
Jan Kwieciński to CEO Akson Studio, absolwent London Film School i uczestnik międzynarodowych programów dla twórców, odpowiedzialny za sukces takich produkcji jak „Atak paniki”, „Sexify”, „1670” i „W lesie dziś nie zaśnie nikt”. W 2024 otrzymał tytuł Producenta Roku. W tym wraz z Klarą Kochańską-Bajon, Marcinem Wierzchosławskim i Daną Łukasińską wybierze zwycięzcę konkursu na treatmentu „Wyobraź sobie”.
Anna Tatarska: Janku, co się u Ciebie wydarzyło od czasu zdobycia tytułu Producenta Roku w czerwcu 2024?
Jan Kwieciński: Ta nagroda zmobilizowała mnie do jeszcze cięższej pracy. Teraz robię kolejne dwa sezony serialu „1670”, za który zostałem nagrodzony. Ale to nie koniec listy, jest na niej jeszcze wiele innych projektów…
Na początku nie wiedzieliście w ogóle, czy ten pomysł zażre. Teraz jesteście na poziomie memicznej popularności. Jak to się przekłada na pracę?
Oglądamy dziesiątki seriali i widzimy, że to, co można najgorszego zrobić w tych kontynuacjach, to odcinanie kuponów i bazowanie na tym, co już się sprawdziło. Bo to się sprawdziło dlatego, że widz nie był świadomy tego, co to będzie. Trzeba więc dokładnie ten sam efekt uzyskać w kolejnych sezonach. A to jest bardzo trudne. My staramy się zrobić coś kompletnie out of the box, coś, czego widz jeszcze nie zna. I chyba to jest najtrudniejsze – ale też najważniejsze. Żeby nie było poczucia kopii.
Czasami jak się ma taki pomysł, jak ten, to ludzie dookoła trochę nie rozumieją, co chcesz zrobić, drapią się ze zdziwieniem po głowie; „Co też on znowu wymyślił?”. Jakie były środowiskowe reakcje na sukces „1670”?
Tak mało osób próbuje robić komedię tego rodzaju w Polsce, że nie ma ogromnej konkurencji, usiłującej zagospodarować tę samą niszę. Może dlatego ludzie z ogromną sympatią podchodzą do tego projektu, kibicują nam. Nie mam poczucia, że jest dużo złej krwi, porównywania się albo zazdrości. Odbiór jest super.
Chwalił nas premier, chwalił nas prezydent, chwalili nas politycy od lewa do prawa i mam poczucie, że podobnie jest ze środowiskiem. Nie dochodzi do mnie wiele negatywnych głosów dotyczących tego serialu. Komedia łączy, a nie dzieli.
Trochę à propos premiera i polityków: był taki okres parę lat temu, gdzie trochę z odgórnego przykazu usiłowano robić filmy o szeroko rozumianej polskości. Był na to jakiś patent, który, wydaje mi się, niekoniecznie się sprawdził. Czy masz poczucie, że Tobie udało się zrobić projekt, który jest w pewnym sensie pionierski, jeśli chodzi o mówienie o wszystkim, co polskie?
Jest to projekt stricte polski. Bazujemy na tym, co jest nasze. Polska i nasza historia były elementami wyjściowymi, kręgosłupem tego serialu. Ale staramy się tej rzeczywistości nie oceniać. Chyba dlatego spotkaliśmy się z akceptacją i z lewa, i z prawa, że uwypuklamy wszystkie postawy, które były w tej naszej historii obecne, nie stając jednak po żadnej ze stron.
Drzecie łacha demokratycznie, pełna zgoda. Czy „1670” dało Ci też widoczność poza granicami kraju? Otworzyło jakieś międzynarodowe drzwi?
Wiesz, nie wiem, jak to zabrzmi, ale ja nie mam za bardzo ambicji bycia zauważanym poza granicami. Zresztą Netflix, dla którego robię najwięcej projektów, stawia na rzeczy przede wszystkim lokalne.

Chciałbym robić projekty, które mnie cieszą, a czy one będą zauważalne w Polsce, czy za granicą, to jest drugorzędna sprawa. Moje ambicje są tu i teraz. Nie mam takich myśli, żeby przede wszystkim osiągnąć sukces. Mam wrażenie, że czasem rzeczy, do których bije ci serce, okazują się najbardziej niszowe. To, czym się najmocniej kieruję, to głównie moja osobista podjarka projektem – i nic więcej. Im więcej mam doświadczenia, tym bardziej się uczę, że trzeba słuchać tej intuicji.
Janku, a czym się różni Twoja praca dzisiaj od Twojej pracy 10 lat temu?
Odpowiem przewrotnie. Staram się, żeby za bardzo się nie różniła. Jesteś oceniany na podstawie tego, jaki jest Twój ostatni projekt, więc musisz cały czas mieć świeżą głowę i być uważny, jakbyś był debiutantem. Tak się staram do tego podchodzić i wydaje mi się, że to jest kluczem do sukcesu. Tak, jak nie odcinamy kuponów od kolejnych sezonów „1670”, tak ja nie odcinam kuponów od samego siebie. Potrafię uwierzyć w człowieka, który właśnie kończy szkołę filmową i nigdy nic nie zrobił, ale ma w sobie drive. Nie jestem nasyconym kocurem, który pracuje tylko z nasyconymi kocurami.
Takie podejście zapewnia Ci pewnego rodzaju wolność.
Wiadomo, że firma się powiększa, ale staram się utrzymywać siebie w świeżości i otwarciu na różne formy. I też nie chciałbym, żeby firma się za bardzo rozrosła, żebym tego nie stracił. Wolę, żeby pozostała butikową organizacją, w której robimy rzeczy, którymi się jaramy. Jest dla mnie bardzo ważne, żeby to utrzymać. Jakbym zatrudnił więcej osób, to musiałbym cały czas wszystko kontrolować. Dużo myślę o kapitalistycznej rzeczywistości, w której żyjemy i bardzo nie chciałbym być ofiarą podejścia, że sukces zawsze musi rodzić kolejne sukcesy. Uważam, że lepiej ustawić ten sufit na jakimś poziomie, zamiast starać się go podbijać cały czas.
Czy jest coś, co teraz mógłbyś zrobić, a o czym nie myślałeś jeszcze parę lat temu?
Marzyłbym o serialu grozy. Taki serial nie powstał. Marzyłbym o filmie sci-fi. Najbardziej marzę o rozrastaniu się projektów gatunkowych w Polsce. Czuję, że z pewnością umiałbym to robić, zrobiłbym to dobrze i byłbym do tego mega zapalony. Ale ta zmiana, ta większa otwartość – to się dzieje powolutku.
Byłam w jury konkursu „Wyobraź sobie” w zeszłym roku. I widzę, że osoby piszące ulegają pewnym trendom. Tylko, że jak ulegasz trendom, to zawsze jesteś do tyłu, parę lat za kimś, kto już w tę stronę poszedł i trend ustanowił. Czy jako producent mógłbyś osobom biorącym udział w takim konkursie udzielić rady? Co robić, czego nie?
Sztuka – przynajmniej ta wielka, ta fajna – bazuje na świeżości. Ciekawe jest to, co jeszcze nie zostało wymyślone. Ja na pewno od młodego twórcy oczekuję pewnego rodzaju ryzyka. To nie musi być ryzyko formalne, tylko myślenie w jakiś sposób nieszablonowe, nawet w ramach konstrukcji filmowej. Tak, stawiałbym na ryzyko. I ufałbym producentom, że umieją czytać głębiej, że umieją zrozumieć, skąd to ryzyko wychodzi i skąd czasem biorą się te pomyłki, które występują. Ja sam zdecydowanie wolę pracować, robić komedię, z kimś, kto napisał dziwny dramat, niż z kimś, kto odrobił lekcję z komedii, którą widziałem już 100 razy.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.