Znaleziono 0 artykułów
06.12.2018

Inwestycja w przyszłość

06.12.2018
Martyna Zastawna (Fot. Luka Łukasiak)

Martyna Zastawna zaraz po studiach założyła firmę WoshWosh zajmującą się renowacją i odświeżaniem butów. Bohaterka cyklu, który realizujemy we współpracy z Siecią Przedsiębiorczych Kobiet, nawet największym sceptykom udowodniła, że nigdy nie jest za wcześnie na samodzielność.

Wiesz, że to ja chciałam przeprowadzać wywiady? W końcu studiowałam dziennikarstwo i europeistykę.

Od dziennikarstwa do czyszczenia butów daleka droga. Jak to się stało, że założyłaś firmę WoshWosh?

Od zawsze chciałam zajmować się modą. I nie tylko nią. Jestem pasjonatką, wszystko mnie interesuje, pochłaniają mnie nowe rzeczy. Tak też było z WoshWosh. Buty to dla mnie najważniejszy dodatek. Gdy jedne z moich ulubionych zalegały w szafie, bo były brudne, postanowiłam oddać je do czyszczenia. Byłam pewna, że takich firm jest w Warszawie pełno. Okazało się, że nikt o tym wcześniej nie pomyślał. Nie tylko w Polsce. Szukałam podobnych na całym świecie. Znalazłam jedną w Indiach.

Postanowiłaś więc wziąć sprawy w swoje ręce?

Tak, zwłaszcza że istotny był dla mnie postulat zero waste. Nie chcę wyrzucać rzeczy po to, by kupować nowe. Wolę dawać im nowe życie. Zaczęłam więc czytać o tym, jak czyścić buty. Po pół roku przygotowań założyłam firmę.

Szybko! Byłaś na ten krok przygotowana?

Gdy w coś się wkręcę, nie ma odwrotu. Co nie znaczy, że nie musiałam wysłuchać co najmniej kilku sceptycznych opinii. Znajomi dziwili się, że chcę zaryzykować, ale mi kibicowali. Ale gdy moja mama dowiedziała się, że chcę rzucić dobrze płatną pracę w agencji reklamowej, żeby prowadzić własny biznes, próbowała mnie od tego odwieść.  Miałyśmy jedną z gorszych kłótni w życiu. Rozumiem ją, bo dorastała w innych czasach, gdy nie miało się własnych firm, tylko siedziało na etacie w jednym miejscu przez 20 lat. A słowo „prywaciarz” kojarzyło się pejoratywnie. Przekonała się, gdy zobaczyła moje pierwsze sukcesy. Ale moja babcia nadal mówi, że jestem dziennikarką…

Martyna Zastawna (Fot. Luka Łukasiak)

Rodzina uznała, że byłaś za młoda na samodzielność?

Tak, bo miałam 24 lata, dopiero co skończyłam studia z wyróżnieniem, a w agencji po pięciu latach radziłam sobie naprawdę dobrze. Miałam menedżerskie stanowisko w dziale kreacji. Lubiłam swoją pracę, ale czyszczenie butów wydawało mi się ciekawsze.

I takie się okazało?

Tak. Zwłaszcza że efekty tej nowej pracy były bardziej namacalne. Gdy przychodziłam w wyczyszczonych butach, znajomi myśleli, że kupiłam nowe. I bardzo im się podobały. Ale umiejętności z mojej poprzedniej pracy też mi się przydały. Za budowanie brandu, w tym identyfikację graficzną, strategię marketingową i kontakt z klientem, odpowiadałam samodzielnie. Ciekawym dodatkiem była rzemieślnicza część pracy z butami. Zawsze lubiłam malować, więc umiejętności manualne również mi się przydały.

A co cię przerosło?

W pewnym momencie nie radziłam sobie z zarządzaniem zespołem. W agencji miałam pod sobą dwie osoby, a po kilku miesiącach działania firmy pracowało dla mnie aż 30! W korporacji z jej hierarchiczną strukturą zawsze można iść do szefa po radę. We własnym biznesie – to do ciebie pracownicy przychodzą z prośbą o pomoc. Zatrudniałam przede wszystkim studentów ASP, a z artystami pracuje się inaczej niż z ludźmi z korporacji. Zdarzało się, że ktoś po prostu z dnia na dzień przestawał przychodzić do pracy. A buty musiały być przecież zrobione. Nie czuli odpowiedzialności za swoją pracę.

Walczyłaś o swój autorytet?

To nie było łatwe, bo byłam naprawdę młoda, często młodsza od moich pracowników. Trochę też nie miałam na to czasu, pomysłu, ani siły. Strategię zaczęłam tworzyć później, mianując szefów działów. I ograniczyłam liczbę pracowników. Teraz zatrudniam cztery osoby.

Martyna Zastawna (Fot. Luka Łukasiak)

Co jeszcze zmieniło funkcjonowanie firmy?

Automatyzacja procesu sprawiła, że nie jestem już w stu procentach zależna od ludzi. Całe szczęście, że teraz przebiega to w taki sposób, bo na początku nie byłam przygotowana na tak ogromne zapotrzebowanie. W biznesplanie zapisałam, że w pierwszym miesiącu trafi do nas dziesięć par butów. A dostaliśmy aż 500 par.

Byłaś zaskoczona sukcesem?

I tak, i nie. Gdy na dzień przed startem mój narzeczony zapytał, czy się denerwuję, odpowiedziałam, że nie. Miałam intuicję, że mój plan się powiedzie. Nie byłam jednak gotowa na tak ogromne zainteresowanie, z jakim spotkała się nasza oferta. Brakowało nam lokacji, produktów, personelu. Warsztatem było moje mieszkanie. Nie mogłam w spokoju zjeść śniadania, bo ciągle przychodzili nowi klienci. Nie mówiąc już o tym, że niewłaściwie policzyłam cenę usługi. Zawierała robociznę i użyte do niej produkty, ale już nie koszt wynajęcia lokalu i wynagrodzenia na pracowników.

Euforia ustąpiła miejsca zmęczeniu?

Gdy wchodziłam rano na maila, czekało już na mnie 200 wiadomości od potencjalnych klientów. A przecież muszę jeszcze coś zjeść, wyjść z psem, umówić się na wywiad.

Martyna Zastawna (Fot. Luka Łukasiak)

Miałaś odłożone pieniądze?

Tak, ale na te sto par butów, które miały do mnie trafić w pierwszych miesiącach… Musiałam wziąć kredyt, i to nie raz. Nie bałam się. Może dlatego, że byłam taka młoda. Wierzyłam, że będzie dobrze.

Młodość była twoim atutem?

I odwaga. Teraz bardziej twardo stąpam po ziemi. Dobrze, że wtedy nie wiedziałam, że rozkręcanie biznesu będzie się wiązało z takimi wysokimi kosztami, bo nie byłabym taka spontaniczna. Co nie znaczy, że nie miałam momentów kryzysowych.

Dla pracy poświęciłaś życie prywatne?

Niektórzy znajomi mnie opuścili, bo nie mogłam dać im tyle czasu i uwagi, ile ode mnie wymagali. Kilka osób mi zazdrościło. Na szczęście moja najlepsza przyjaciółka Ewelina zawsze mnie wspierała. Ale najważniejsze jest to, że rozumiał i rozumie mnie mój narzeczony, który też prowadzi własny biznes.

Martyna Zastawna (Fot. Luka Łukasiak)

Pomagacie sobie czy konkurujecie?

Znajomi śmieją się, że czasami konkurujemy… Ale przede wszystkim wspieramy. Przerzucamy się pomysłami. I podziwiamy nawzajem. Od kiedy oboje mamy firmy, nasz związek jest lepszy. To prawdziwie partnerski związek. Ale wspólnego biznesu nie założymy. To byłoby już przegięcie.

Dlaczego?

Bo jesteśmy indywidualistami, którzy potrzebują własnej przestrzeni. Wystarczy nam bycie razem po pracy.

Jesteś szczęśliwa?

Wiem, że to jest to, co pragnęłam robić, ale chciałabym mieć więcej czasu dla siebie. Dobrze, że mój narzeczony rozumie, że zdarzają się dni, gdy muszę siedzieć w pracy do 22…

Bycie kobietą w biznesie jest trudne?

Czasami. Ale ostatnio dowiedziałam się, że my, Polki, i tak nie mamy tak najgorzej. Zarabiamy przeciętnie 94 centy na jednego męskiego dolara, podczas gdy w Stanach ta proporcja wciąż wynosi 70 do stu.

Martyna Zastawna (Fot. Luka Łukasiak)

Nie spotkałaś się więc z dyskryminacją?

Tylko przy okazji współpracy z typowo męskim biznesem. Ogólnie z panami współpracuje mi się bardzo dobrze, nie licząc jednego przypadku.

Walczysz z tym?

Tak, i wspieram inne kobiety w biznesie. Nie zamykam się w sobie, bo wiem, że jeśli ktoś traktuje mnie źle, inne kobiety też tak potraktuje. I może nie będą miały siły się bronić. Po to, by pomagać kobietom, związałam się też z Siecią Przedsiębiorczych Kobiet. Teraz finalizujemy kontrakt z Black Swan Fund, też zarządzanym przez kobiety.

To pozwoli ci na rozwój?

Tak, to będzie przeskok. Już mi nie wystarcza to, co robię. Chciałabym więcej.

Co daje ci poczucie, że osiągnęłaś sukces – wyniki finansowe, zadowolenie klientów, nagrody, które otrzymujesz? A przyznano ci m.in. wyróżnienie 10 The Best Start Up Orange Fab 2015, zdobyłaś pierwsze miejsce Pitch Contest podczas Start Up Day na Google Campus i zostałaś laureatką plebiscytu Diament Kobiecego Biznesu 2017.

Wszystko! Czuję się dobrze też wtedy, gdy mogę o sobie przeczytać w mediach. Ale chyba najwięcej satysfakcji mam wtedy, gdy robię nowe rzeczy – wówczas czuję, że spełniam swoje marzenia

Co cię kręci oprócz biznesu?

Będę prowadzić zajęcia z odpowiedzialności w innowacyjnym biznesie na kierunku CSR (społeczna odpowiedzialność biznesu). Cieszę się, że biznes pozwala mi pomagać ludziom. Zorganizowałam akcję zbierania butów dla bezdomnych. Udało nam się zgromadzić ponad tysiąc par butów w niecały tydzień. Czułam w środku prawdziwe ciepło. Teraz prowadzimy zbiórkę dla mam i dzieci. Odnawiamy buty, by na święta przekazać je domom samotnej matki.

Oddajesz się z pasją także projektom związanym z propagowaniem mody zrównoważonej.

Tak. Od kilkunastu miesięcy prowadzę projekt „Pani od Butow”, w ramach którego zwracam uwagę na sprawy związane ze slow fashion, zero waste i szeroko pojętą odpowiedzialnością. Zaczynam również z pomocą Arety Szpury – ratować wymierające rzemieślnicze zawody, nie tylko szewskie.

A co robisz w wolnym czasie?

Kocham podróże. A mogę sobie na nie pozwolić dzięki pieniądzom, które zarabiam, prowadząc firmę. Zaraz wyjeżdżam na tydzień. To będzie skok na głęboką wodę dla mojego nowego menedżera. Z racji tego, że kiedyś sama skoczyłam na główkę, teraz mam większe zaufanie do ludzi.

Na wakacjach sprawdzasz maile?

Rzadko. Potrafię się wyłączyć.

Zmieniłaś się, od kiedy prowadzisz firmę?

Wcześniej byłam introwertyczna, dziś mam więcej śmiałości. Otworzyłam się.

A żałujesz czasem, że tak wcześnie zaczęłaś pracować?

Gdy znajomi imprezowali, ja godziłam dwa kierunki studiów i pracę. Tego nie żałuję. Czasem tylko sobie myślę sobie, że mogłam pojechać na Erasmusa…

Program Biznes w Kobiecych Rękach realizowany jest dzięki wsparciu Fundacji Kronenberga przy Citi Handlowy i Citi Foundation z Nowego Jorku.

 

Anna Konieczyńska
Komentarze (1)

Kasia Wierzbowska
Kasia Wierzbowska06.12.2018, 17:46
Brawo Martyna! Jesteś inspiracją dla wielu dziewczyn, powodzenia!
Proszę czekać..
Zamknij