30 dni, 100 osób i tysiące kilometrów przez kontynent. Kulisy „Afryka Express”

Kiedy Izabella Krzan usłyszała propozycję poprowadzenia programu TVN „Afryka Express”, nie wahała się ani chwili. Wiedziała, że to format stworzony dla niej, łączący pasję do podróży, rywalizacji i przygód. – To było spełnienie marzenia. Wiedziałam, że dam z siebie wszystko, i podjęłam to wyzwanie z radością – mówi o doświadczeniu, które przyniosło jej skrajne emocje, niezapomniane momenty i lekcję odwagi.
Co poczułaś, kiedy dostałaś propozycję poprowadzenia programu „Afryka Express”?
„Afryka Express”, wcześniej „Azja Express”, to był mój wymarzony format. Jest połączeniem wszystkiego, co kocham – rywalizacji z aspektem podróżniczym, na dodatek w formie wyścigu. Czułam, że mogłabym się w tym dobrze sprawdzić i że podjęłabym się tego zadania z przyjemnością. Kiedy więc tylko złożono mi tę propozycję, zgodziłam się bez chwili zawahania. Poczułam wtedy gilgotanie w brzuchu – wiedziałam, że to jest to, że moje marzenie się spełnia.
Czy wyruszając do Afryki, wiedziałaś, czego możesz się spodziewać?
Miałam za sobą wielokrotne rozmowy z produkcją, która opowiadała mi, jak będzie, nastawiając mnie przede wszystkim na to, że z pewnością będzie ciężko. Sugerowano, żebym o siebie zadbała, szczególnie pod kątem snu i odpoczynku. Radzono też, żebym przygotowała się do wyjazdu pod względem zdrowotnym, bo w połowie pobytu w Afryce najprawdopodobniej będę miała dosyć. Wiedziałam, że czekają mnie codzienne pobudki o 4:30 i że bez wątpienia nie będą to wakacje.

Utarło się, że prowadzący czy produkcja mają zapewnione zgoła inne warunki niż uczestnicy, lepsze, ale to nieprawda. Kiedy podróżuje się po Afryce, trafia się na przeróżne okoliczności. Pod koniec dnia, po 16, a czasami nawet 18 godzinach na planie zdjęciowym, było nam już wszystko jedno. Spaliśmy tam, gdzie było to możliwe, i jedliśmy wszystko, co zostało nam podstawione, bez jakiegokolwiek narzekania. Wiedziałam, że to będzie dla mnie niezły test. Tak że pierwszym uczuciem, które miałam w sercu, wylatując z Kenii, była radość i duma z tego, że przetrwałam.
Czego obawiałaś się najbardziej?
Chyba w ogóle się nie obawiałam, bo ja naprawdę o tym marzyłam i ogromnie się cieszyłam, że tam jadę. Przed samym wyjazdem miałam oczywiście różne przemyślenia: że długo mnie nie będzie w domu, że to jest jednak drugi koniec świata, czy zostaniemy tam dobrze przyjęci. A dzięki temu, że byłam dobrze przygotowana, chyba nic mnie jakoś specjalnie nie przeraziło i nie zdziwiło. Jestem człowiekiem zadaniowym, zawsze byłam też sportowcem i każde zadanie traktuję po prostu jako wyzwanie.
Jak wyglądał typowy dzień na planie programu „Afryka Express”? Jeśli w ogóle można w tym przypadku mówić o jakiejkolwiek powtarzalności.
Schematyczny był czas, bo mniej więcej każdego dnia każdą godzinę mieliśmy wypełnioną po brzegi. Codziennie wstawaliśmy o 4:30, a ja nawet wcześniej niż uczestnicy, bo musiałam się odpowiednio przygotować. Schematyczne było również to, że każdego dnia pokonywaliśmy 100, 200, 300 kilometrów, więc właściwie połowę wyjazdu spędziliśmy w środkach transportu. Każdego dnia wciągałam też do swojego pokoju sześć walizek, by następnego dnia o 5:30 je stamtąd wyciągnąć.

W trakcie wyścigu zdarzały się różne rzeczy, i te miłe, i te niemiłe, bo kiedy człowiek jest poddany tak skrajnym emocjom, to dochodzi czasem choćby do wypadków. Codziennie działo się więc coś nowego: bywaliśmy w nowych miejscach, przeżywaliśmy nowe przygody, realizowaliśmy nowe misje.
Czy zdarzyło się, by twoje poczucie bezpieczeństwa zostało jakkolwiek zachwiane?
Były takie momenty, gdy nie czułam się szczególnie bezpiecznie. Kiedy przechadzałam się ulicami, będąc jedynym białym człowiekiem na dosyć sporym obszarze, ze świadomością, że kultura tam panująca jest zupełnie inna. Tam nie klikasz na Tinderze w prawo lub lewo, tam słyszysz pytanie: „Ile krów za ciebie, droga pani?”. I takie sytuacje również się zdarzały. Czasami więc pojawiała się obawa przed nieporozumieniami, jakie z tych różnic kulturowych mogą wyniknąć.
Co było dla ciebie największym zakulisowym zaskoczeniem?
Zaczęłabym od tego, że nad tym formatem pracuje ponad 100 osób. Grupą 100 osób byliśmy w Afryce, przemierzaliśmy te 2500 kilometrów. Każdy znał swoją rolę, logistycznie wszystko zaplanowano doskonale i wspaniale było obserwować, jak wygląda tworzenie takiego formatu. Musisz przewidywać to, co za chwilę może się wydarzyć, choć nie zawsze jest to możliwe. Wspaniałe było dla mnie też to, że jako prowadząca doświadczyłam momentów, kiedy czułam, że cała ekipa troszeczkę polega na mnie, na moim przygotowaniu – bo nie ma czasu, by się mylić, by poprosić o powtóreczkę, bo czegoś się nie nauczyłam albo coś chciałabym zmienić. A „Afryka Express” to pierwszy format, w ramach którego staraliśmy się widzom przekazać m.in. wiedzę o przemierzanej przez nas części świata. Przygotowywałam się do tego z dnia na dzień.
Sukcesem, ale i zaskoczeniem było dla mnie też to, że choć spędziliśmy miesiąc w tak licznej grupie na obcym kontynencie, mimo skrajnych warunków i sytuacji, wróciliśmy wszyscy w dobrych relacjach. Udało nam się znaleźć jakiś wspólny mianownik i przede wszystkim cel: zrobić dobry program i wrócić niepokiereszowanym.

Wasza obecność była dla lokalnych społeczności z pewnością niemałym zaskoczeniem, ale i swoistą rewolucją w ich spokojnej codzienności.
To prawda. Wszyscy byli nas ciekawi, podpytywali, dotykali. Dzieci były bardzo zainteresowane sprzętem, które przywieźliśmy, dronem, który latał nad nimi i ich nagrywał. Czuliśmy, że jesteśmy obserwowani z każdej strony, ale generalnie wzbudzaliśmy uśmiech i taką zdrową, miłą ciekawość.
Zdarzały się też jednak miejsca, w których nie czuliśmy się komfortowo, bo ewidentnie nie byliśmy w nich mile widziani. Na szczęście każda z takich sytuacji zakończyła się pokojowo.
Które miejsce na trasie programu najbardziej cię zachwyciło?
Z pewnością Park Narodowy Tarangire, ale też inny, pod Nairobi, w którym można obserwować słynne czerwone słonie – oczywiście to zwyczajne słonie, ale są „obtoczone” w tamtejszej czerwonej ziemi. Kiedy widzisz na pierwszym planie te dzikie zwierzęta, a na drugim miasto, które jest miastem bardzo podobnym do wszystkich innych, z wieżowcami, z rozwiniętą komunikacją, z natłokiem ludzi na ulicach, robi to niesamowite wrażenie. W mojej pamięci zapisały się także codzienne sytuacje, kiedy tuż przed maską samochodu nie przechodził nam przez drogę pies, ale np. kroczyła żyrafa. A z drugiej strony doświadczenie masajskich, tradycyjnych kulturowo miejsc, z domkami ulepionymi z krowiego nawozu, bez prądu, bez wody, w których ludzie żyją nadal według swoich twardych zasad, takich jak ta, że kobiety jedzą gdzie indziej niż mężczyźni.
Czy afrykańska codzienność zmieniła twoje spojrzenie na własne życie w Polsce?
Na pewno zdałam sobie sprawę z tego, że potrzebuję mniej. Że nie potrzebuję wielu rzeczy do życia i bycia szczęśliwą. Na pewno otworzyłam się na wyzwania, na branie życia takim, jakim jest – bez narzekania i szukania problemów. Stałam się odważniejsza.
Pochodzę z Warmii. Wiele lat dzieciństwa spędziłam na wsi, ale zawsze bałam się robaków, takiej surowej przyrody. Dziś mogę powiedzieć, że w jakiś sposób ją pokochałam. Była to dla mnie lekcja tego, że po prostu sobie poradzę. I że nawet jeśli jesteśmy na drugim końcu świata, nie znając języka, miejsca, to zawsze znajdzie się ktoś, kto za sprawą twojego uśmiechu wyciągnie pomocną dłoń. I to jest piękne, bo człowiek przestaje się bać ludzi, tylko wie, że tam też jest człowiek, który jest empatyczny.

Czy udało ci się znaleźć wspólny język z uczestnikami? Jak układały się wasze relacje?
Myślę, że bardzo dobrze. Moje założenie było takie, że będę bardzo surową prowadzącą, co chwilami mi się nie udawało. Zwłaszcza gdy widziałam, że ktoś przechodzi kryzys. Afryka sprawdziła nas wszystkich i uczestnicy naprawdę mieli bardzo trudne zadanie do wykonania. Zdarzały się nawet momenty, kiedy obawialiśmy się, że nie dotrzemy w takim składzie do końca, że uczestnicy będą się wykruszać przez problemy zdrowotne, przez brak siły. Wtedy trudno być surowym, bo wiesz, że ten człowiek ma naprawdę ciężko. Starałam się oczywiście dość mocno zachęcać uczestników do tego, co muszą zrobić, albo motywować, kiedy pojawiło się załamanie, zawsze robiłam to jednak z uśmiechem. I z tego, co słyszałam, chyba tak też zostałam przez nich odebrana.
A który z uczestników najbardziej cię zaskoczył? Który być może najbardziej odbiegł od twojego pierwotnego wyobrażenia o nim?
Edytka Zając jest jedną z dziewczyn, w którą – przyznaję się – trochę nie wierzyłam. W jej siłę taką stricte fizyczną, bo to, że ona jest mądrą i świetną kobietą, wiem. Ale wiedziałam, że to po prostu będzie trudny wyścig fizyczny. To dźwiganie plecaka, ten bieg. Ona zresztą też początkowo w siebie nie wierzyła. W pewnym jednak momencie w jej oku pojawił się błysk. Uwierzyła w to, że złapie stopa, że znajdzie sobie nocleg. Wiedziała już, jak to zrobić, i rosła w tym programie. Drugą kobietą jest Ewa Gawryluk, która z kolei bardzo mnie zaskoczyła, bo zawsze postrzegałam ją jako piękną, posągową aktorkę z wielką klasą, a w tym wyścigu czasami było widać, że miała już dosyć tego wszystkiego. Padały niecenzuralne słowa. Ewa stała się dla mnie kobietą z krwi i kości, która ma dość, ale zasuwa. W sumie każdą z nas tak naprawdę, kiedy życie doskwiera, a trzeba działać.
Chłopacy mieli chyba przede wszystkim dobrą zabawę. Oni wiedzieli, że trzeba zasuwać, że nie ma czasu na narzekanie. Poza tym kto z nich chciałby się przyznać, że jest mu ciężko? Dziewczyny narzekały, ale wstawały, otrzepywały się z kurzu i szły dalej – i to było świetne.
Który z momentów programu był dla ciebie emocjonalnie najtrudniejszy?
Najtrudniejsze emocjonalnie były momenty, kiedy przez dynamikę programu i własną nieuwagę uczestnicy mieli np. wypadki. To sytuacja, kiedy ktoś jedzie do szpitala i nie wiem, jaka będzie diagnoza ani czy wróci do wyścigu. To było trudne, bo widzieliśmy, że uczestnicy są zmęczeni, że słońce daje im w kość, że właśnie ta dynamika i błędy popełniane w trakcie wyścigu jeszcze im go utrudniają. Bardziej skupiłam się chyba na nich niż na sobie. Szczęśliwie wszyscy wróciliśmy do Polski prawie cali i zdrowi.

A ten najpiękniejszy moment, do którego lubisz wracać wspomnieniami?
Dla mnie takim symbolicznym momentem było pierwsze logowanie uczestników, pierwsze przybiegnięcie do mnie na metę, bo większej części uczestników nigdy wcześniej nie poznałam. Poznawaliśmy się wtedy, gdy stałam przy swoim pulpicie i oni do mnie przybiegali. Wiedzieliśmy w sercu, że ta przygoda, ten wyścig zaczynają się właśnie teraz.
Gdybyś dostała propozycję, żeby jutro jeszcze raz wyruszyć na plan programu „Afryka Express”, zgodziłabyś się bez wahania?
Absolutnie tak. Może gdybyś zadała mi to pytanie dwa tygodnie po powrocie z Afryki, powiedziałabym, że dziękuję, na razie nigdzie się nie wybieram, ale już po czterech tygodniach byłam gotowa się spakować i wrócić. To jest uzależniające i naprawdę nic w moim 30-letnim życiu nie dało mi dotychczas tylu skrajnych emocji, tych trudnych i tych wspaniałych. Mam nadzieję, że niebawem ruszymy w kolejną podróż.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.