Znaleziono 0 artykułów
04.01.2020

Matki i córki: Perfekcyjna pani domu

04.01.2020
(il. Magdalena Pankiewicz)

Dzieli nas 300 km, ale codziennie rozmawiamy. Wszystko komplikuje się, kiedy spotykamy się, żeby spędzić razem kilka dni. Wtedy zaraz zaczyna mnie krytykować – opowiada bohaterka naszego nowego cyklu. W Vogue.pl wsłuchamy się w głosy świadomych kobiet, które opowiedzą o relacjach z matkami.

Z jednej strony oparta na bezwarunkowej miłości, z drugiej pełna zakrętów i momentów próby – relacja matki z córką należy do najtrudniejszych. Bo przecież matka, na początku prawdziwa idolka córki – opiekunka, przyjaciółka, powierniczka, z czasem zmienia się w śmiertelnego wroga. Nic nie rozumie, jest za bardzo albo za mało obecna („wścibska i kontroluje” / „obojętna, nie kocha”) i powoli staje się obca.
A co się dzieje później, gdy córki są już kobietami, czasami matkami, wyprowadzą się i zbudują autonomiczne życie? Z tym bywa różnie, rzadko kolorowo, bo choć ta relacja wciąż jest dla obu stron bardzo ważna, to przyjęło się myśleć, że nie wymaga wysiłku. Jest „biologiczna” i powinna rozwijać się sama.
Dlatego wiele z nas tkwi w sytuacji, która męczy. Jest wypadkową burzliwych wydarzeń i doświadczeń zebranych na przestrzeni lat. Żeby ją zmienić, brakuje nam odwagi, żeby pielęgnować – wzorców. Bo czy matka z córką pójdą na wspólną terapię? Czy przeczytają inspirującą książkę albo obejrzą film, który otworzy je na nowy etap? 
Z poradników można sądzić, że nic prostszego. Z życia wiadomo, że obu stronom łatwiej jest koncentrować się na własnym bólu niż popracować nad zmianą. W naszym nowym cyklu kobiety, w różnym wieku i sytuacji życiowej, opowiedzą o swoich doświadczeniach.

(il. Magdalena Pankiewicz)

Moja mama jest farmaceutką i ten zawód bardzo dobrze opisuje jej osobowość. Uwielbia porządek i kontrolę. Poza tym jest kobieca i piękna, w klasycznym rozumieniu – długie włosy, świetna figura, typ gwiazdy filmowej. Do tego stonowana – nie mówi za głośno, jest taktowna w każdej sytuacji. Wie, jak się zachować. Perfekcyjnie wiąże apaszkę, a gdy je bezę, na spodnie nie spada nawet okruszek.

Brzmi jak opis kobiety doskonałej, ale dla mnie to jest trudne. Jestem zupełnie innym typem – żywiołowa, bezpośrednia, może nawet chaotyczna, ale dlatego, że szczera i spontaniczna. Lubię jeść, wdawać się w emocjonalne dyskusje ze znajomymi. Nie mam idealnej figury, a mój dom nie lśni. 
Mama, pomimo wielkiej miłości, nie akceptuje do końca mojego usposobienia i stylu życia. Często widzę, że w jej oczach nie jestem wystarczająco dobra.

Mama była zawsze mocno obecna w moim życiu. Tata dużo pracował i choć zawsze świetnie się z nim dogadywałam, bo mentalnie jesteśmy do siebie podobni, to ona stała na straży ogniska domowego – zawsze na wysokości zadania: zorganizowana, ciepła i zaradna. 
Jako nastolatka nie miałam właściwie żadnych obowiązków poza szkołą. Gotowanie, pranie, sprzątanie, zakupy... to było jej pole, którym świetnie zarządzała. 
Kiedy wyprowadziłam się do Warszawy na studia i zamieszkałam z chłopakiem, naturalnie sięgnęłam po jedyny znany mi schemat – zaczęłam bawić się w dom. Zamiast po zajęciach iść z nowymi znajomymi pogadać, wracałam do domu, żeby posprzątać i ugotować obiad. To trwało jakiś rok, zanim odkryłam, że można inaczej, bo ani mój chłopak tego nie oczekiwał, ani ja nie czułam, że się spełniam. Paradoksalnie moje dojrzewanie polegało na tym, że pozwoliłam sobie na luz i zabawę. 

Przynajmniej w teorii, bo głęboko w środku „prowadzenie domu” i „kobiecość” to dla mnie wciąż trudne tematy. W nich koncentrują się moje kompleksy. Niestety myślę też, że mama nieświadomie je wzmocniła.

Dziś jestem po trzydziestce, a ona po pięćdziesiątce. Mam kochającego męża i małe dziecko, a ona u boku idealnego partnera – wciąż szaleńczo zakochanego mojego ojca. Dzieli nas 300 km, ale regularnie do siebie dzwonimy. Otwarcie rozmawiamy o problemach, nasz kontakt jest głęboki, chociaż niełatwy. 
Wszystko komplikuje się, kiedy się spotykamy, żeby spędzić razem kilka dni. Przez pierwszą dobę jest w porządku, staramy się, zachowujemy czujność. Później coś pęka i pojawiają się pierwsze nieostrożne zdania, krytyczne uwagi… Patrząc z boku, możesz uznać, że to banalne sytuacje, jakaś źle wypowiedziana intencja albo objaw niepotrzebnego napięcia. Ale mnie to dotyka, bardzo głęboko.

Jak to wygląda w praktyce? Na przykład w ciepły słoneczny dzień słyszę, jak mówi do mojego trzyletniego syna: „Antosiu, przecież zmarzniesz. Mama zdjęła ci kurteczkę?”, a do mojego męża: „Nie wiem, jak wytrzymujesz z Ulą, ona jest taka trudna i neurotyczna”. Jeśli rodzice przyjeżdżają w odwiedziny, mama od razu wchodzi w rolę gospodyni – myje podłogę, poprawia rzeczy i przejmuje kuchnię. Dominuje, a mnie to wyprowadza z równowagi.

Pracując na tą relacją, staram się zdystansować. Może w tym momencie życia, bo niedawno pożegnała swoją matkę, chce być pomocna i aktywna, więc wykazuje się w takiej sferze życia, w której czuje się silna? Może to jej sposób na okazanie miłości i troski, bo sama wywodzi się z domu, w którym panował zimny chów? Może. 
Ale z drugiej strony, dlaczego to robi, skoro widzi, że to raniące. Przecież wciąż krytykując przy moim dziecku i mężu, osłabia mój autorytet i stara się na siłę wtłoczyć jakiś obcy model funkcjonowania. Chciałabym, żeby zrozumiała, że nie jestem już dzieckiem i mam swoją dumę. Chciałabym, żeby okazała mi szacunek.

Może wtedy łatwej byłoby mi popatrzeć na nią z pozycji kochającej córki, otworzyć się i głośno docenić świetną organizację pracy, styl czy siłę, za które tak ją podziwiam.

Wysłuchała Basia Czyżewska
Proszę czekać..
Zamknij