Znaleziono 0 artykułów
05.11.2023

Vivian Maier: Niania, która zmieniła historię fotografii

05.11.2023
Ciemność i światło, Nowy Jork, 1954. (Fot. Vivian Maier)

Pod koniec życia Vivian Maier brakowało pieniędzy, by wynająć przestrzeń magazynową na nieustannie rosnące stosy zdjęć. Aspirująca artystka umarła w zapomnieniu. O jej talencie świat dowiedział się dopiero kilka lat później. Dziś uznawana jest za jedną z najważniejszych fotografek w historii. Historię nowojorskiej niani, która podbiła świat sztuki, przybliża szerokiej publiczności pisarka Ann Marks.

Publikujemy fragment książki „Vivian Maier. Niania, która zmieniła historię fotografii”

Fragment książki „Vivian Maier. Niania, która zmieniła historię fotografii”

Rozdział 18: Odkrycie

Nic nie może trwać wiecznie. Musisz zrobić miejsce dla innych ludzi. To karuzela. Robisz pełną rundkę i koniec, a potem ktoś inny dostaje taką samą szansę.

– Vivian do sąsiada o śmierci

Podobnie jak jej fotografie, historię odkrycia dzieła Vivian wypełniają barwne postacie, których umiejętności, nieustępliwość i energia ujawniły jej talent światu. Szansa na takie zakończenie – a tak naprawdę kolejny początek – już i tak niezwykłego życia była jedna na milion. Gdyby Vivian przeczytała tę historię w gazecie, spodobałyby się jej szczegóły, triumf mężczyzn z klasy robotniczej, spory między bogatymi i biednymi i wszystkie zwroty akcji. Chłonęłaby każdy barwny szczegół, stanąwszy z boku ze swoim aparatem, by to wszystko uchwycić.

Pierwsze sprzedane zdjęcie, Central Park, 1953. (Fot. Vivian Maier)

W Chicago Vivian ciągle wynajmowała więcej przestrzeni magazynowej, aby pomieścić nieustannie rosnące stosy rzeczy, a przy tym prawie nigdy nie wywiązywała się ze swoich zobowiązań finansowych. Zostawiła po sobie ukryty plik zaległych zawiadomień, monitów i pełnych frustracji wezwań do zapłaty. Już w 1979 roku zaciągnęła znaczący dług w Iredale Storage – 2476 dolarów za jedną przechowalnię i 994 dolarów za kolejną – i otrzymała list polecony z groźbą zlicytowania jej rzeczy w ciągu miesiąca, jeśli nie ureguluje należności. To był początek całego szeregu podobnych sytuacji. Fotograficzny materiał Vivian reprezentował stosunkowo niewielką część z ośmiu ton rzeczy znalezionych w tych magazynach. Większość stanowiły pudła z książkami, czasopismami i gazetami: przejawy jej wyniszczającego zbieractwa.

Vivian spłaciła swój dług z 1979 roku dzięki pomocy Gensburgów, ale wkrótce potem wybuchła afera w związku z unikaniem przez Iredale płacenia podatków. Zawartość całego obiektu została zajęta i miała zostać zlicytowana przez IRS. Słusznie zaniepokojona, Vivian przeniosła swój skarb do Hebard Storage, wywołując kolejny spór prawny po tym, jak zignorowała przysłany przez firmę rachunek za koszty przeprowadzki. Wymigiwanie się od płacenia ciągnęło się przez prawie trzy dekady, aż do 2007 roku, kiedy to nowi właściciele kupili Hebard i po ostrzeżeniach zlicytowali zawartość magazynów, których najemcy nie spłacili swoich zobowiązań.

Kiedy Vivian w końcu straciła swoje rzeczy, jej dług wynosił dwa tysiące czterysta dolarów zaległych rocznych opłat i choć jej się nie przelewało, mogła te pieniądze znaleźć. Osiemnaście miesięcy później, kiedy zmarła, nadal miała w banku trzy tysiące osiemset osiemdziesiąt cztery dolary, ponad tysiąc dolarów emerytury w niezrealizowanych czekach, dodatkowe sześć tysięcy dolarów ze zwrotów podatku, stos niezdeponowanych dywidend z akcji, mogła też pożyczyć pieniądze od Gensburgów. Nie podjęła jednak żadnych kroków, by spłacić dług, a jej majątek trafił na aukcję jesienią 2007 roku.

Lato, Chicago, 1978. (Fot. Vivian Maier)

Dlaczego Vivian Maier miałaby pozwolić, by przepadły rzeczy, o których zachowanie tak długo i żarliwie walczyła? Najprawdopodobniej przeczytała monit z przechowalni, ale nie zrobił on na niej wrażenia; zwyczajowo ignorowała takie pisma, kiedy zalegała z opłatami, nie ponosząc poważnych konsekwencji. Nawet gdyby ponaglenie do niej nie dotarło, Vivian doskonale zdawała sobie sprawę ze swojego długu – wynajmowała miejsce w przechowalniach od po nad dwudziestu pięciu lat. Tym razem jednak nie próbowała uregulować należności ani sprawdzić, co się dzieje z jej rzeczami. Biegła w odgradzaniu się od problemów, w wieku osiemdziesięciu jeden lat prawdopodobnie nie potrafiła już poradzić sobie z licznymi przechowalniami i masą nagromadzonych rzeczy. Być może nawet przestała o nie dbać, uwalniając się od brzemienia, które miało tak duży wpływ na znaczną część jej dorosłego życia. Świat Vivian się skurczył; nie robiła już zdjęć, nie zaglądała do swoich rzeczy w przechowalniach ani nie udzielała się towarzysko. Spędzała dni na ławce w Rogers Park, a noce w zawalonym zbędnymi przedmiotami mieszkaniu.

Aukcja

Kiedy kontenery Vivian zostały wystawione na sprzedaż, syndyk z Chicago, Roger Gunderson z RPN Sales, uratował ich zawartość i odsprzedał je partiami kilkunastu oferentom. Jednym z kupujących był Ron Slattery, miejscowy handlarz fotografii z dobrym okiem, prowadzący stronę Bighappyfunhouse.com, której adres wiele mówił o jego ekscentrycznej osobowości. Kupione przez niego pudło wypełniały rolki niewywołanych filmów. Ostrożnie zaczął je obrabiać i umieścił kilka zdjęć w internecie – w ten sposób jako pierwszy udostępnił prace Vivian większej grupie ludzi, ale nie wzbudziły one dostatecznego zainteresowania, by przekonać go do inwestycji w wywołanie większej liczby klisz. Slattery miał kłopoty i pożyczył pieniądze od malarza artysty, stolarza i kolekcjonera Jeffreya Goldsteina. Później spłacił swój dług wobec przyjaciela pięćdziesięcioma siedmioma odbitkami zdjęć zrobionych przez Vivian Maier, umieszczając Goldsteina w kręgu właścicieli.

Większość kupujących znała się z okolicznych pchlich targów i Slattery namówił fotografa Randy’ego Prowa, by odsprzedał swoją część materiałów, mówiąc: „Po co to trzymasz? Może wyjdziesz z domu i potrąci cię samochód. Lepiej mieć kasę”. Jakby spełniła się przerażająca przepowiednia, następnego dnia Prow wpadł pod samochód, w wyniku czego na rok został wyłączony z gry. Slattery znał również innego nabywcę, Johna Maloofa, młodego człowieka, który z powodów finansowych porzucił studia malarskie. Po czterech latach sukcesów na rynku nieruchomości przed krachem w 2007 roku Maloof rozpoczął nowy projekt: książkę o swojej dzielnicy Portage Park. Licytował na aukcji w nadziei zdobycia zdjęć z tej części miasta, by zilustrować nimi swój tekst; okazało się jednak, że nie odpowiadają jego potrzebom, i odłożył pudła na bok. Przypomniał sobie o nich ich kilka miesięcy później, przetrząsnął zawartość i zaczął skanować negatywy dla zabawy. Przeglądał fotografie bez żadnych oczekiwań i był zaskoczony tym, jak bardzo mu się spodobały.

Sprzeczne sygnały, Kanada, 1955. (Fot. Vivian Maier)

Zdjęcia

Ponieważ Maloof nie znał się zbytnio na fotografii, postanowił skonfrontować swoje pozytywne wrażenie z innymi. Rozpoczął mejlową korespondencję ze Slatterym na temat prac, które ich obu zainteresowały. Maloof, podobnie jak Vivian, miał trudne dzieciństwo – był drugim dzieckiem z trzeciego małżeństwa swojej matki i dorastał w pełnej przemocy dzielnicy Chicago. Jego ojciec został zamordowany w sąsiedztwie, kiedy Maloof miał zaledwie pięć lat. Wychował się w domu prowadzonym przez kobiety, a rodzina przeżyła dzięki kartkom żywnościowym i skromnej pensji matki, która wydawała posiłki w szkolnej stołówce. Chwilowo odkładając plany zarabiania na życie jako malarz, rozpoczął karierę w branży nieruchomości i po jakimś czasie mógł sobie pozwolić na zakup mieszkania, dzięki czemu zapewnił rodzinie własne miejsce. Teraz, do czego nie był przyzwyczajony, nie studiował ani nie pracował, miał wolny czas i mógł się zająć swoją książką.

Zdjęcia Vivian zainspirowały Maloofa do zapisania się na zajęcia fotograficzne i urządzenia ciemni, by wywołać jej filmy i przygotować stykówki. W 2008 roku, rok od nabycia pudeł na aukcji, mężczyzna postanowił przeznaczyć wszystkie swoje oszczędności na zakup całości prac artystki. Zdobył nazwiska innych klientów od licytatora i skłonił większość z nich do sprzedaży. Slattery wahał się, wyczuwając talent fotografki, ale potrzebował pieniędzy i szanował poświęcenie przyjaciela na tyle, by dobić targu i przekazać mu kilkaset odbitek, tysiąc rolek niewywołanych klisz i kilka tysięcy negatywów; dla siebie zachował małą kolekcję. Aby sfinansować dalszą obróbkę zakupionego materiału, niedoświadczony Maloof zaczął oferować na eBayu niskiej jakości odbitki i negatywy, a nawet rozważał sprzedaż niewywołanych filmów. Znany fotograf Allan Sekula kupił od niego kilka zdjęć i dostrzegając kaliber prac, doradził mu zaniechanie sprzedaży internetowej. Ostatecznie po pozbyciu się w sumie kilkuset zdjęć – niewielkiej liczby, biorąc pod uwagę, że posiadał ponad sto tysięcy fotografii – Maloof postąpił zgodnie z sugestią Sekuli.

Podczas gdy pierwsi wielbiciele rzucili się na jej prace, Vivian spędzała ostatnie dni na swojej ławce w parku, czytając, ciesząc się świeżym powietrzem i patrząc na jezioro Michigan. W ciągu ostatniego półtora roku jej życia różni nabywcy szukali informacji o niej w internecie, ale nie znaleźli żadnej wzmianki – nawet adresu ani numeru telefonu – co było konsekwencją jej skrytego życia. Kiedy pojawiło się zawiadomienie o śmierci Vivian, a John Maloof zdał sobie sprawę, że fotografka była nianią, dotarł do braci Gensburgów, którzy zamieścili nekrolog. Powiedzieli mu o kolejnych przechowalniach z rzeczami Vivian. Planując się pozbyć większości z nich, zgodzili się, że jeśli Maloof wywiezie zawartość magazynów, może zachować, co tylko zechce. Dzięki tej inicjatywie mężczyzna uratował dodatkowe odbitki i rzeczy osobiste Vivian: notatniki, czasopisma, zapiski, ubrania i wiele osobliwych kolekcji, od plakietek politycznych po okazy minerałów.

Żółta gorączka, Chicago, 1975. (Fot. Vivian Maier) 

Jesienią 2009 roku Maloof snuł plany szerszego udostępnienia prac Vivian i szukał sposobu na ich publiczną prezentację. Założył już bloga i zamieścił niewielką liczbę zdjęć, a teraz dodał link do niego na grupie z Hardcore Street Photography na Flickrze. Jego post szybko stał się viralem, wzbudzając globalne zainteresowanie pracami Vivian i fotografią uliczną w ogóle. Oryginalne wpisy na Flickrze układają się w fascynującą opowieść w czasie rzeczywistym o tym, jak poważna grupa entuzjastów oceniała, dyskutowała i wprowadzała do obiegu nieznaną artystkę w erze cyfrowej. (Post i odpowiedzi są nadal dostępne pod adresem http://vivianmaier.blogspot.com).

Gdy cyfrowe wersje zdjęć Vivian przelatywały przez cyberprzestrzeń, ostatnie partie jej fotograficznego materiału poszły na sprzedaż. W 2010 roku jedyna większa kolekcja prac Vivian niebędąca własnością Johna Maloofa znajdowała się w rękach Randy’ego Prowa, który niedawno doszedł do siebie po wypadku. Sława fotografki i rosnąca wartość jej zdjęć skłoniły Prowa do ich sprzedaży. Z jego oferty skorzystał najpierw Jeffrey Goldstein, dokonując dwóch zakupów, by stworzyć własną pokaźną kolekcję. Prow zgodził się wtedy na warunki, które pozwoliły Goldsteinowi i Maloofowi podzielić jego pozostałe zbiory po połowie za sto czterdzieści tysięcy dolarów, co oznacza, że wartość jednego zdjęcia wzrosła jakieś sto razy w stosunku do oryginalnej ceny aukcyjnej. Dla kolekcjonerów stawką były duże pieniądze i starannie przygotowali transakcję, aby upewnić się, że otrzymali każdą sztukę, za którą zapłacili Prowowi. Spotkanie odbyło się na neutralnym gruncie, na stacji benzynowej w Mattoon w stanie Illinois, w połowie drogi między miejscami zamieszkania stron. Przybywszy tam, zauważyli hotel w miasteczku i postanowili właśnie w nim dobić targu. Atmosfera była tak napięta, że każda ze stron przyprowadziła uzbrojonego ochroniarza na wypadek, gdyby coś poszło nie tak. Na szczęście nikt nie został poszkodowany podczas nerwowej transakcji.

Po dokonaniu wszystkich zakupów archiwum zawierało łącznie sto czterdzieści trzy tysiące zdjęć. Maloof miał osiemdziesiąt cztery procent, Goldstein czternaście procent, a Slattery i wszyscy pozostali tylko dwa procent. Maloof początkowo uważał, że zdjęcia powinny zostać wprowadzone w obieg przez instytucję publiczną, i pilnie skontaktował się z najważniejszymi muzeami w kraju. Żadne z nich nie było jednak zainteresowane twórczością nieznanej artystki, która wykonała niewiele odbitek, i niezależnie od entuzjazmu instytucje te nie mogły poświęcić czasu i pieniędzy niezbędnych do skatalogowania, przygotowania i prezentacji archiwum. Zmieniwszy podejście, Maloof znalazł wspólnika w Chicago Cultural Center, gdzie miała się odbyć pierwsza wystawa fotografii Vivian, i pracował z kuratorem Lannym Silvermanem nad wyborem, cyfrowym wydrukiem i oprawieniem w passepartout siedemdziesięciu zdjęć na styczniową wystawę w 2011 roku. Przyciągnęła ona największą publiczność w historii centrum, przechodząc wszelkie oczekiwania organizatorów. „Chicago Tonight” i „Chicago Magazine” opisały to wydarzenie, rozpoczynając międzynarodowe szaleństwo w telewizji, radiu, prasie i mediach cyfrowych. Wszyscy chcieli opowiedzieć historię tajemniczej niani, która okazała się światowej klasy fotografką.

Salvador Dalí, Nowy Jork, 1952. (Fot. Vivian Maier) 

Archiwum

Właściciele byli zachwyceni nieoczekiwaną reakcją, która potwierdziła ich przeczucia i słuszność inwestycji. Teraz miała się jednak rozpocząć prawdziwa praca – właściwe przygotowanie gigantycznego archiwum. Vivian nie udzieliła przed śmiercią żadnych instrukcji, stąd też decyzje dotyczące ostatecznej obróbki materiału fotograficznego pozostały w dużej mierze w rękach dwóch kolekcjonerów, którzy zdawali sobie sprawę z ciążącego na nich obowiązku, by zrozumieć i odtworzyć jej wybory. Na szczęście obaj posiadali artystyczne doświadczenie i wrażliwość, a także wielki szacunek dla autentyczności, więc zwrócili się do cenionych specjalistów, by ci przeprowadzili proces obróbki przy użyciu metod dostępnych za życia Vivian. Podzielili się na zespoły, ale nadal pracowali razem nad trudnymi problemami, takimi jak znalezienie wykwalifikowanych techników do wywoływania filmów sprzed dziesięcioleci. Maloof współpracował z cenioną Howard Greenberg Gallery w Nowym Jorku, w której wystawiał na sprzedaż fotografie Vivian Maier, i ściągnął do zespołu cenionego Steve’a Rifkina, który wykonywał odbitki prac słynnej fotografki ulicznej Lisette Model. Goldstein postanowił zorganizować własne wystawy, zatrudniając mistrzów odbitek z Chicago: Rona Gordona i Sandrę Steinbrecher.

Nie sposób przecenić ogromu prac związanych z przygotowaniem archiwum liczącego sto czterdzieści tysięcy zdjęć. Materiał fotograficzny wymagał długiego i kosztownego procesu obróbki: po wywołaniu klisz i zrobieniu odbitek każda z nich musiała jeszcze zostać zeskanowana, opatrzona datą, zidentyfikowana, skatalogowana i zarchiwizowana cyfrowo. Chociaż założenie, że Vivian starannie zapakuje swoje prace zgromadzone w przechowalniach, by zapewnić im przetrwanie, wydawałoby się rozsądne, wcale tak nie było. Negatywy znajdowały się w pergaminowych kopertach, ale większość kartonów wypełniały poupychane bez ładu i składu odbitki, niewywołane filmy, kasety, filmy i różne drobiazgi. Vivian najmniej dbała o swoje odbitki: wrzucała je do pudeł bez żadnego zabezpieczenia.

Archiwizację zbiorów utrudniał brak adnotacji wskazujących daty, lokalizacje i obiekty. Maloof i Goldstein postanowili zidentyfikować to, co znajduje się na każdym ze zdjęć, i byli podekscytowani, gdy wieża kościoła zaprowadziła ich do SaintBonnet, francuskiego miasteczka, z którego pochodziła część rodziny Vivian. Jednak zidentyfikowanie tysięcy budynków i mostów z całego świata wymagało żmudnych i długotrwałych poszukiwań i wydawało się zniechęcającym i niemożliwym do wykonania zadaniem. Bez profesjonalnej instytucji zdolnej podjąć się ogromnego wysiłku cała praca i ryzyko finansowe spadły na początkujących kolekcjonerów, pozbawionych środków, by wypłacać sobie pensje. Rzucili wszystko i zagrzebali się w archiwum.

Razem, lecz osobno, Chicago, 1977. (Fot. Vivian Maier) 

Wprowadzenie na salony

Po wielkim sukcesie wystawy w Chicago Cultural Center Maloof i Goldstein zorganizowali kolejne w Nowym Jorku, a następnie niemal wszędzie od Monachium po Moskwę. Zarówno popularna, jak i profesjonalna prasa w kółko opowiadały historię kopciuszka Vivian Maier. W miarę jak otwierano wystawy i napływały wyrazy uznania, kolekcjonerzy zaczęli otrzymywać propozycje współpracy przy książkach, filmach i innych projektach.

Maloof miał wyraźnie określoną wizję filmu dokumentalnego i spędził następny rok na przeglądaniu swoich materiałów, szukając wskazówek, które mogłyby go doprowadzić do ludzi znających Vivian. Przebijał się przez tysiące nabazgranych notatek, sklepowych paragonów i kopert ze zdjęciami. Większość tropów prowadziła donikąd, ale ostatecznie nawiązał kontakt z niemal wszystkimi spośród byłych pracodawców Vivian w Chicago, a także garstką jej przyjaciół i znajomych. Kiedy uznał, że jest gotowy znaleźć producenta, spotkał się z zespołem z Milwaukee i w dobrej wierze podzielił się wszystkimi swoimi kontaktami i odkryciami. Początkowo naiwny, szybko zdał sobie sprawę, że ci ludzie tak naprawdę chcieli tylko wyciągnąć od niego informacje i zdjęcia i planowali pozbawić go istotnej roli w tym przesięwzięciu. Z tą samą pewnością siebie, która sprawiła, że kupił prace Vivian, wycofał się z projektu. Producenci otrzymali dofinansowanie z BBC na realizację własnego filmu dokumentalnego, a gdy uświadomili sobie swój błąd polegający na tym, że pozwolili, by zdjęcia Maloofa wymknęły im się z rąk, bezskutecznie próbowali ściągnąć go z powrotem.

Maloof połączył jednak siły z Charliem Siskelem, bratankiem nieżyjącego krytyka filmowego Gene’a Siskela, aby wyprodukować i wyreżyserować Szukając Vivian Maier, a także wystąpić w tym filmie. Później, nieświadomy bezwzględnej natury branży filmowej, był zszokowany, gdy dowiedział się, że BBC ruszyło dalej bez niego i wykorzystuje zastrzeżone informacje, które im przekazał. Co gorsza, Jeffrey Goldstein nie miał pojęcia o wcześniejszych negocjacjach zespołu z Maloofem i zaproszony do pojawienia się w filmie BBC, dostarczył jego twórcom swoje zdjęcia. Ostatecznie, niezadowolony ze sposobu, w jaki został przedstawiony, i ze zdradzenia kolegi, pożałował udziału w tym dokumencie – ale mleko się rozlało, a relacje Maloofa i Goldsteina już nigdy nie były takie jak wcześniej.

Kiosk z gazetami, Nowy Jork, 1953. (Fot. Vivian Maier) 

Rywalizacja dwu ekip filmowych sprawiła, że nawet dumni mieszkańcy rodzinnego miasteczka przodków Vivian podzielili się na frakcje kibicujące jednemu bądź drugiemu dokumentowi i biorące udział w tych produkcjach: Association Vivian Maier et le Champsaur sprzymierzyło się z Maloofem, a Les Amis de Vivian Maier z Goldsteinem. Film BBC był pokazywany w Wielkiej Brytanii jako Vivian Maier: Who Took Nanny’s Pictures? [ Vivian Maier: Kto zabrał zdjęcia niani?] oraz w Stanach Zjednoczonych jako The Vivian Maier Mystery [Tajemnica Vivian Maier] i miał premierę wkrótce po Szukając Vivian Maier Maloofa.

Dwa rywalizujące dokumenty wzbudziły duże zainteresowanie opinii publicznej: pojawiła się potrzeba zorganizowania kolejnych wystaw, na które przychodziło coraz więcej ludzi. Oba filmy zostały przychylnie przyjęte i kiedy Szukając Vivian Maier zdobył nominację do Oscara 2015 w kategorii najlepszy film dokumentalny, Vivian Maier stała się wielką medialną sensacją.

Sława

W 2014 roku Vivian Maier, „niania fotografka”, była już powszechnie znana. Rozgłos, jaki nadano odkryciu, wywołał gorące publiczne debaty, pojawiło się też wiele fałszywych oskarżeń. Skomplikowane kwestie prawne związane z postępowaniem spadkowym ostatecznie skłoniły Jeffreya Goldsteina do złożenia broni i sprzedaży większości kolekcji, a na polu walki został już tylko John Maloof.

Mężczyzna z walizkami, 1977 (archiwalne odbitki Vivian Maier)

Opowieść o osiągnięciach i talencie kopciuszka Vivian wciąż odbija się głośnym echem, co czyni nianię jednym z najpopularniejszych fotografów XX wieku. Dziś na całym świecie odbywają się wystawy jej prac, a kilkanaście muzeów je nabyło. Ukazały się też eleganckie albumy fotograficzne, a film Johna Maloofa ma napisy w dziewięciu językach. Internet jest pełen projektów inspirowanych Vivian Maier i forów wielbicieli jej twórczości. Inspirująca historia i zdjęcia wzbudziły szerokie zainteresowanie fotografią jako taką. Cortney Norman z Howard Greenberg Gallery potwierdza, że „Praca Vivian przyciągnęła świeżą publiczność do tego medium, w tym osoby, które nigdy nie były na wystawie fotograficznej ani nie kupiły wcześniej prac w galerii”. Jako miłośniczka sztuki, kolekcjonerka i rzeczniczka kultury Vivian prawdopodobnie przyjęłaby to z pełnym aprobaty skinieniem głowy.

Nieżyjąca już Mary Ellen Mark uważała, że Vivian zdobyłaby sławę za życia, gdyby inni zobaczyli jej zdjęcia, i zwięźle podsumowała talent niani: „Jej prace są świetne, nie ma co do tego wątpliwości. Jest fantastyczną fotografką uliczną i wspaniałą portrecistką. Ma doskonałe oko, wszystko jest idealne. Piękne kadrowanie, piękny punkt widzenia, prawdziwy punkt widzenia. Jest fantastyczna”. Niektórzy nadal wymieniają Vivian Maier jednym tchem z mistrzami fotografii ulicznej. Dyskusje na temat jej spuścizny dopiero się zaczęły i ponad dekadę po odkryciu dzieła Vivian Maier wielbiciele wciąż gorliwie starają się poznać historię niani fotografki.

Kim była Vivian Maier?

Osobowość Vivian – tak jak osobowość każdego z nas – została ukształtowana przez wiele czynników: geny, doświadczenia z dzieciństwa, przypadkowe spotkania, nawiązane relacje i spontaniczne decyzje. Niewątpliwie los nie był dla niej łaskawy. Przesądziła o nim decyzja jej dziadka Nicolasa Baille’a, który 11 maja 1897 roku odrzucił Eugenie i Marie, dając początek trzypokoleniowej rodzinnej dysfunkcji. Chociaż Vivian cierpiała z powodu trwałych konsekwencji traumatycznego dzieciństwa i związanej z nim manii gromadzenia, była też obdarzona wyjątkowym talentem i poczuciem człowieczeństwa. Jeśli istnieje tutaj jakiś tragiczny rys, to jest nim fakt, że problemy interpersonalne Vivian uniemożliwiły innym odkrycie prawdziwego geniuszu fotografki, a jej samej podzielenie się nim.

Rolleiflex, Nowy Jork, 1953. (Fot. Vivian Maier) 

Mimo ogromnych przeszkód Vivian zebrała tyle siły i odwagi, by wznieść się ponad ograniczenia dzieciństwa i stać się niezależną jednostką. Jak każdy człowiek miała głębokie uczucia i potrzebę bycia kochaną i akceptowaną. Fotografia stała się dla niej środkiem wyrażania tych emocji i dzięki nim Vivian stworzyła zdjęcia pełne człowieczeństwa, humoru i piękna. Teraz jesteśmy w stanie zrozumieć, że cechy tak wyraźne w jej pracy tkwiły w jej autentycznym ja. Współistniały w nim wszystkie sprzeczności, które widzieli w niej ludzie, opisując ją tak nieprzystającymi do siebie słowami. Autoportrety pozwoliły jej na przekazywanie tego, co czuła w danej chwili, i ustanowienie niepodważalnej obecności.

Jedno ze zdjęć Vivian jawi się jako symboliczny obraz samej fotografki: portret dziecka, którego wygląd łączy cechy małej dziewczynki i mężczyzny. Zbyt dużym męskim zegarkiem, wyzywającym spojrzeniem, skrzyżowanymi rękami i pewną siebie pozą przypomina dorosłego. Ma jednak lekko falowane włosy, brudną twarz, załzawione oczy i za małą dziecięcą koszulkę. Sprzeczne sygnały są hipnotyzujące, prowokują widza, by spojrzał jeszcze raz, nie pozwalają mu odwrócić wzroku. Podobnie niejednoznaczna była Vivian. Jej skomplikowana osobowość, ukształtowana przez trudne i rozdwojone dzieciństwo, później obciążona problemami z tożsamością, chorobą psychiczną i mechanizmami kompensacyjnymi, uniemożliwiała jej odsłonięcie prawdziwych talentów i emocji. Napięcie, które w ten sposób powstaje, jednocześnie dezorientuje nas i wciąga.

Choroba psychiczna Vivian jest istotną częścią jej historii, ale odgrywa tylko drugoplanową rolę. Chociaż zaburzenia te niemal na pewno wpłynęły na tematykę prac i autoportretów fotografki, mogą przede wszystkim wyjaśnić, dlaczego nie udostępniała innym swoich zdjęć. Nawet jeśli chciała to robić, nie mogła wypuścić ich z rąk, podobnie jak swoich gazet. Należy mieć to na uwadze, kiedy zastanawiamy się nad jej prawdziwymi nadziejami i uczuciami. Pozostawiony przez nią dorobek, bez względu na to, co doprowadziło do jego powstania, stanowi wyraz artystycznego mistrzostwa i głębokiej umiejętności rozumienia i przedstawiania kondycji ludzkiej w całej jej różnorodności. Ponieważ fotografia była głównym środkiem jej własnej ekspresji, nic dziwnego, że Vivian starała się uchwycić autentyczność i cały wachlarz emocji.

Z biegiem czasu, w miarę pogłębiania się zaburzeń, artystka przekształciła się z konserwatywnej, schludnej, ładnej kobiety w nieatrakcyjną wersję siebie o charakterystycznej, odpychającej powierzchowności, która sprawiała, że ludzie ją zauważali, nawet jeśli ich odstręczała. Robiła to wszystko, by utrzymać dystans, pod tym przebraniem kryła się jednak wysoka kobieta o smukłej sylwetce i godnych pozazdroszczenia kościach policzkowych.

Lęk Vivian przed bliskością i odrzuceniem uniemożliwił jej utrzymywanie relacji. Ostatecznie zadowoliła się samotną egzystencją, otoczona przez swój dobytek. W pewnym sensie nieprzenikniona fasada i brak więzi z innymi ludźmi dały jej swobodę, dzięki której szła przez życie na własnych warunkach, podróżując po świecie, ciesząc się sztuką i uprawiając fotografię. Z pewnością odrzuciłaby wszelkie próby litowania się nad nią; postrzegała jako ofiary innych, nigdy siebie, i często wyciągała pomocną dłoń. Niezwykłe cechy osobowości pozwoliły jej pokonać każdą przeszkodę i ułożyć życie tak, by czuła się bezpieczna i spełniona. Szczęście jest względne, a biorąc pod uwagę dzieciństwo Vivian i los jej rodziny, mimo wszystko potrafiła je odnaleźć.

Dla Vivian fotografia była czymś więcej niż środkiem ekspresji: umożliwiała jej zaangażowanie. Jej aparat otwierał drzwi i pozwalał nieprzystosowanej społecznie fotografce wejść w relację z tysiącami różnorodnych, interesujących ludzi z całego świata. Gdy pojawiała się w nowych domach i okolicach, aparat na szyi pomagał ją zdefiniować, dawał jej poczucie celu i siłę autorytetu oraz pozwalał uchwycić emocje innych z zachowaniem bezpiecznego dystansu.

To dzięki fotografii Vivian Maier nawiązała elementarną więź ze światem i kiedy miała na to ochotę, włączała się w nurt wydarzeń, zajmując należne jej miejsce.


(Fot. materiały prasowe)

Anna Marks, Vivian Maier. Niania, która zmieniła historię fotografii, Tłum. Tomasz Macios, Znak Literanova 2023

Ann Marks
Proszę czekać..
Zamknij