
Harrison Ford stworzył najbardziej kultowe role w dziejach filmu – jako Indiana Jones i Han Solo z „Gwiezdnych wojen” przeszedł do historii kina. Po dekadach spektakularnej kariery 82-letniego amanta można teraz oglądać w serialach „Terapia bez trzymanki” i „1923”.
Na liście stu najwspanialszych postaci filmowych magazyn „Empire” umieścił m.in. Marty’ego McFlya z „Powrotu do przyszłości”, Hermionę Granger z sagi o Harrym Potterze, Batmana. Trzecie miejsce zajmuje Han Solo z „Gwiezdnych wojen”, a na pierwszym niepodzielnie rządzi Indiana Jones. Obu bohaterów wymyślił George Lucas, w obu tchnął życie jego ulubiony aktor – Harrison Ford. To on odkrył jego talent, zatrudniając Forda w musicalowym filmie o dojrzewaniu „American Graffiti” w 1973 roku i to on zadbał o to, żeby najsłynniejsze franczyzy w historii kina miały twarz emanującego amerykańską energią chłopaka z Chicago (wizerunek kowboja podbija blizna na brodzie – konsekwencja wypadku samochodowego z lat młodości).
Aktor Harrison Ford planował podbój Hollywood, ale długo czekał na swoją szansę
Harrison Ford przyszedł na świat 13 lipca 1942 roku w rodzinie aktorów, modelek, komików o żydowskich i irlandzkich korzeniach. Mama, Dorothy, pracowała jako aktorka radiowa, tata występował na scenie, dziadek w wodewilu. W liceum w Park Ridge Harrison Ford pojawiał się na antenie szkolnego radiowęzła WMTH. Po maturze dostał się jednak na studia filozoficzne w Ripon College. Niewiele brakowało, by stracił zainteresowanie nauką. Wtedy trafił na zajęcia z aktorstwa. Latem uczył się na cieślę, co przydało mu się w czasie chudych lat w Hollywood. Do Fabryki Snów wyruszył w 1964 roku, planując karierę w dubbingu. To się mu nie udało (a w każdym razie nie na początku), trafił za to przed kamerę. W 1966 roku – „szczęśliwym trafem”, jak sam przyznaje – oficjalnie został aktorem. Studio Columbia Pictures zatrudniło go na pełen etat z pensją 150 dolarów tygodniowo. – Byłem oszołomiony. Z początku myślałem, że to ja muszę im płacić tę kwotę. Ten angaż wydarzył się przypadkiem. Moja rozmowa kwalifikacyjna trwała pięć minut. Zapytano mnie o wzrost, znajomość hiszpańskiego, umiejętność jazdy konnej. Zanim wyszedłem z budynku, musiałem jeszcze skorzystać z toalety. Gdy wracałem, przyuważył mnie asystent i poprosił o podpisanie umowy. Jestem farciarzem – wspominał na łamach „The Irish Times”. W ramach realizacji umowy Ford grywał epizody w serialach takich jak „Gunsmoke” i „Kung-Fu”. W 1967 roku po raz pierwszy jego nazwisko pojawiło się w napisach końcowych westernu „Czas zabijania”. Gdy przez kolejne miesiące nie udało mu się dostać żadnej poważniejszej roli, postanowił wykorzystać inne swoje talenty. Praca w zawodzie stolarza pozwoliła mu bardziej selektywnie podchodzić do ról. Na liście jego klientów znaleźli się Joan Didion, Francis Ford Coppola (potem obsadził go w „Czasie apokalipsy”) i George Lucas. Ford imał się też różnych zajęć na planie filmowym – jako operator na półtora tygodnia zatrudnił się przy filmie dokumentalnym „Feast of Friends” o zespole The Doors. – Wcześniej wydawało mi się, że jestem cool. Po spędzeniu czasu z nimi, zmieniłem zdanie – żartował kiedyś. – Oni byli naprawdę wyjątkowi, ale ten rockandrollowy styl życia mnie zmęczył. Zastanawiałem się, czy nie wstąpić do zakonu jezuitów – dodawał już trochę poważniej.
Harrison Ford z dnia na dzień został gwiazdą po występie w roli Hana Solo w „Gwiezdnych wojnach” z 1977 roku
Przełom nadszedł dzięki jednemu z klientów Forda. George Lucas zaproponował mu rolę Hana Solo, uroczego przemytnika, który myśli tylko o swoim interesie. Oczywiście do czasu. Choć nie miał zbyt wielkiego doświadczenia przed kamerą, Mark Hamill wcielający się w Luke’a Skywalkera, też nieznany, czuł już wtedy, że Ford będzie kimś. – Natychmiast stał się ikoną – wspominał kolega z planu.
O jego zaangażowaniu w projekt świadczyła m.in. ikoniczna kwestia wygłoszona pod koniec filmu. Zamiast odpowiedzieć „Ja ciebie też” na wyznanie miłości księżniczki Lei, Ford postanowił zmienić scenariusz. Jego riposta – „Wiem” – przeszła do historii kina. Forda można też usłyszeć w zwiastunie do „Imperium kontratakuje” z 1980 roku. Aktor twierdził, że Han Solo powinien był zginąć w szóstej (czyli kręconej jako trzecia) części „Gwiezdnych wojen”. Lucas miał jednak inne plany – Ford powrócił po latach w części VI, czyli „Gwiezdnych wojnach: Przebudzeniu mocy”. W pierwszej części nowej trylogii ginie z rąk własnego syna, Kylo Rena, który uważa się za następcę swojego dziadka, Dartha Vadera.
George Lucas stworzył dla Harrisona Forda także drugą ikoniczną postać, Indianę Jonesa

Równocześnie Lucas zaproponował Harrisonowi Fordowi kolejną rolę: w 1981 roku do kin trafiła pierwsza część przygód Indiany Jonesa, „Poszukiwacze zaginionej Arki”. W charakterystycznym kapeluszu stawał przed kamerą jeszcze pięć razy: w 1984 roku premierę miał „Indiana Jones i Świątynia Zagłady”, w 1989 roku – „Indiana Jones i ostatnia krucjata”. Franczyza powróciła już w XXI wieku nieudanym filmem „Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki” (2008) i lepiej przyjętym „Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” (2023). W latach 90. wystąpił też grzecznościowo w serialu „Kroniki młodego Indiany Jonesa”, którego produkcja mimo występu Forda i tak została wstrzymana.
Rola Indiany Jonesa zaważyła na życiu Forda nie tylko ze względu na ikoniczny status kolejnych filmów. Aktor zaraził się pasją swojego bohatera do lotnictwa, archeologii i ochrony środowiska. Dziś należy do wielu organizacji wspierających zagrożone gatunki, a jego nazwiskiem nazwano nawet dwa gatunki zwierząt – mrówkę i pająka. W przeciwieństwie do Indiany Jonesa Ford pająków w ogóle się nie boi. Wręcz przeciwnie, te stworzenia niezmiennie go fascynują.
W 1982 roku, gdy zasłynął już rolami Hana Solo i Indiany Jonesa, stworzył jeszcze jedną ikoniczną postać. W kultowej produkcji science fiction – „Łowcy androidów” w reżyserii Ridleya Scotta – wcielił się w Ricka Deckarda, który nie zatrzyma się przed niczym, by wypełnić zadanie. Choć Deckard okazuje się androidem, Ford gra go w sposób stuprocentowo ludzki, zniuansowany, przejmujący. Do roli powrócił jeszcze w 2017 roku w „Blade Runner 2049” Denisa Villeneuve’a z Ryanem Goslingiem.
Choć Ford należy do najlepiej opłacanych (za ostatniego „Indianę Jonesa” zarobił podobno 25 mln dolarów) i najbardziej kasowych aktorów w Hollywood (jego filmy zarobiły łącznie 10 mld dolarów), nie miał szczęścia do Oscarów. Otrzymał tylko jedną nominację do nagrody za „Świadka” Petera Weira z 1986 roku. Docenia go za to Europa – w 2010 roku otrzymał honorowego Cezara, a w 2023 roku – honorową Złotą Palmę w Cannes.
Na ekranie Harrison Ford wykreował wizerunek bohatera trochę z przypadku – niezłomnego, lecz niepozbawionego dystansu do siebie, outsidera, który staje na wysokości zadania, ironicznie uśmiechniętego samotnika. Wielu wydaje się, że sam aktor przypomina swoje postaci – w Hollywood uchodzi za sarkastycznego malkontenta. Zdarzało mu się grywać w komediach romantycznych, chociażby remake’u „Sabriny” z 1995 roku, ale nawet tam pozostawał wierny swojemu emploi.
Harrison Ford po 80. urodzinach powraca na duży i mały ekran
Z tym przekonaniem na temat samego siebie igra w serialu „Terapia bez trzymanki”, gdzie występuje w roli doświadczonego, cynicznego, pozbawionego złudzeń terapeuty, którego główny bohater, grany przez Jasona Segela, traktuje jak mentora. Do kina i telewizji powrócił po latach nieobecności. Wycofał się z Hollywood na początku lat 2000., twierdząc, że wystarczy mu jedna rola rocznie.

Równolegle z pierwszymi sezonami „Terapii bez trzymanki” w Montanie – na ranczu przypominającym trochę jego własne – kręcił „1923” z Helen Mirren, prequel „Yellowstone”, serialu Taylora Sheridana, który Amerykanie pokochali za unowocześnienie konwencji westernu i wielkiej rodzinnej sagi.
Na dużym ekranie w 2025 roku pojawił się w marvelowskiej superprodukcji „Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat” jako Thaddeus Ross, czyli Red Hulk. Czy zwiąże się z dochodową franczyzą na dłużej? – To wcale nie jest wyłącznie dobra zabawa, to po prostu praca – mówił o superbohaterskim filmie na łamach „Esquire’a”. Tak zresztą traktuje aktorstwo – chce wykonać zadanie i wrócić do domu na kolację.
W tej odsłonie serii jego bohater przez chwilę pełni rolę prezydenta Stanów Zjednoczonych – oczywiście postać porównywano do Donalda Trumpa. Ford wcielał się już wcześniej w przywódcę wolnego świata w jednym ze swoich największych hitów, „Air Force One” z 1997 roku. To stamtąd pochodzi zdanie, o którego wypowiedzenie najczęściej proszą go fani. „Wysiadaj z mojego samolotu”, brzmi słynna fraza.
Harrison Ford prywatnie przypomina trochę Indianę Jonesa
W rolę prawdziwego amerykańskiego bohatera Harrison Ford wchodzi także w życiu prywatnym. Jako zapalony pilot po swoim ranczu w Wyoming o powierzchni 800 akrów porusza się helikopterem. Pewnego razu uratował turystkę, która źle się poczuła podczas górskiej wspinaczki. Niejaka Sarah George podobno z początku nie rozpoznała gwiazdora. Później zawstydziła się jednak, gdy w wyniku choroby lokomocyjnej zwymiotowała w jego maszynie.
Sam Ford pasję do lotnictwa niemal przypłacił życiem. W 2015 roku uległ wypadkowi samolotowemu. Podczas rekonwalescencji troszczyła się o niego ukochana żona. Młodszą o ponad 20 lat Calistę Flockhart, pamiętną Ally McBeal, poślubił w 2010 roku po ośmiu latach związku (poznali się w 2002 roku na rozdaniu Złotych Globów). Wcześniej Ford był mężem Mary Marquardt (1964-1979) i Melissy Mathison (od lat 80. do początku XXI wieku). Przypisywano mu także romans z Carrie Fisher, czyli Leią z „Gwiezdnych wojen”. Z Mary Marquardt doczekał się dwóch synów, Benjamina, który dziś pracuje jako szef kuchni, i Willarda, przedsiębiorcy, a z Mathison trójki dzieci – Malcolma, który został muzykiem, i Georgii, która próbowała sił w aktorstwie. W latach 2000. przysposobił syna Flockhart, Liama. – Pierworodny syn urodził mi się, gdy miałem zaledwie 25 lat. Moje starsze dzieci dużo mnie nauczyły. Teraz jestem lepszym rodzicem – mówił, gdy 22-letni dziś Liam był jeszcze dzieckiem. Ponoć dzięki „Terapii bez trzymanki” przekonał się nawet do terapii. – Jak na moją wrażliwość jest mnie wszędzie za dużo – mówił zimą tego roku. Czyżby planował kolejną przerwę? Choć 13 lipca skończy 83 lata, o emeryturze nie ma jednak mowy. – Może powinienem siedzieć na tyłku, ale co zrobić, skoro kocham moją pracę – wyznał w rozmowie z „GQ”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.