież nikt, kto się urodził na Żoliborzu nie pokroi kotleta nożem do ryb. Naprawdę, szanujmy się.

Okładka książki „Koniec z Eddym” (Fot. materiały prasowe)

„Z dzieciństwa nie mam żadnych szczęśliwych wspomnień” wraca do mnie jak bumerang. Do tego stopnia, że zacząłem wypytywać kompulsywnie moich znajomych pochodzenia homoseksualnego o ich doświadczenie dorastania w małych miejscowościach, które jest jeszcze inne, zwykle znacznie trudniejsze. Odpowiedzi były różne: od kategorycznej odmowy podania miejsca pochodzenia („gdzieś w Wielkopolsce, nieważne”) do opowieści o tym, jak koleżanki z technikum gastronomicznego swatały dwóch kolegów z ławki (miasteczko na Pomorzu Zachodnim). Odnotowałem przypadki paniki na samo pytanie o miejsce pochodzenia, ale i pozbawione kompleksów opowieści o rodzinnych stronach, zawierające jednakowoż spory zestaw boleśnie homofobicznych doświadczeń. „A dlaczego wyjechałeś?” – dopytywałem kilka dni temu w ramach moich badań terenowych. „Bo chciałem żyć!” – usłyszałem. Zupełnie jak Édouard Louis i Didier Eribon.

Édouard Louis „Koniec z Eddym” i „Historia przemocy” (Wydawnictwo Pauza)

Édouard Louis „Historia przemocy”, reż. Ewelina Marciniak, Teatr im. Fredry w Gnieźnie

Didier Eribon „Powrót do Reims” (Wydawnictwo Karakter)

Mike Urbaniak
Proszę czekać..
Zamknij