Znaleziono 0 artykułów
21.07.2025

Miami według Joan Didion to miasto mroczne i pełne przemocy

Latynoscy amerykańscy składający amerykańską przysięgę obywatelską / Fot. Bettmann

Miami w relacjach Joan Didion znacznie odbiega od przepełnionego luksusem i blichtrem wizerunku, do jakiego przyzwyczaiły nas media społecznościowe. Powiedzieć, że pisarka kreśli słodko-gorzki portret tego miasta, byłoby zresztą sporym niedopowiedzeniem. Didion odziera Miami z wszelkiego lukru. Przedstawia je jako miasto pełne mroku i przemocy, naznaczone korupcją i imigranckimi kryzysami, którego rytm wyznaczają polityczne manipulacje i zimnowojenny konflikt. Wydana w 1987 roku książka właśnie ukazała się w polskim przekładzie.

Loading the Elevenlabs Text to Speech AudioNative Player...


„Wszechobecna dzicz, wieczne labirynty wód i mokradeł, wzajemnie powiązane i pozornie nieskończone; a wszystko to otoczone niekończącymi się bagnami i… Oto jestem na Florydach, pomyślałem”. W jednych z początkowych rozdziałów „Miami” Joan Didion przywołuje cytat z Johna Jamesa Audubona, ornitologa i przyrodnika, który tak opisywał ten stan w 1831 r. Fragment zapisków Audubona wraz z lekturą „Miami” okazuje się mieć znaczenie metaforyczne.

150 lat później miasto nadal wypełnia bagno, tyle że polityczne. Wzajemne powiązania odnoszą się do skorumpowanych urzędników i politycznych gierek, pozornie nieskończona wydaje się fala emigrantów z Kuby, którzy w wyniku reżimu Fidela Castro zjawili się w Miami w liczbie istotnie zmieniającej geopolityczną i społeczną scenę miasta. Rozgrywki między zwolennikami Fidela Castro a jego wrogami też zdają się nie mieć końca.

„Miami” Joan Didion to „panorama dziesięciolecia” i mroczny portret miasta na Florydzie

„Miami” Joan Didion często jest nazywane „panoramą dziesięciolecia”, ale kreśloną przez pryzmat jednego miejsca. Reportaż najpierw ukazywał się w 1987 roku w odcinkach w „New York Review of Books”, następnie – w tym samym roku – wydano go w formie książki. Podobnie jak we wcześniejszym „Salvadorze” (równie mroczny i niepokojący reportaż dokumentował dwutygodniową podróż Didion i jej męża do El Salvador w 1982 roku), w „Miami” autorka przenosi uwagę z tematów społecznych i kulturalnych na polityczne i geopolityczne.

Miłośnicy najlepiej znanej prozy Didion („Błękitne noce”, „Powiem wam, co o tym myślę”  czy „Rok magicznego myślenia”) mogą być więc „Miami” nieco rozczarowani, a na pewno zdziwieni. Na szczęście Didion nawet w politycznym reportażu sięga po osobiste akcenty i nie rezygnuje z barwnego stylu.

Joan Didion / Fot. Brigitte Lacombe

Amerykańska pisarka w wydanej właśnie w polskim przekładzie Jowity Maksymowicz-Hamann książce rysuje Miami jako miasto mroku, przemocy i korupcji, ale też, a może przede wszystkim – jako miasto kontrastów. „By przenieść się z oddzielonych murami enklaw do całkowitej ruiny, wystarczyło zmienić tylko stację w samochodowym radiu” – zauważa.

W reportażu Joan Didion Miami jest miastem naznaczonym kubańsko-amerykańskim konfliktem, przemocą i politycznymi rozgrywkami

Miami opisywane przez Joan Didion nie ma nic wspólnego z luksusem i blichtrem, które dziś kształtują jego wizerunek w mediach społecznościowych. To miasto niebezpieczne i niepewne, oś przecięcia kubańskich i amerykańskich relacji, stolica politycznych manipulacji i spisków, przestrzeń nieczystych rozgrywek o dominację i tło najważniejszych politycznych konfliktów i zdarzeń – od zimnej wojny, przez Inwazję w Zatoce Świń, konfrontacyjną politykę Ronalda Reagana, po operację Mariel. Tej ostatniej autorka poświęca najwięcej miejsca, wskazując jako zdarzenie, które ukształtowało społeczny i geopolityczny klimat Miami lat 80.

Lektura „Miami” wymaga historycznej wiedzy, o której w polskich szkołach uczy się raczej rzadko. Trudno doświadczyć „Miami” w pełni bez zgłębienia faktów, o których mowa. Kto więc nie wie, czym była operacja Mariel, musi doczytać. Didion nie wyjaśnia genezy, a przedstawia skutki, jakie w krótszym i dłuższym czasie zdarzenie to wywołało w Miami, ale i Stanach Zjednoczonych w ogóle. 

Zamiast więc opisywać, czym exodus ten był spowodowany (Fidel Castro zdecydował o otwarciu portalu Mariel dla wszystkich Kubańczyków chętnych do emigracji) albo jak przebiegał (operacja trwała od kwietnia do października 1980 roku, a oprócz niezadowolonych z reżimu Castro do Stanów Zjednoczonych wysłano osoby z zaburzeniami psychicznymi i więźniów, w sumie 125 tys. osób), Didion koncentruje się na 26 tys., którzy osiedlili się w Miami. Zamiast podawania faktów, woli ich interpretację.

Choć w książce „Miami” Joan Didion relacjonuje zdarzenia i fakty, pozwala sobie na odstępstwa od typowo reporterskiego stylu

I ma to uzasadnienie, bo Didion relacjonuje wszystko, co działo się w Miami w latach 80., czyli po dotarciu na Florydę Południową pierwszych uchodźców z Mariel. Dzięki jej wnikliwym relacjom dowiadujemy się chociażby, że w kontekście kubańskich „marielitos”, jak zarówno w języku hiszpańskim, jak i angielskim nazywano uchodźców z Kuby, szybko należało przestać mówić jako o mniejszości, bo ich populacja zaczęła w Miami dominować, a proporcjonalnie do liczby rosły także ich wpływy.

„Pięćdziesiąt sześć procent populacji samego Miami było latynoskie” – pisze Didion. „Najbardziej widoczne, nowe budynki w panoramie Miami, budynki Arquitectonica wzdłuż Brickwell Avenue, postawiła firma założona przez Kubańczyka. Kubańczycy zasiadali w radach zarządzających głównych banków, w klubach, do których nie przyjmowano Żydów ani czarnych, a czterech Kubańczyków brało udział w ostatniej kampanii o fotel burmistrza”. Jeden z dwóch Kubańczyków biorących udział w wyborach, Xavier Suarez, został wtedy burmistrzem Miami. Didion pisze o „kubańskim tembrze” miasta i obala mit niewidzialnej kubańskiej mniejszości. Zauważa, że dominująca w Miami kultura wpłynęła na język i wizerunek Miami, z czego miasto skorzystało, kreując „nowo odnaleziony urok” odpowiadający temu, jaki w oczach Amerykanów miała przedrewolucyjna Hawana.

„Miami” jest książką, w której reportaż otulony jest woalem nieprzeciętnego i flagowego dla Joan Didion stylu. Autorka nie szczędzi szczegółów, wplata dygresje, żongluje cytatami. Tych ostatnich nie używa jednak dla poparcia własnej tezy, a dla wzbogacenia stylu. Didion zmienia i zaburza nimi rytm, wprowadza niepokój, by za chwilę wrócić do relacjonowania suchych informacji. Jak na polityczny reportaż w „Miami” sporo jest manieryzmów i, owszem, mogą niekiedy irytować, ale świadczą o lingwistycznym geniuszu amerykańskiej pisarki.

Fot. materiały prasowe

Joan Didion „Miami”, przekład Jowita Maksymowicz-Hamann, wyd. Relacja

Michalina Murawska
  1. Kultura
  2. Książki
  3. Miami według Joan Didion to miasto mroczne i pełne przemocy
Proszę czekać..
Zamknij