Znaleziono 0 artykułów
08.10.2019

Kronika czasów minionych

08.10.2019
Portret rodzinny (Fot. archiwum prywatne autorki)

Maria Fredro-Boniecka, sekretarz redakcji „Vogue Polska” i nasza recenzentka literacka, napisała książkę o swoich przodkach i bliskich. „Z kryształową szybą. Przypadki rodziny Bonieckich” to opowieść o świecie, którego już nie ma. Historia ziemiańskiej rodziny sięga XV wieku i osady Bończa, położonej na obu brzegach Pilicy. W czasie nostalgii, sentymentalizmu i tęsknoty za tym, co przeminęło, autorka odziera przeszłość ze stereotypów, pytając wprost o to, czy z tytułu urodzenia należą się przywileje.

Dlaczego napisałaś tę książkę?

Zrobiłam to dla siebie i dla mojego taty. Chciałam lepiej poznać rodzinę, z której pochodzę. Rozliczyć się z nią i z samą sobą. Odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego instynktownie czułam się nieswojo, obco na rodzinnych spotkaniach. Myślę, że znajomość własnych korzeni pozwala jakoś osadzić siebie w rzeczywistości. Ale przede wszystkim pragnęłam lepiej poznać moją babunię Grażynę, którą mój ojciec i jego rodzeństwo traktowali niczym świętą. A ja chciałam poznać ją jako kobietę, żonę, matkę.

Zainspirowała mnie też książka „Fałszerze pieprzu. Historia rodzinna” Moniki Sznajderman. Podoba mi się czuły i jednocześnie surowy sposób, w jaki opisała swoich przodków. Zdecydowałam się na zagłębienie się tylko w rodzinę mojego taty – we Fredro-Bonieckich. Rodzina mojej mamy pozostaje dla mnie nadal do odkrycia, wymaga dużo większej pracy, bo nie zachowały się dokumenty, wspomnienia.

Notabene małżeństwo moich rodziców było mezaliansem, myśląc w kategoriach przedwojennych. Gdyby nie zmiana systemu społecznego po wojnie, rodzice pewnie nie mieliby szansy się poznać.

Zależało mi, by opowiedzieć kameralną historię, która miałaby szansę trafić do szerszego odbiorcy. Ziemianie, przedwojenna klasa wyższa, żyli za tytułową kryształową szybą. Chciałam ukazać ich świat i od środka, i z perspektywy drugiego świata, tych, którzy pracowali dla dworu i na dwór, ale żyli poza jego murami. Ze wszystkimi jego zaletami i wadami. Sprawdzić, na ile te dwa świata ze sobą współżyły, na ile były osobne.

Książka jest pełna cytatów z pamiętników twoich przodków. Jak udało ci się do nich dotrzeć?

Zachowało się dużo wspomnień, zdjęć, zapisków, listów. Moja ciocia dba o tę pamięć – to z jej archiwum w dużej mierze korzystałam. Zachowała się kronika Bonieckich, w rodzinach ziemiańskich był też zwyczaj prowadzenia księgi majątku. Zakładano je w dniu ślubu gospodarzy, wpisywali się do niej goście, wklejano zdjęcia, odnotowywano ważne wydarzenia.

Pisanie było dla ciebie trudnym procesem?

Pracowałam nad książką trzy lata, zawsze po godzinach, na wakacjach. Zmęczyła mnie. Czasami nad nią płakałam. Przeszłam swoistą autoterapię. Zdałam sobie sprawę chociażby z tego, że całe życie byłam usztywniona, nigdy nie lubiłam okazywać emocji. Czułam, że pewnych rzeczy nie wypada robić. Byłam mniej wyluzowana od moich przyjaciół. Babunia, ciotki czy stryjowie też raczej wydawali mi się oziębli, niespoufalający się nawet z najbliższymi. Nie przypominam sobie, żeby rodzice mi wpajali jakieś zasady na świadomym poziomie, ale jednak podskórnie pewne cechy od Bonieckich przejęłam.

Cio (Fot. archiwum prywatne autorki)

Czyli zaczęłaś od siebie?

I od mojego taty, któremu zawsze zależało, żeby opisać swoją mamę, moją babunię. Poznać swojego ojca, który został zabity, gdy on miał niecały rok. Może jako przedstawicielka kolejnego pokolenia byłam w stanie opisać ich z większym dystansem, nie tworząc przesłodzonej laurki.

Często nachodziły mnie wątpliwości, po co komu taka opowieść. Niełatwo pisze się o bliskich. Odkrywałam wspaniałe epizody, np. fascynację Idy, siostry mojej babuni, muzyką nowoczesną, grała na falach Martenota i na pile, ale poznawałam też fakty, które mi się nie podobały, jak osadzenie rodziny w prawicowym środowisku, bliskie relacje z endekami, obojętność moich dziadków na pogrom w sąsiadującym z ich majątkiem Przytyku.

Książka jest pozbawiona sentymentalizmu. Zamiast arkadyjskiej sielskości otrzymujemy intymny portret rodzinny.

Zależało mi, by nie wyszła z tego kolejna romantyczna dworkowa opowieść, bo takie opowieści są według mnie nieprawdziwe, pokazują tylko wybrany wycinek, na którym buduje się mit polskiej klasy ziemiańskiej. Chciałam obalić ten mit, stereotyp sielskiego, a zarazem bogobojnego życia w majątku. Świata dobrych panów niosących kaganek oświaty chłopom. Mój stryj, ks. Adam Boniecki, uważa, że jako kraj dużo straciliśmy przez zniszczenie klasy ziemiańskiej przez władze PRL-u. Ziemianie jego zdaniem wnosili dużo dobrego do życia społecznego, do kultury. Mój tata, urodzony w 1943 roku, nie pamięta życia w pałacu, ale wychował się w tym etosie. Zdaje mi się, że to wykształceni mieszczanie byli dużo bardziej postępowi, a ziemianie raczej kończyli studia rolnicze, skupiali się na codzienności, kultywowaniu tradycji. Ich edukacja wydaje mi się często powierzchowna. Choć zdarzały się jednostki, przynajmniej w mojej rodzinie, jak poetka Krystyna Konarska albo muzyczka Ida Łoś – otwarte, feminizujące, ale już np. moja babunia była wychowana do bycia żoną i matką. Gdy straciła męża w 1944 roku, zmienił się system społeczny, nie posiadała – mówiąc dzisiejszym żargonem – żadnych narzędzi, żeby się odnaleźć w nowej rzeczywistości, wychować i utrzymać piątkę dzieci. Ale nie miała innego wyjścia, musiało jej być ogromnie trudno.

Portret rodzinny (Fot. archiwum prywatne autorki)

Czy przywilej wynikający z urodzenia był dla twoich bliskich przezroczysty?

Gdy pytałam, czy można czuć się lepszym z urodzenia, to miałam wrażenie, że nigdy się nad tym nie zastanawiali. Nie można przecież czuć się winnym temu, że przodkowie dbali o majątki z pokolenia na pokolenie – słyszałam. Ale przecież kiedyś się to zaczęło. I czyimś kosztem. Jednak moi przodkowie i podobne im rodziny nie wyobrażali sobie innego systemu. Nie widzieli w nim niczego anachronicznego. Jedni starali się być „lepszymi panami”, dbać o lepsze warunki pracujących na nich chłopów, inni okazywali się gorszymi. Ci lepsi zakładali szkoły, budowali kościoły, organizowali święta, ale nie widzieli nic zdrożnego, gdy chłop przed nimi ściągał czapkę i się kłaniał, nie przekraczał progu ich salonów.

Czyli mieli poczucie wyższości wobec niżej urodzonych?

Maria Fredro-Boniecka (Fot. archiwum „Vogue Polska”)

To były odrębne światy. Nie wierzę, że nie było cienia pogardy wobec innych. Czuli się lepsi. Nawet w stosunku do osób, które wpuszczali do swego świata. Weźmy takiego praktykanta, który uczył się u moich dziadków. Pochodził z zamożnej rodziny, ale nie ziemiańskiej. Ale nie znał pewnych kodów, więc szybko można było dostrzec, że nie przynależy do tej samej grupy. Traktowano go z góry, strojono sobie z niego żarty, które mnie jakoś nie śmieszą.

Ziemianie bali się, że te czasy się kiedyś skończą?

Moja prababka należała do Akcji Katolickiej i zachowało się jej jedno przemówienie. Wynika z niego, że bała się komunistów, Żydów, bolszewików. Bała się, że ci „oni” wywrócą świat do góry nogami i zapanuje chaos. W sumie jej obawy nie były bezpodstawne, jej świat się rozpadł.

Czy twoi przodkowie byli patriotami?

Mój dziadek walczył w czasie pierwszej wojny światowej, należał do AK w czasie drugiej. Przed wojną lokował pieniądze tylko w polskich bankach. Myślę, że uważał się za patriotę. Chociaż ponoć tylko rodzinne portrety wisiały na ścianach w dworach i pałacach, żadnych wodzów.

Portret rodzinny (Fot. archiwum prywatne autorki)

Czyli wielka polityka była jednak gdzieś obok?

Najważniejszy był dom. Mieli jego określoną definicję. Dziś przeciwnikom politycznym rządzący próbują odebrać pojęcia „rodziny”, „domu”, „patriotyzmu”, „pamięci”. Pisząc własne historie, odarte ze stereotypów, możemy się przed tym bronić.

A czuli więź z ziemią?

Na pewno, bo żyli z ziemi. Ale może już mniej z miejscem. Zbyt często przez wojny i zmiany granic tracili majątki i się przeprowadzali. Pozostał etos. I pamięć. Choćby stryja Adama o smaku herbaty parzonej w samowarze, najlepszej na świecie. Ta pamięć interesuje mnie chyba najbardziej. Mój stryj był wtedy dzieckiem. Widzi tamten świat oczami dziecka. Wielu rzeczy nie wie. Dopowiada. Domyśla się. Nie mógł przecież uczestniczyć w rozmowach dorosłych.

Czy miałaś kiedykolwiek poczucie, że twoje pochodzenie ci pomaga?

Raczej mam wrażenie, że moje otoczenie, czy to jeszcze w szkole, na studiach, potem w pracy, czy wśród znajomych, wywiera na mnie podświadomie presję, że nosząc nazwisko „Fredro-Boniecka” muszę być jakaś. Przypina mi się etykietkę „hrabianki”. Słyszę: „Maria zachowuje się jak dama”, „Tobie to nie wypada”. Czasem jest to prześmiewcze, czasem czułe, czasem z podziwem. Siłą rzeczy podświadomie całe życie czułam się zobowiązana zachowywać „poprawnie, grzecznie”. Gdy przeklnę siarczyście, jeden spojrzy zaskoczony, drugi powie, że w moich ustach nawet „kur…” brzmi elegancko. To dość groteskowe. Może powinnam sprawdzić, czy rzeczywiście jakoś inaczej się zachowuję niż inni, czy tylko nazwisko powoduje takie skojarzenia u ludzi. Ciekawe, czy okazałabym się inną osobą, gdybym przedstawiała się innym nazwiskiem. Może kiedyś przeprowadzę dla siebie taki eksperyment.

Okładka książki (Fot. materiały prasowe)

Książka ukaże się 16 października nakładem Wydawnictwa Czarne.

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij