Znaleziono 0 artykułów
09.08.2018

Idąc w Marszu Równości odzyskujemy dla siebie nasze miasto

09.08.2018
Marta Magott i Przemysław Minta (Fot. Luka Łukasiak)

Najlepsi przyjaciele Marta Magott i Przemysław Minta z gdańskiego stowarzyszenia Tolerado razem organizują Trójmiejski Marsz Równości. „Jesteśmy dla siebie jak rodzina” – mówią, podkreślając, że wspólny aktywizm uzależnia.

Czym zajmuje się Tolerado?

Marta: Organizujemy Trójmiejski Marsz Równości i Trójmiejskie Dni Równości, oferujemy pomoc psychologiczną dla osób ze środowiska LGBTQIA i ich bliskich, prowadzimy warsztaty edukacyjne, koordynujemy grupy rozwojowe. Nasza działalność nie ogranicza się jednak do Trójmiasta. Właśnie wróciłam z Woodstocku, gdzie w strefie Akademia Sztuk Przepięknych spotykaliśmy się z ludźmi z całej Polski.

Tolerado to wasza druga praca?

Przemek: Tak, ja pracuję w korporacji. Dopiero co wróciłem do Gdańska. Rok temu pojechałem za pracą do Warszawy. Ale tęskniłem, więc jestem znowu tu.

Marta: W Tolerado działamy na zasadzie wolontariatu, czasami przy okazji grantu zarabiamy kilkaset złotych miesięcznie, więc musimy mieć inne zatrudnienie. Jestem terapeutką, pracuję też jako psycholożka szkolna. Tolerado to więc moje drugie, a nawet trzecie zajęcie. Ale czasu pochłania 80 proc. Pracujemy cały rok, siedem dni w tygodniu, 24 godziny na dobę. Na prowadzenie organizacji pozyskujemy granty. Staramy się teraz o fundusze miejskie na pomoc psychologiczną. Dysponujemy dofinansowaniem unijnym. Jeden projekt realizujemy z pieniędzy z Fundacji Batorego, dwa wspólnie z KPH. Współpracujemy również z innymi trójmiejskimi organizacjami – proczłowieczymi, prokobiecymi, prorównościowymi.

A czym konkretnie zajmujecie się w stowarzyszeniu?

Marta: Tym, co na dany moment jest potrzebne i ważne. Przygotowuję Marsz Równości. Zaczynamy nad nim pracę już we wrześniu, ale na chwilę przed wydarzeniem pochłania ono całą moją energię. Jestem też w zarządzie Tolerado, koordynuję grupy rozwojowe, mam dyżury psychologiczne. Mój numer jest podany na naszej stronie, więc codziennie odbieram telefony od ludzi, którzy potrzebują naszej pomocy.

Przemek: Ludzie często dzwonią w sytuacjach kryzysowych, gdy potrzebują pomocy od razu. Ktoś doznał dyskryminacji, więc szuka pomocy prawnej. Zdarzają się też telefony od rodziców, których dziecko właśnie się wyoutowało. Zawsze ich kierujemy do osób, które mogą im pomóc.

Marta: Gdy byłam na Woodstocku, zadzwoniła do mnie mama świeżo wyoutowanej osoby transpłciowej z pytaniem, gdzie szukać pomocy prawnej. Jesteśmy umówione na jutro. Czasami spotykam się w siedzibie, czasami w kawiarni, a czasami nawet zapraszam do siebie do domu.

Marta Magott (Fot. Luka Łukasiak)

Aktywizm bywa męczący?

Przemek: Bywa. Dlatego potrzebowałem przerwy od działania. Ale wróciłem.

Marta: Ja tak jeszcze nie czuję. Kryzys przeżyłam dwa lata temu po II Marszu. Trwał dwa tygodnie. Myślałam, że potrzebuję się na chwilę odsunąć od aktywizmu, ale nie wytrzymałam.

Działanie uzależnia?

Marta Magott (Fot. Luka Łukasiak)

Marta: Tak, bo staje się wielką, a może nawet największą częścią życia. Mamy poczucie misji, zwłaszcza że temat dotyczy nas prywatnie. Chcemy zmiany. Także dla siebie. Co nie znaczy, że mamy niewyczerpane pokłady energii. Ale gdy widzimy efekty naszych działań, dostajemy skrzydeł. Gdy słyszę: „Dobrze, że jesteście”, to widzę sens naszej pracy.

Kiedy rozpoczęliście działalność?

Przemek: Dołączyliśmy do Tolerado pięć lat temu. Ja miałem 35 lat, Marta była na ostatnim roku studiów.

Marta: Przyszłam do stowarzyszenia miesiąc po Przemku.

Przemek: Doskonale pamiętam mój pierwszy dzień. Powstawała właśnie sesja zdjęciowa na świąteczną pocztówkę. Nie miałem jeszcze wtedy odwagi się na niej pojawić. A dwa lata później szedłem na przedzie I Marszu.

Marta: Koleżanki ze studiów dały mi ulotkę Tolerado. Stowarzyszenie było jeszcze młode, działało od ponad roku. Przyszłam na spotkanie grupy kobiecej, a po pół roku byłam P.O. członkinią zarządu.

Przemek: W Tolerado poznałem najbliższe mi osoby. W tej wspólnocie czuję się bezpiecznie. Wiem, że tworzymy swoistą bańkę. Świat zewnętrzny nie jest aż tak przyjazny.

Marta: Ja z tej bańki wychodzę, pracując w szkole poza Gdańskiem.

Przemysław Minta (Fot. Luka Łukasiak)

Jesteście wyoutowani w pozostałych miejscach pracy?

Marta: Tak, jestem wyoutowana wszędzie, gdzie się da. Nigdy już nie chciałabym zamknąć się w szafie. W szkole bycie wyoutowaną bywa trudne, bo wciąż zdarzają się nauczyciele, którzy hejtują dzieciaki LGBTQ.

Przemek: Ja jako pracownik korporacji podlegam politykom antydyskryminacyjnym. Gdybym na rozmowie kwalifikacyjnej usłyszał negatywny komentarz o LGBTQ, nie przyjąłbym takiej pracy. Poza tym nie mam zamiaru kryć tego, że działam w Tolerado. W CV mam wpisaną współorganizację dwóch Marszy. To ważne dla potencjalnego pracodawcy, bo dowodzi umiejętności organizacyjnych.

Marsze to wasze święto?

Przemek: Tak, na I Marszu przeżyłem najszczęśliwsze chwile w życiu. Gdy weszliśmy na Błędnik w Gdańsku, spojrzałem za siebie na tłum z tęczowymi flagami. Wtedy po raz pierwszy tak mocno weszliśmy w przestrzeń miejską. Odzyskaliśmy ją dla siebie. Już nie musieliśmy się ukrywać. To wyzwalające doświadczenie.

Marta: Marsz daje sygnał, że moje miasto mnie akceptuje.

Przemek: Przełamuje poczucie odosobnienia.

Marta: I otwiera debatę. Daje siłę do bycia sobą. Do walki o nasze prawa. Do tego, żeby stać się widocznym.

Przemek: Marsz rośnie w siłę. Na pierwszy przyszło dwa i pół tysiąca osób, na tegoroczny aż sześć tysięcy. Kontrdemonstrantów było zaledwie kilkunastu.

Marta: Od dwóch lat maszeruje z nami prezydent Gdańska Paweł Adamowicz. Wsparcie miasta jest dla nas bardzo ważne. Rada Miasta uchwaliła „Model na rzecz równego traktowania”, który ma zapobiec dyskryminacji mieszkańców ze względu na wiek, stan zdrowia, płeć, pochodzenie, narodowość, stosunek do religii i orientację seksualną. To pierwszy tego typu model w Polsce. Pojawiły się głosy sprzeciwu. PiS-owska radna Anna Kołakowska nazywała Marsz „Sodomą i Gomorą”, a model „Seksualizacją dzieci”. Ale to jest mniejszość.

Marta Magott i Przemysław Minta (Fot. Luka Łukasiak)

Wasza praca u podstaw jest równie ważna jak dobry przykład idący z góry?

Marta: Tak, my działamy oddolnie, ale to musi iść w parze z decyzjami instytucjonalnymi. W Gdańsku się to udaje. Ale wiem, że nie wszędzie jest tak różowo. Kilka lat temu pojechaliśmy z Tolerado do mojego rodzinnego Lęborka. Stanęliśmy na głównej ulicy z tęczowym lwem. Gdy pytaliśmy przechodniów, czy znają osoby LGBTQ, 95 proc odpowiadało: „U nas w mieście takich nie ma”.

A jak było, jak ty dorastałaś?

Marta: Wyoutowałam się jako nastolatka. Moja mama po czasie powiedziała mi, że wtedy myślała, że mi to przejdzie. Gdy już wiedziała, że to nie bunt, a moja tożsamość, wspierała mnie. Ale radziła, żebym w Lęborku o sobie nie mówiła. Martwiła się o mnie. Gdy ja wyszłam z szafy, moja mama do niej weszła. To częsty przypadek. Teraz rozumiem, że rodzicom trzeba dać czas. My przetrawiamy ten temat w sobie od dawna, więc nie możemy oczekiwać, że u rodziców to tak po prostu...

Przemek: … pstryknie. Ja pochodzę z małej miejscowości na południu Wielkopolski. Gdy dorastałem w latach 90. temat osób homoseksualnych nie był tam tabu. On po prostu nie istniał. Nie miałem z kim o sobie rozmawiać. Sam się oszukiwałem. Dopiero w okolicach trzydziestki w pełni się ze sobą pogodziłem. Nauczyłem się być sobą. Przełomem w moim życiu była broszura KPH-u. Widzę na moim przykładzie, jak ogromną zmianę może wprowadzić w życie pojedynczego człowieka taka organizacja, więc mam motywację do działania w Tolerado. Dla mnie najważniejsze jest teraz, żeby żadna nastoletnia osoba transpłciowa nie popełniła już samobójstwa. Żeby młodzi ludzie nie musieli się bać, żyć w ukryciu, żeby nie cierpieli.

Nie żałujesz, że nie wyoutowałeś się wcześniej?

Przemek: Żałuję, że wcześniej nie pogodziłem się ze sobą. Żałuję tej szczerości wobec siebie. Nie żałuję natomiast kilkuletniego związku hetero. Było nam razem dobrze. Dopiero w pewnym momencie poczułem, że czegoś mi brakuje. Do dzisiaj jesteśmy z moją byłą partnerką przyjaciółmi.

Przemysław Minta (Fot. Luka Łukasiak)

Teraz rodzina i przyjaciele w pełni was akceptują?

Marta Magott i Przemysław Minta (Fot. Luka Łukasiak)

Marta: Tak, mama w tym roku pierwszy raz wzięła udział w Marszu. Cała rodzina głośno mówi o akceptacji dla osób LGBTQIA. Wiem, że mam szczęście. Znam osoby, które za powiedzenie prawdy zostały wyrzucone z domu. Albo nie mogą o tym z rodzicami rozmawiać. Nie mówiąc już o przedstawianiu rodzinie partnerów.

Przemek: Gdy nie żyłem w zgodzie ze sobą, oddaliłem się od rodziców i od siostry. Otwierając się na siebie, znów zbliżyłem się do rodziców. Ta pierwsza rozmowa nie była łatwa. Mam nawet jej wyjątkowy zapis. Tego dnia założyłem holter mierzący ciśnienie. I o tej 21 pokazało mi 180/120. Teraz rodzice, chociaż należą do pokolenia 80-latków, w pełni mnie akceptują.

Marta: Gdy kłamiesz, nie możesz zbudować bliskości. Na pytanie: „Co u ciebie?”, odpowiadasz połowiczną prawdą. U mnie ten proces outowania się też nie był taki oczywisty. Chyba najpierw powiedziałam innym, a dopiero potem sama sobie to w pełni uświadomiłam. Gdy zyskałam pewność, jako pierwsza dowiedziała się moja ukochana babcia. Powiedziała, że mam być szczęśliwa. I że mnie kocha. A mój ojczym zwierzył mi się, że wiedział od zawsze. Ale dał mi czas, żebym sama to zrozumiała. Coming outy są zawsze podszyte lękiem. Ale kończą się niesamowitą ulgą. To początek spełnionego życia.

A co jeśli partner nie jest i nie chce być wyoutowany?

Marta: Wtedy jest problem. Jeden z moich związków się przez to rozpadł. Ale to zależy, na jakim się jest etapie. Kilka lat temu mogłabym żyć w ukryciu. Teraz wiem, że to nie daje szczęścia.

Przemek: Też rozstałem się przez to z chłopakiem. Czułem się przy nim jak kochanek, którego odwiedza tylko wtedy, gdy czas poświęcany dla rodziny na to pozwoli. Nie chciałem tak żyć.

Marta: Ale nie można nikogo outować na siłę. To przynosi odwrotny skutek. Każdy ma swój czas.

Jak widzicie finał walki o równość?

Marta: Gdybym widziała go w czarnych barwach, już by mnie w Polsce nie było.

Przemek: Założyłem się, że do 2022 roku będzie w Polsce równość małżeńska...

Marta: Tak, to nie będzie trwało 20 lat. Coś musi pęknąć. I to szybko. Na Woodstocku rozmawiałam z Czechem. Tłumaczył mi, że sytuacja diametralnie się tam zmieniła, odkąd wprowadzono związki partnerskie. Zmiana w prawie spowodowała zmianę społeczną. Rodziny heteronormatywne zrozumiały, że te nieheteronormatywne w niczym im nie zagrażają. To w Polsce częsty, choć absurdalny, argument.

Marta Magott (Fot. Luka Łukasiak)

Jest w waszym życiu czas na miłość?

Marta: Tak...

Przemek: Tak, chociaż teraz nie jestem w związku.

Marta: W pierwszych dwóch latach praca w Tolerado komplikowała relacje. Teraz już potrafię to zrównoważyć.

Przemek: W czasie największego zaangażowania trudno mi było oddzielić pracę od życia prywatnego. Przez to rozpadł się mój związek.

Punktem stałym jest wasza przyjaźń. Co w sobie lubicie najbardziej?

Marta: Łączy nas aktywizm. Mamy podobne wartości. Lubimy się i kochamy. Spędzamy ze sobą mnóstwo czasu. Ufam mu najbardziej na świecie. Lubię to, że zawsze mówi mi prawdę. Jest zawsze przy mnie, gdy tego potrzebuję. Wiem, że wyjdziemy z każdej sytuacji obronną ręką.

Przemek: Zjedliśmy z Martą beczkę soli. Pokłóciliśmy się zawodowo setki razy. Teraz rozumiemy się bez słów. Wystarczy nam jedno spojrzenie.

Marta: Jesteśmy jak ogień i woda. On mnie studzi, a ja go rozpalam. On mi skraca lejce, ja daję mu energię. Jestem szybka i energiczna, czasami robię, zanim pomyślę. Przemek jest spokojny, silny, stateczny. Zanim zacznie działać, ma wszystko przemyślane.

Przemek: Podziwiam Martę za odwagę. Nie ma problemu z powiedzeniem: „Nie, tak nie może być!”. Ma głębokie poczucie sprawiedliwości. I przekuwa to w działanie. Nawet jeśli to oznacza przeciwstawienie się całemu światu.

Marta: Ludzie przychodzą i odchodzą, związki się budują i rozpadają, a Przemek pozostaje.

Przemek: Właściwie jesteśmy rodziną. Moi rodzice Martę uwielbiają...

Marta: A Przemek kumpluje się z moją mamą.

Partnerzy nie byli o waszą przyjaźń zazdrośni?

Przemek: Nie, bo dajemy sobie dużo przestrzeni.

Marta: Czasami rozmawiamy godzinami. A czasami wpadamy do siebie na trzydzieści sekund na papierosa. „U mnie to i to, a co u ciebie?”.

Przemek: Ale Marta nie znosi rozmawiać przez telefon, więc mój rok w Warszawie był trudny.

Marta: A teraz jestem najszczęśliwsza na świecie, bo wrócił. Mam Przemka wytatuowanego na plecach. Pozostanie ze mną na zawsze.

 

Jednym z najważniejszych wydarzeń dla osób LGBTQ jest maszerująca co roku ulicami Warszawy Parada Równości. Pierwsza Parada przeszła przez stolicę w 2001 roku. Wtedy nikt się nie spodziewał, że ta początkowo niewielka manifestacja w przyszłości przyciągnie tłumy. W 2018 roku zebrała rekordowe 45 tysięcy osób. Ten rok jest rekordowy również pod względem liczby miast, w których odbywają się mniejsze wersje Parady, czyli Marsze Równości. Tęczowe korowody przejdą w tym roku ulicami aż 13 miast, w tym po raz pierwszy raz ulicami Opola, Częstochowy, Konina, Rzeszowa i Szczecina. Tęczowy sezon będzie trwał do 20 paździerpaździernika.

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij