Znaleziono 0 artykułów
23.11.2023

Klasyka LGBT+: Piosenki „This Charming Man” i „How Soon is Now” zespołu The Smiths

23.11.2023
Morrissey podczas koncertu w 1985 roku (Fot. Getty Images)

W cyklu „Klasyka LGBT+” Piotr Zachara analizuje przeboje zespołu The Smiths. O czym jest albo – ściślej mówiąc – o czym może być „This Charming Man”? Dlaczego „How Soon is Now” wciąż wydaje się aktualne? Kim dla queerowego pokolenia lat 80. XX wieku był Morrissey?

To nie jest nawet całe studio zdjęciowe, raptem ćwierć, taki zapyziały kącik z małym oknem na wysokości szyi, za to z podłogą usłaną kwiatami. Tylko co to za kwiaty – jakieś zwiędłe badyle, przedwczorajsze, pewnie przechwycone na zapleczu kwiaciarni albo jeszcze gorzej, zwędzone z cmentarza. Usłany roślinami fragmencik studia przez 2 minuty i 43 sekundy wydeptuje grupa The Smiths, czterech chłopaków z Manchesteru. Trzech gra zaciekle na gitarach i perkusji, wyglądają cool, ale kamera kręci się wokół wokalisty, który mocno się wyróżnia. Włosy wygolone po bokach, na szczycie głowy miękka szczota, blue jeansy z wąskimi nogawkami, bluzka z bardzo udanej podróbki jedwabiu, rozpięta do pasa, na szyi jeden sznur pereł, drugi, trzeci, no Barbara Radziwiłłówna. Za parę lat wyszperam więcej detali: bluzka jest ze sklepu Evans ubierającego wyrośnięte obywatelki Wielkiej Brytanii, a wiecheć, który wokalista trzyma w ręku i którym wymachuje niespecjalnie w rytm piosenki, to bukiet mieczyków dostarczonych przez realizującą zamówienia na telefon Interflorę. Czy można sobie wymarzyć piękniejszy początek jednej z największych legend muzyki XX wieku? Dziurawy budżet na promocję jesienią 1983 roku chłopcy z The Smiths łatają tupetem, charyzmą i Morrisseyem, bo tak nazywa się wokalista. Bez niego teledysk do piosenki „This Charming Man” nie ma sensu – on jest zjawiskiem, atrakcją audiowizualną pierwsza klasa. 

O czym jest albo – ściślej mówiąc – o czym może być „This Charming Man” 

Ponieważ mieszkam po smutniejszej stronie żelaznej kurtyny, „This Charming Man” wraz z oprawą dociera do mnie z lekkim opóźnieniem. Na zjechaną już nieco kasetę VHS ktoś przegrał z MTV garść teledysków, pewnie jak leciało – The Smiths mają szokujących sąsiadów: Duran Duran, Culture Club, estetyczny zgrzyt na całej linii. „This Charming Man” nie jest łatwo wchłanialny jak pop, nie przypomina też muzyki w PRL-owskim radiu nazywanej alternatywą – to działka okupowana przez podopiecznych wytwórni 4AD – Pixies, Cocteau Twins, Dead Can Dance. Wewnętrzny cenzor mówi mi: „Uważaj!”. The Smiths mają prawo ci się podobać, ale lepiej się do tego głośno nie przyznawaj, Madonną mniej sobie nagrabisz. I to nawet zanim zrozumiem, o czym „This Charming Man” jest albo – ściślej mówiąc – o czym może być, skoro autorem tekstu też jest Morrissey, osobnik totalnie niejednoznaczny. 

Gdyby już na starcie kariery The Smiths dostali tyle, ile im się za talent należy, a więc wszystkie pieniądze świata, ewentualnie połowę, teledysk do „This Charming Man” nakręciłby pewnie David Leland, reżyser filmu „Szkoda, że cię tu nie ma” z 1987 roku – klimat bardzo podobny. Morrissey śpiewa obrazkami: młody rowerzysta zjeżdża z górki i pęka mu dętka. Na horyzoncie pojawia się tytułowy uroczy mężczyzna w milusim autku, proponuje podwózkę z bonusem, eleganckim gestem zachwala skórzane fotele. Rowerzysta jest wyraźnie młodszy, bez doświadczenia i dlatego skrępowany. „Czy natura zrobi z niego mężczyznę?”. Kierowca „zna się na tych rzeczach”, kontroluje sytuację. Chyba pada propozycja wspólnego wieczoru, na którą rowerzysta odpowiada: chciałbym, ale „nie mam nawet szwu, który mógłbym na siebie włożyć”, co kierowca kwituje rozmiękczającym stawy kolanowe „to przerażające, że ktoś tak przystojny w ogóle zawraca sobie głowę” („Its gruesome / That someone so handsome should care”). Już tych kilka wersów zasługuje na literackiego Nobla, a impreza na czterech kółkach dopiero się rozkręca. Do akcji wkracza ofiara awansu społecznego („Jumped-up pantry boy”), pada sugestia, żeby zwrócić pierścionek, homoerotyczny klimat z otwarcia spowije mgła, cały tekst wcale nie musi być tym, o co uprasza się wyobraźnia wyposzczonych. 

Johnny Marr i Morrissey z The Smiths w Londynie w 1983 (Fot. Getty Images)

Wyczucie dobrego tekstu to niejedyny talent Morrisseya

Morrissey to chłopak z proletariackiego Manchesteru, ale korzenie ma irlandzkie. Rodzice wysłali go do katolickiej szkoły, gdzie patronką jest Maryja, a nauczyciele rywalizują ze sobą o tytuł tytana homofobii. Na prowadzenie wyraźnie wychodzi niejaki Mr. Kijowski, pan od WF-u, zawsze na straży czystości, zawsze chętny własnoręcznie dopilnować, czy pod prysznicem chłopcy uczciwie namydlają wszystkie części ciała. W szkole jeszcze straszniejszej niż PRL-owskie Morrissey oczywiście łapie dół za dołem. Ucieka w język, czyta wszystkich, którzy nie figurują na liście lektur obowiązkowych, uzupełniających oraz wskazanych: Hilairea Belloca, Dorothy Parker, W.H. Audena, Johna Betjemana, Roberta Herricka, Oscara Wildea. Jego oficjalnym idolem jest A.E. Housman, poeta, który kocha sztukę i unika ludzi, bo przeszkadzają żyć. Wyczucie dobrego tekstu to niejedyny talent Morrisseya, zapamiętuje sceny z kina i nagłówki z gazet, w głowie archiwizuje kompletne wersy, obrazy, kadry. Ostatnia zwrotka i pół refrenu „This Charming Man” to streszczenie intrygi filmu „Detektyw” z 1972 roku. Nie możemy mieć pewności, czy uroczy mężczyzna planuje poprzecierać rowerzystą skórzane fotele swego samochodu, czy to może jednak Wuj Dobra Rada zachęca do zerwania zaręczyn. Zanim dzieciak zrezygnuje z wolności, niech najpierw dobrze pozna pełny jej smak.

„This Charming Man” ma wszystkie cechy ważnego utworu plus Morrisseya, dlatego na listę przebojów trafia dwa razy, za wcześnie i po ptakach. W 1983 roku dociera do miejsca 25., dziewięć lat później wraca z większym impetem, przez tydzień czy dwa jest numerem 8. Ten drugi sukces drażni, bo The Smiths już się rozpadli, Morrissey śpiewa solo, Johnny Marr, kompozytor wszystkich hitów, współpracuje, z kim tylko idzie się dogadać, po przejściach z Morrisseyem wszelkie negocjacje to przedszkole. Panowie wytykają się wzajemnie palcami, obarczają winą o zamordowanie wspólnego dziecka. Marr robi to częściej, chętniej i zawsze w tonacji „Medeą jest ten drugi, nie ja”. Morrissey też ma tonę żalu, ale do dziadowskiej wytwórni płytowej, bo promocję i reklamę położyła koncertowo. Rough Trade było pchełką branży muzycznej, The Smiths trafiło im się jak ślepej kurce trufla, doili zespół bez skrupułów i umiaru, nie rewanżując się w zasadzie niczym. Wszystkie albumy The Smiths debiutowały na drugim miejscu listy przebojów i przeważnie tydzień później wskakiwały na sam szczyt, ale żaden singiel nie przebił się w latach 80. do top 10, nawet „How Soon is Now”, opus magnum, opus Dei oraz jeszcze jeden hymn wieloznaczności. 

Johnny Marr i Morrissey z The Smiths w Londynie w 1983 (Fot. Getty Images)

Morrissey pisze o wszystkim, co wywołuje chroniczny ból 

Depresja, samotność, prawicowi politycy (ze szczególnym wskazaniem na panią premier Margaret Thatcher), przemoc psychiczna i fizyczna, okrucieństwo wobec ludzi i zwierząt, banalność, hipokryzja. Zgrabnie lawiruje na styku ironii i liryzmu, co denerwuje jajogłowych, gubią się, drążą w jego tekstach przypominające meandry tunele, chcą się przebić do czwartego dna, marzy im się skandal. Aż dwie piosenki z debiutanckiego albumu rzekomo promują pedofilię – „Suffer Little Children” i „Reel Around the Fountain”, jednak ta teza umiera szybciej, niż się wykluła. The „Queen is Dead” to oczywiście „arogancka” deklaracja nieprawego stosunku do monarchii, ale przez „głupią” wolność słowa nic się z tym nie da zrobić. To nie znaczy, że należy przestać próbować, krecia robota trwa, końca nie widać. Przed premierą singla „Shoplifters of the World Unite” telewizja molestuje autora, by na żywo wyrzekł się tekstu lub przynajmniej wyraźnie od niego zdystansował. Chyba że naprawdę marzy mu się przejęcie władzy przez sojusz sklepowych złodziei. Jeśli tak, piosenki żadna stacja nie zagra, nawet w tak hołubionej instytucji jak BBC nie ma miejsca na metafory, zaś dla „Tańca z gwiazdami” zawsze znajdzie się duża działka. Do „How Soon is Now” zastrzeżeń brak, także dlatego, że w wersji wyjściowej trwa 6 minut i 47 sekund, dwa i pół razy za długo, by przebić się do radia i telewizji, plus pod względem muzycznym i literackim to nie piosenka, tylko przekaz podprogowy, który wbija się w mózg niczym skalpel neurochirurga. 

Tekst zaczyna się jak efekt współpracy Oscara Wildea z George Eliot, gdyby tylko taka współpraca była w ogóle możliwa: „Jestem synem i dziedzicem nieśmiałości, zbrodniczo pospolitej/ jestem synem i dziedzicem niczego szczególnego”. Chwilę później pada konkretna propozycja: „Zamilcz!”. Krytykować potrafią wszyscy, a może by tak zamiast mielić jęzorem, spróbować zrozumieć drugiego człowieka, ha? Mocne, nadal jednak nie wiemy, dokąd gna podmiot liryczny. Skąd w nim tyle negatywnych emocji? Z nadmiaru doświadczeń życiowych. „Jest taki klub, w którym możesz spotkać kogoś, kto cię naprawdę pokocha. No to idziesz tam, stoisz sam, wychodzisz sam, wracasz do domu, płacząc, i chcesz umrzeć”.

Morrissey nie mówi, że ten klub jest dla takich jak ty, ludzi o tzw. specyficznych preferencjach, ale skoro nie precyzuje, to także nie wyklucza. I tak każdy dostaje słowa na skalę swojego nieprzystosowania. Sam tytuł „How Soon is Now” Morrissey wypożyczył sobie z tekstu Marjorie Rosen, feministycznej krytyczki filmowej. W „Popcorn Venus” Marjorie stawia pytanie dziś jeszcze bardziej aktualne niż w 1984 roku: „Jak szybko możemy doświadczyć satysfakcji? Jak szybko znaczy teraz?”.

Od 40 lat Morrissey śpiewa, kim jestem

„How Soon is Now” i „This Charming Man” dzieli rok. Tyle wystarczy, by ewoluować od cienia nadziei do zaawansowanej depresji. Piosenka dociera do 24. miejsca listy przebojów i już dalej szklany sufit, wyżej wyłącznie skoczne umpa-umpa. „How Soon is Now” dostaje wprawdzie tytuł hitu roku w plebiscycie słuchaczy radia BBC One, ale to nagroda pocieszenia, a Morrissey pocieszenia nie potrzebuje, bo stosuje antydepresanty. W 2002 roku rosyjski duet t.A.T.u. nagrywa cover. Johnny Marr mówi, że to plastik, Morrissey – że wspaniałe, przyznaje przy tym, że o wykonawczyniach nigdy nie słyszał. „To nastoletnie lesbijki z Rosji”, donoszą podekscytowani życzliwi. „Jak my wszyscy, jak my wszyscy”, odpowiada naczelny sfinks brytyjskiej sceny muzycznej, osobnik oficjalnie aseksualny. I na tym koniec, ani słowa więcej, nie dopuszczam do siebie doniesień o dokonywanych przez Morrisseya zamachach na osobisty geniusz i legendę. To niemożliwe, by trudniejszą połowę życia marnował na babranie się w błocie, żeby przeszedł na stronę wroga, kibicował skrajnej prawicy, dopingował rasistów, ksenofobów i pospolitych bydlaków. To wszystko pewnie prowokacja, test, jak daleko trzeba się posunąć, by wywołać tsunami obrzydzenia i antypatii. Od 40 lat Morrissey śpiewa, kim jestem i jak się z tym czuję na co dzień. W ramach rewanżu będę dla niego milczeć, mądrzej zareagować na kryzys ideału nie potrafię. 

Piotr Zachara
Proszę czekać..
Zamknij