Znaleziono 0 artykułów
03.10.2019

Łączy nas empatia

03.10.2019
(Fot. Luka Łukasiak)

– Tym więcej możemy dać innym, im bardziej o siebie zadbamy. Zaniedbanie siebie to krótka droga do wypalenia – mówi Draginja Nadażdin. Z pochodzącą z byłej Jugosławii szefową polskiego Amnesty International rozmawiamy w ramach współpracy z akcją „Organizacje społeczne. To działa”. 

Spotykamy się w ramach akcji „Organizacje społeczne. To działa”. Organizacje społeczne potrzebują tego typu promocji?

Zaufanie społeczne, które stanowi fundament działania każdej organizacji, jest wciąż niewystarczające. Ludzie rzadko zdają sobie sprawę z ogromu pracy, jaką wykonują organizacje. Jedną z podstawowych potrzeb, na jakie odpowiada ta akcja, jest potwierdzenie, że nasze działania przynoszą wymierne efekty.

Przenosimy tym samym niejako presję efektywności z korporacji na organizacje społeczne.

Nic w tym dziwnego. Każdy chce wiedzieć, że jego podpis pod petycją przełożył się na konkretne działanie organizacji. Trzeba jednak pamiętać, że u nas nie wszystko dzieje się szybko. Część działań jest nastawionych na odległy cel. Organizacje zapoczątkowują działanie czy też sposób myślenia, który potem długo w ludziach dojrzewa.

Trudno wykonywać pracę, która nie daje natychmiastowych efektów?

Zdarzają się frustracje. Ale mam świadomość, że droga od pomocy jednemu człowiekowi do zmiany systemu jest długa. A my nie możemy skupić się tylko i wyłącznie na jednostkowych sytuacjach, musimy dążyć do zmian na poziomie instytucjonalnym. Pozostaje pytanie, gdzie ukierunkować działania, aby z nich faktycznie były efekty, bo potrzeby są przecież nieograniczone. Widzimy po różnych akcjach obywatelskich w ostatnim czasie, że to młodzi ludzie są motorem napędowym zmiany, dlatego w kampanii „TAK to miłość” zwracamy się do nich. By oprócz apelu o zmianę prawa dotyczącego przemocy seksualnej zaszła zmiana społeczna, którą oni pokierują. W Polsce statystycznie tylko 1 na 10 osób doświadczających przemocy seksualnej zgłasza to na policję, często z obawy przed zignorowaniem sprawy. Jednocześnie 1/3 kobiet w Polsce doświadczyła jakiejś formy molestowania. To musi się zmienić, zarówno pod kątem wymiaru sprawiedliwości, jak i świadomości społecznej.

(Fot. Luka Łukasiak)

Organizacje pomagają konkretnym ludziom, ale są też budowane przez konkretnych ludzi. Ich zadaniem jest opowiadanie historii o tych, którzy potrzebują pomocy.

Oczywiście za zgodą tej osoby. I ze świadomością, że jednostkowa historia jest opowieścią o wielu ludziach. Jeśli pomożemy jednej osobie, zwrócimy uwagę na to, że problem dotyka wielu.

W tej pracy niezbędna jest więc empatia?

Tak, to chyba łączy wszystkich ludzi w Amnesty. Wszyscy, którzy się do nas zgłaszają, chcą coś zmienić – dostrzec drugiego człowieka, ochronić go, pomóc mu. Staramy się pracować też sami nad sobą. Przecież nikt nie jest wolny od uprzedzeń. Ja też je mam. Amnesty staje nie tylko w obronie tych osób, z którymi dzielimy podobne wartości. Czasem nasze działania dotyczą osoby skazanej zgodnie z prawem danego kraju, ale traktowanej w niewłaściwy sposób w więzieniu. Ważna jest szczerość w podejściu do wszystkich podjętych decyzji. Zwłaszcza że mamy ograniczony czas na życie prywatne. Jeśli zabraknie nam serca do pracy, ryzykujemy wypaleniem.

A brakuje ci tego czasu dla siebie?

Początek pracy w Amnesty wyznacza początek innego życia. Te lata są napisane przez Amnesty. To więcej niż praca. Na początku właściwie nie miałam wiele czasu poza pracą. Dziś zaczynam rozumieć wartość dobrostanu. Nauczyłam się dbać o siebie. Pozwolić sobie odpocząć. I nie myśleć wtedy o problemach, które się nie kończą. Tym więcej możemy przecież dać innym, im bardziej o siebie zadbamy. Zaniedbanie siebie to krótka droga do poczucia wypalenia. To jest ważny temat, o którym rozmawiam także z córką, też mającą w sobie gen aktywistki. Angażuje się społecznie.

(Fot. Luka Łukasiak)
(Fot. Luka Łukasiak)

W jaki sposób wychowujesz córkę?

Staram się aby wyrastała w duchu równouprawnienia, wolności i otwartości. Szybko przekonałam się jednak, że nie tylko rodzice wychowują dzieci. Gdy wchodzi w świat, system edukacji, rówieśników, rodzice nie mają już takiego wpływu. Moja córka wyrosła w Amnesty. Działa w Młodzieżowym Strajku Klimatycznym. Jest bardziej asertywna, stanowcza, wymagająca. Poukładała sobie świat po swojemu. Wspieram ją w jej wyborach. Ale przede wszystkim dużo się uczę od niej. Wyczuliła mnie i męża na kwestie klimatu.

A buntowała się kiedyś przeciwko temu, że dużo pracujesz?

Nigdy nie narzekała, a miała zaledwie 6-7 lat, gdy zaczynałam. Wiadomo, że dziecko potrzebuje obecności rodziców, ale to nie wystarczy. Nikt mnie nie uczył, jak być rodzicem. Chciałam z mojego domu rodzinnego powtórzyć to, co dobre – ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Nie chciałam natomiast powtórzyć świadomości, że rodzice istnieją tylko dla dziecka. Dbałam o to, żeby córka zawsze mogła wyrazić swoje zdanie. Nie przypominam sobie jej młodzieńczego buntu. Może uniknęła go właśnie dlatego, że miała tak dużo wolności i prawo głosu, a może bunt dopiero przyjdzie. Ale z drugiej strony my z mężem też nie robiliśmy wszystkiego tylko dla niej. Mieliśmy przestrzeń samorealizacji.

Przy tak intensywnej pracy bez wsparcia partnera może być bardzo trudno.

To prawda. W wielu kluczowych momentach miałam wsparcie męża. Zawsze dążyliśmy do tego, aby była między nami równowaga. Obawiałabym się nierówności.

Przeszłaś w domu gruntowne wykształcenie feministyczne?

Urodziłam się w byłej Jugosławii, państwie świeckim i socjalistycznym, gdzie na papierze prawa kobiet i mężczyzn były zrównane. Ale wciąż bardziej się świętowało narodziny syna niż córki. Kobiety, które wyłamywały się ze stereotypowych ról, spotykały się nieraz z ostracyzmem lub przynajmniej zdziwieniem. Mnie to zawsze uwierało. Chciałam czegoś więcej.

(Fot. Luka Łukasiak)

Nikt nie robił ci problemów, bo jesteś kobietą, i to nie Polką, na kierowniczym stanowisku?

Nie, nie tylko w Amnesty, ale również nigdy nie spotkało mnie to w innych miejscach pracy.

A co dla ciebie oznacza bycie szefem?

Najbliższa mi jest wizja szefa jako dyrygenta orkiestry. Kieruję niesamowitymi osobami. Każda z nich potrafi wirtuozersko wykonać solówkę. Trzeba zadbać, aby umiały też grać razem. Sensowne zarządzanie czasem i energią jest dużym wyzwaniem w organizacji, gdzie każdy daje dużo od siebie. Zarządzanie oznacza też przyjęcie rozwiązań już istniejących. I pokorne uczenie się od najlepszych. Dbamy, aby osoby pracujące w biurze nie pracowały po nocach, aby odbierały nadgodziny.

A czego się jeszcze uczysz?

Świętowania sukcesów.

Jesteś z siebie zadowolona?

Jestem spokojniejsza niż wtedy, gdy miałam 20 lat. Chciałabym, żeby moja córka nie straciła tych 20 lat. I od razu doceniła siebie. Mój mąż się wciąż uczy i tym mnie inspiruje. Chciałabym być najlepszą wersją siebie.

Praca daje ci spełnienie?

Myślę o tym spełnieniu krótkofalowo. Każdego dnia zastanawiam się, czy wstaję rano z radością, czy jestem w stanie podziękować za ten dzień i ruszyć do przodu.

Nigdy nie miałaś pokusy, żeby iść do pracy do korporacji?

Nie myślę w kategoriach korporacja, instytucja lub organizacja społeczna. Ważne jest dla mnie poczucie, że mam wpływ na rzeczywistość. Robię coś, co ma sens. Szykujemy się właśnie na przyszłoroczne 30-lecie Amnesty w Polsce. Ja tu jestem już ponad 10 lat. To moment, żeby spojrzeć na to, co już zrobiłam. Gdy zaczynałam, było nas kilku pracowników i kilkuset członków. Dzisiaj cztery razy tyle pracowników i ponad 10 tysięcy członków. Amnesty to nie firma, tylko dobro wspólne.

Trudno ci będzie kiedyś oddać to dziecko?

Pełnoletnie dziecko świetnie sobie poradzi. Nie myślę jednak o Amnesty, jakby było moim dzieckiem. Raczej domem, który buduje wiele osób, a ja jestem jedną z nich.

Najważniejszy z przyszłych projektów?

Chciałabym nauczyć się starzeć. Mój ojciec się pięknie starzeje, ale nie cieszy się tą starością. A ja bym chciała być z nią pogodzona. Na strajku klimatycznym widziałam dziewczynę z transparentem „Ja też chcę się zestarzeć”. Aby tak było, jeszcze wiele projektów przed nami.

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij