
O Annie Wintour napisano już mnóstwo. Tyle że wszędzie to samo. Że rządzi twardą ręką, że ma opinię zimnej i bezdusznej perfekcjonistki, że dzięki niej sprzedaż „Vogue’a” nie spada nawet w dobie internetu i że generalnie „Vogue” to ona. Sporo też wiemy o jej życiu prywatnym. Ojciec szefował „Evening Standardowi”, brat pisał dla „Guardiana”, mąż jest biznesmenem z Teksasu, córka producentką filmową, a syn poszedł w psychiatrię. Rozpisano nam też plan jej dnia. Wstaje o piątej, o szóstej gra w tenisa, dwa razy dziennie czesze włosy, by bob – to jej znak rozpoznawczy, jak niezmordowanie podkreślają dziennikarze – był idealny, a chodzi spać o 22.30.
Pozostałe fakty z życia Wintour ujawniają publikacje typu „21 rzeczy, których nie wiedziałeś o naczelnej »Vogue’a«”. I tak, nie wiedzieliśmy, że jest Brytyjką, że mieszka na Long Island, że pija kawę ze Starbucksa i że nie można jeździć z nią windą, że od dwóch dekad wierna jest jednemu modelowi butów Manolo Blahnika, że publikacje do druku zatwierdza karteczką z napisem AWOK oraz że to na jej podobieństwo stworzono Mirandę Prestley, bohaterkę zekranizowanej przez Davida Frankla powieści „Diabeł ubiera się u Prady”, autorstwa Lauren Weisberger, dawnej asystentki Wintour.
Dlaczego tak mało wiemy o życiu Anny Wintour i co zadecydowało o jej ogromnym sukcesie?

Córka Anny Wintour, Bee Schaffer, przyznała w jednym z wywiadów, że jej matka szybko się nudzi. Z pewnością zatem także dla Anny Wintour czytanie w kółko tych samych kilkunastu faktów i opinii o sobie samej musi być śmiertelnie nużące. Zakładając, że kiedykolwiek jakąkolwiek taką publikację przeczytała. Co wątpliwe, skoro zawsze wie, co w niej będzie. Wintour lubi mieć bowiem kontrolę nad swoim wizerunkiem, dziennikarze nieraz sugerowali, że przed wywiadem, nawet – czy zwłaszcza – telewizyjnym szefowa „Vogue’a” wymaga wysłania pytań do akceptacji, sama zaś, jak na Angielkę z dobrego domu przystało, jest dyplomatyczna, bardziej niż powściągliwa w wypowiedziach i political correct.
To tłumaczyłoby, dlaczego o tak interesującej i przemożnie wpływowej postaci, jaką jest Wintour, niewiele w sumie wiemy. Owszem, to, o czym sama Wintour nie chce mówić, dopełniliby jej współpracownicy, szefowie, podwładni czy znajomi. Ze względu na pięć dekad jej kariery zawodowej byłaby to imponująca lista najznamienitszych nazwisk. Ale nikt jakoś się nie wyrywa. Świat, nie tylko zresztą mody, Anny Wintour po prostu się boi.

Dlaczego tak wielu nie lubi Wintour lub (a zazwyczaj: i) się jej boi? Nie z powodu oschłego tonu, (zbyt) wysokich wymagań, jakie rzekomo stawia przed ludźmi, ani wszystkich tych dziwactw i póz, tak wdzięcznie pokazanych w filmie Frankla. Strach przed Anną wynika z jej ogromnej władzy i mocy sprawczej. Zna przecież wszystkich i na wszystko – w branży mody – mogła sobie pozwolić.
Od prowadzenia magazynu uznawanego za „biblię mody” po obsadzanie dyrektorów kreatywnych w domach mody. Lista zasług Anny Wintour dla branży jest imponująca
Posada redaktorki naczelnej „Vogue’a” to tylko jedno z wielu jej stanowisk. Od 2013 roku pełniła funkcję dyrektora artystycznego wydawnictwa Conde Nast., w skład którego wchodzą także m.in. „W”, „Vanity Fair”, „GQ”, „Wired” czy „New Yorker”. Rok później zaś została jego dyrektor wydawniczą. Jej władza w tym medialnym gigancie była zatem niemal absolutna. Ale nie tylko tam. Wintour na przestrzeni dekad stała się doradczynią domów mody, konsorcjów dóbr luksusowych, instytucji i przedsiębiorstw jakkolwiek związanych z modą.

Od uwag na temat konkretnych kolekcji po protekcję przy zatrudnianiu szefów wielkich marek – skala jej działalności była różna, efekty jednak – trzeba przyznać – często imponujące. To ona przekonała dom mody Dior, by mianował Johna Galliano swoim szefem, a Bernarda Arnaulta z LVMH namówiła, by markę Louis Vuitton poprowadził Marc Jacobs. Thomowi Browne’owi załatwiła pracę w Brooks Brothers. Z kolei gdy w latach 90. Michael Kors zbankrutował (co dziś z racji omniprezencji jego torebek wydaje się niemożliwe), znalazła mu inwestorów.
Zasługi Wintour dla przemysłu mody są nie do przecenienia. Zaangażowała się w CFDA/Vogue Fashion Fund, nagradzając projektantów – tak czekiem, jak i konsultacjami biznesowymi. Stąd część sławy Alexandra Wanga, Jasona Wu, Thoma Browne’a czy Rodarte to także jej robota. Wymyśliła Fashion Night’s Out, rodzaj nocy zakupów. Podczas takich wydarzeń Justin Timberlake występował w Saks Fifth Avenue, Bette Midler śpiewała z Barbarą Walters, a Sarah Jessica Parker z Oscarem de la Rentą. Brzmi jak świetna zabawa, ale w Ameryce, którą wstrząsnął związany z aferą z Lehmann Brothers kryzys, impuls, jaki Wintour dała zamożnym klientkom, okazał się dla domów towarowych i butików zbawienny finansowo.

Wintour zdobyła też blisko 150 milionów dolarów na (nazwany później jej imieniem) Costume Institute w nowojorskim MET. To w nim odbywają się słynne doroczne bale MET Gala. Ceny biletu na tę imprezę sięgają kilkudziesięciu tysięcy dolarów, ale lista gości – a tu rozrzut bywa ogromny: od Courtney Love z córką przez Lorde po Paris Jackson i Sarah Paulson – to ni mniej, ni więcej tylko zestawienie najważniejszych postaci światowego show-biznesu. I trzeba tu być. O ile, oczywiście, Anna zaprosi.
Filmowiec R.J. Cutler powiedział kiedyś: „Możesz zrobić w Hollywood film bez udziału Stevena Spielberga, stworzyć w Dolinie Krzemowej oprogramowanie bez błogosławieństwa Billa Gatesa, ale nie pociągniesz w branży mody bez aprobaty Anny Wintour”, i zdaje się, że się nie mylił. A do wszystkiego tego – co też wzbudza u konkurencji złość, bo zamyka jej usta – doszła stopniowo, ciężką pracą, zaczynając od najniższych stanowisk. Choć od razu, trzeba przyznać, w dobrych tytułach.

Historia kariery Anny Wintour i jej wpływu na branżę mody
Karierę (w prasie, bo wcześniej była m.in. ekspedientką w Bibie, u naszej rodaczki Barbary Hulanicki) zaczynała w 1970 roku jako asystentka mody w brytyjskim „Harpers and Queen” (dziś „Harper’s Bazaar”), potem kolejno pracowała m.in. w „Harper’s Bazaar US”, magazynach „Savvy” i „New York”, brytyjskim „Vogue’u” i w periodyku „House and Garden”, by w 1988 roku przyjąć posadę w „Vogue’u”.
Anna Wintour znacząco też wpłynęła na to, jak postrzegamy dziś samą modę. Ona bodaj jako pierwsza zaczęła łączyć na okładkach miesięcznika modę wysoką z popularną. Rzekomo drukarze, widząc na okładce pierwszego jej numeru modelkę (Michaelę Bercu) w niedrogich jeansach (Guessa) zestawionych z projektem haute couture (Christiana Lacroixa), zadzwonili do Conde Nast, by upewnić się, że to nie pomyłka. Co znamienne, Wintour mimo wrodzonego snobizmu i elitarności, która jest dla niej, przynajmniej jak twierdzą ci, którzy ją znają, religią, jak nikt potrafiła połączyć luksus z masowością, a sztukę z komercją. – Nie uważam, że muszą być sobie przeciwstawiane – mówiła w jednym z wywiadów. Dlatego sesje mody, jak i w sumie cała zawartość kierowanego przez nią magazynu zachwycała, mimo że Wintour podkreślała, iż pilnowanie interesów reklamodawców to cnota. Edward Enninful, wieloletni szef brytyjskiej edycji „Vogue’a” przytoczył radę, jakiej udzieliła mu Wintour odnośnie do tego, jak powinien wyglądać magazyn: „rich, rich, rich!”. Po prostu: na bogato.

Owszem, jej „Vogue” bywał konserwatywny (nic w sumie dziwnego, skoro najmodniejsza postać fikcyjna według Wintour to Scarlett O’Hara), jakoś jednak udawało jej się nie przesadzić z blichtrem uwielbianym przez zamożne czytelniczki, będące, jak sama często mówiła, głównym odbiorcą „Vogue’a”. Oczywiście spora w tym była zasługa wybitnych fotografów. Dzięki Wintour w „Vogue’u” pojawiły się zdjęcia takich tuzów co Annie Leibovitz, Steven Meisel czy David Sims. Swoje zrobiła też genialna dyrektor artystyczna i stylistka Grace Coddington. Za jej sprawą „Vogue” miał najbardziej wyrafinowane estetycznie, ale i nierzadko ekstrawaganckie sesje mody.
Wintour udało się też upolitycznić modę w taki sposób, by zyskała ona w „Vogue’u” nowy kontekst. Na łamach swojego pisma pokazywała zarówno sekretarz stanu Madeleine Albright, jak i kontrowersyjną gubernator Alaski Sarah Palin. Stałe miejsce w „Vogue’u” miały pierwsze damy, jak Michelle Obama, Barbara Bush czy Hillary Clinton. Ta ostatnia trafiła też na strony magazynu jako kandydatka na prezydenta – zarówno Demokratów, jak i samego „Vogue’a”, który oficjalnie ją wówczas poparł.

Kontrowersje wokół Anny Wintour związane były nie tylko z jej stylem życia, ale i kierunkiem kolejnych wydań „Vogue’a”
O tym, że nie wszystko Wintour, co się świeci, głośno mówią tylko nieliczni. A (eks)szefowa „Vogue’a” jak każda wielka indywidualność nie jest postacią jednowymiarową. Ani bezbłędną. Uparcie lansuje i nosi naturalne futra, za co w 2005 roku została zresztą zaatakowana fizycznie (ciastkiem) przez PETA w Paryżu. W 2014 roku umieściła na okładce, ku wściekłości wielu czytelników i obserwatorów branży, celebrycki tandem Kim Kardashian & Ye West. Przed zarzutami o zaniżanie poziomu i elitarności magazynu broniła się, tłumacząc, że „Vogue” nie może sobie pozwolić na nieodzwierciedlanie rzeczywistości, od tego jednak czasu dla wulgarnych celebrytów nie ma już mediów nie do zdobycia.
Wintour oberwało się też od „The Cut”, należący do prestiżowego wydawnictwa New York. Poszło o aferę Harveya Weinsteina. „Powszechnie wiadomo, że gwiazdy zaproszone na imprezę nie wybierają sobie kreacji ani towarzyszy przy stole. Każdy detal Wintour zatwierdza osobiście” – napisał „The Cut”, podkreślając, że to za jej sprawą Scarlett Johansson założyła sukienkę projektu żony Harveya Weinsteina, Georginy Chapman, szefowej domu mody Marchesa. Wintour broniła jej w łzawym liście otwartym, pisząc, że Chapman nie wiedziała o czynach męża, stąd jest taką samą ofiarą jak aktorki, które przez lata molestował. „Gdyby Wintour dała na okładkę Ashley Judd, Rose McGowan, Rosannę Arquette, Mirę Sorvino czy inne z tuzinów kobiet molestowanych przez Wiensteina i gdyby użyła swojej władzy, by znaleźć pracę czy kontrakt Asii Argento, może moglibyśmy przyklasnąć jej zabiegom” – pisał „The Cut”, dodając, że marka Marchesa odniosła sukces wyłącznie dzięki pieniądzom i wpływom Weinsteina. Gwoli sprawiedliwości, gdy tylko o molestowanie seksualne modeli oskarżono fotografów Bruce’a Weera, Mario Testino i Patricka Demarcheliera, Wintour natychmiast zerwała z nimi bezterminowo współpracę, choć niewątpliwie przyczyniali się do wyjątkowości pisma.

Wintour przypomniano też opublikowany w 2012 roku w „Vogue’u” artykuł „Róża na pustyni” o żonie… dyktatora Syrii Baszszara al-Asada, w którym zachwycano się jej designerskimi ciuchami, karierą w bankowości i „zabójczym IQ”, ale też i samą Syrią, krajem „najbezpieczniejszym na całym Bliskim Wschodzie”. Artykułu nie ma już w sieci, ale „The Atlantic” do tej pory udostępnia jego obszerne fragmenty. Pikanterii dodaje fakt, że rząd syryjski, jak napisał z kolei „The Hill”, za nakłonienie „Vogue’a” do tego materiału płacił pięć tysięcy dolarów miesięcznie lobbystom.
Anna Wintour, jedna z najbardziej wpływowych kobiet na świecie, to dziś ikona popkultury
Mimo to Wintour, dama Orderu Imperium Brytyjskiego i 27. najbardziej wpływowa kobieta świata według rankingu „Forbesa”, może czuć się absolutnie spełniona. W przeciwieństwie do słów Azzedine’a Alaï, jednego z bardzo nielicznych istotnych kreatorów, który głośno podważał jej autorytet, mówiąc: „Kto będzie pamiętał Annę Wintour w historii mody? Nikt!”, ma ona w niej swoje doczesne miejsce. Raczej zapisane złotymi zgłoskami. Nie tylko zresztą w historii mody, ale i filmu, zważywszy na liczbę produkcji i dokumentów ze świetnym „September Issue” włącznie, a nawet muzyki. Śpiewała już o niej Nicky Minaj w „Muny” i w „Come On a Cone”, Childish Cambino w „New Prince”, Azalia Banks w… „Annie Wintour”. Z licznymi, zgodnie z tytułem, odniesieniami do eksszefowej „Vogue’a” w rodzaju „All of the girls are dance floor queens until I put my Blahniks on it” (wszystkie dziewczyny są królowymi parkietu, dopóki nie założę swoich blahników).
Czy da się zastąpić Annę Wintour? Takie pytanie zadał jej „WWD”. – Jestem ostatnią osobą, by na to odpowiedzieć – rzekła.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.