Znaleziono 0 artykułów
29.08.2018

MFF w Wenecji: kino bez kobiet

29.08.2018
Kadr z filmu, „Pierwszy człowiek” (Fot. Materiały prasowe)

Już dzisiaj startuje najważniejszy festiwal filmowy we Włoszech. W Wenecji zobaczymy nowe dzieła Damiena Chazelle'a, Luki Guadagnino oraz braci Coen. Zabraknie natomiast obrazów stworzonych przez kobiety. Czy święto kina ma rację bytu bez równouprawnienia?  

Kiedy sześć lat temu po raz pierwszy jechałam na festiwal do Wenecji, oczekiwałam filmowych przeżyć na najwyższym poziomie. Pamiętam, że opuszczałam wyspę Lido z poczuciem rozczarowania. Poza torpedą w postaci „Spring Breakers” Harmony’ego Korine’a w programie brakowało emocji. Naszpikowany był hermetycznymi, artystowskimi tytułami, które nie pozostawiały wiele miejsca na dobre kino środka. „Mistrz” Paula Thomasa Andersona robił wrażenie, ale pozostali mistrzowie zawiedli. Nagrodzony rok wcześniej Złotymi Lwami za „Drzewo życia” Terrence Malick straszył publiczność „Wątpliwością”, która zebrała po seansie zasłużoną porcję wyć i gwizdów. Do tego z dziennikarskiego punktu widzenia pobyt na Lido był trudnym doświadczeniem. Umówienie się na wywiady graniczyło z cudem, bo panował wszechobecny chaos. Po tamtej wizycie na kilka lat odechciało mi się wracać. Na szczęście organizatorzy też czuli, że kierunek nadany wydarzeniu przez dyrektora Marco Müllera nie jest właściwy. Od końca 2011 roku na stanowisku dyrektora festiwalu zasiada, i stopniowo wprowadza swoje porządki, Alberto Barbera. Ostatnie lata to dla wiekowego wydarzenia czas renesansu. Wydarzenie znów łączy ambitne tytuły z oscarowymi kandydatami. Tegoroczny festiwal ma być najprawdziwszym świętem.

Internet na salonach

Jednym z najgłośniejszych wydarzeń Biennale z 2013 roku była premiera „Grawitacji” Alfonso Cuaróna. „Rome” to jego nowy, zrealizowany po pięciu latach milczenia, obraz. Po siedemnastu latach od „I Twoją matkę też” Meksykanin wraca do pracy w swoim ojczystym języku. Kamera śledzi losy rodziny z klasy średniej żyjącej w Mexico City na początku lat siedemdziesiątych. Chć film zrealizowano w czerni i bieli, podobno szykuje się kolejne przełomowe wizualnie doświadczenie. Za dystrybucję obrazu odpowiedzialny jest serwis Netflix.

Także ta platforma stoi za najnowszą produkcją braci Coen. „The Ballad of Buster Scruggs” ma być rarytasem dla fanów stylu genialnego duetu. I nie tylko! W westernowej antologii zagrali m.in.  Zoe Kazan, Liam Neeson i Tom Waits. „Ballada…” miała podobno mieć swoją premierę w Cannes, ale po zeszłorocznych kontrowersjach i oporze rodzimych kiniarzy festiwal wycofał się z pokazywania filmów, które nie wchodzą do klasycznej kinowej dystrybucji. Tym samym obciął sobie stały dopływ ekscytujących, świeżych produkcji firmowanych przez platformy streamingowe, na czym, póki co, korzysta Wenecja. Na Lido premierowo pokazana zostanie też wyczekiwana ekranizacja „Genialnej przyjaciółki” Eleny Ferrante zrealizowana przez HBO.

Starcie pokoleń

W 2016 roku przywilej otwierania Biennale przypadł Damienowi Chazelle, młodemu twórcy „Whiplash”, który na Lido przywiózł swój oryginalny musical „La La Land”. Obraz stał się jednym z faworytów Amerykańskiej Akademii. Zdobył osiem nominacji i sześć statuetek, w tym jedną z bardziej prestiżowych – dla Najlepszego Reżysera. Chazelle, który w dniu ceremonii miał dokładnie 32 lata i 38 dni, został tym samym najmłodszym laureatem Oscara za reżyserię w historii. Trudno więc się dziwić, że wenecki festiwal z otwartymi ramionami powitał jego kolejną produkcję. Tegoroczne włoskie święto kina otworzy „Pierwszy człowiek”. Niezwykły portret Neila Armstronga, pierwszego człowieka na Księżycu, polską premierę będzie miał już w październiku. Twórcom i grającym główne role, Ryanowi Goslingowi i Claire Foy zależało, by pokazać małżeństwo Armstrongów od kulis, intymnie, w chwilach dalekich od błysku fleszy. 

W Wenecji swój najnowszy film pokaże też jeden z niekwestionowanych mistrzów współczesnej brytyjskiej kinematografii, Mike Leigh. Twórca ma z Lido doskonałe doświadczenia. Jego „Vera Drake” wyjechała w 2004 roku z Wenecji ze Złotym Lwem. „Peterloo” to dramat poświęcony masakrze z 1819 roku, gdy to w tłum pokojowych manifestantów wjechała szarża kawalerii, zabijając piętnastu, a raniąc około czterystu obywateli. Zwiastuny potwierdzają, że Leigh znowu stworzył drobiazgowy, malarski, ale też zaangażowany portret momentu definiującego epokę. Za kamerą stanął jego stały współpracownik, genialny operator Dick Pope.

Inny uznany Brytyjczyk, Paul Greengrass („Lot 93”), wziął na warsztat wstrząsające wydarzenia z norweskiej wyspy Utoya. W 2011 roku nacjonalistyczny terrorysta Anders Breivik zabił 77 osób, w tym wielu nastolatków. Podobno „22 July” zrealizowano w formie doku-dramy, a narratorem ma być ocalały z masakry. Do tematu podchodził jakiś czas temu Erik Poppe, którego pokazywana m.in. na Berlinale „Utoya” wzbudziła spore kontrowersje, a nawet niesmak. Ciekawe, czy dokumentalne doświadczenie pomoże Greengrassowi wyjść z tej trudnej próby zwycięsko.

Fabuła nie skusiła Fredericka Wisemana. Dokumentalista-weteran, osiemdziesięcioośmioletni laureat m.in. honorowego Złotego Lwa i Oscara za całokształt twórczości, pokaże na Lido „Monrovia, Indiana”. Film o „wadze prowincjonalnej Ameryki jako centrum kształtującego amerykańską politykę i wartości, co udowodniły wybory prezydenckie z 2016 roku”. Tempa nie zwalnia także inny weteran dokumentu z USA, Errol Morris. W „American Dharma” twórca „Mgieł wojny” rozmawia z byłym szefem konserwatywnej platformy informacyjnej Breitbart i strategiem Donalda Trumpa, Stevem Bannonem.

Głośne remake’i i filmy odnalezione po latach

Włoskim ulubieńcem kinomanów na świecie jest obecnie Luca Guadagnino („Jestem miłością”). Twórca zeszłorocznego przeboju „Tamte dni, tamte noce” powraca na Lido z autorską wersją kultowej „Suspirii” króla grozy, Dario Argento. W rolach głównych Tilda Swinton i Dakota Johnson. Poprzednia wenecka premiera Guadagnino, „Nienasyceni” wywołała w 2015 roku wielki entuzjazm międzynarodowej prasy, ale rodacy twórcy byli raczej oszczędni w pochwałach. Ciekawe, czy światowe uznanie i miłość dla „Tamtych…” pomoże „Suspirii” otrzymać owacje na stojąco.

To w Wenecji widzowie po raz pierwszy obejrzą „Narodziny gwiazdy”. Brzmi znajomo? Nic dziwnego, to już trzeci remake klasyka z 1937 roku. Czy reżyserski debiut Bradleya Coopera przebije sławą rockowymusicalz Barbrą Streisand i KrisemKristoffersonem? Na pokładzie jest Lady Gaga, zatem wszystko jest możliwe… Na Lido powraca także Mel Gibson, tym razem jako aktor w dramacie o policyjnej brutalności „Dragged Across Concrete”. Wydarzeniem na pewno będzie pokaz dopiero niedawno ukończonego, a nakręconego w latach siedemdziesiątych filmu Orsona Wellesa „The Other Side of the Wind” z Johnem Hustonem i Peterem Bogdanovichem w rolach głównych.

Cannes lepsze niż Wenecja?

Jednym z bardziej smakowitych włoskich kąsków może okazać się w tym roku „The Favourite” Yorgosa Lanthimosa(„Kieł”, „Lobster”). Smakowitych, bo film zapowiadany jest jako komedia, a nie od dziś wiadomo, że poczucie humoru Greka jest równie rozbrajające, co wysublimowane i niepoprawne. Akcja osadzona jest na dworze Królowej Anny, a w głównych rolach zobaczymy wspaniałą trójcę: Olivię Colman, Rachel Weisz i Emmę Stone.

Lanthimos, który tym razem postawił na Wenecję, swój poprzedni film „oddał” Cannes. Podobnie uczynił László Nemes, którego „Syn Szawła” wygrał najpierw Złotą Palmę, a następnie Oscara. Jego kolejny obraz, osadzony w Budapeszcie tuż przed wybuchem Pierwszej Wojny Światowej, „Sunset” będzie jednym z najbardziej wyczekiwanych na Lido tytułów. Z ziemi francuskiej na włoską przeniósł się też inny zdobywca Złotej Palmy, Jacques Audiard („Prorok”, „Dheepan”). Jego „The Sister Brothers” ma być (strzeżcie się konkurencji, Coenowie!) umoczonym w czarnym humorze westernem. Aktorska odpowiedzialność spoczywa na barkach nieoczywistego, acz potencjalnie genialnego duetu:Jake Gyllenhaal i Joaquin Phoenix.Po kilkuletnim romansie z Cannes do premiery w Wenecji wrócił również Olivier Assayas („Sils Maria”). W „Double Vies” ponownie pracuje zJuliette Binoche. Czyżby Pałac Festiwalowy miał opustoszeć? Jedno jest pewne: komu w Cannes brakowało siły gwiazd, może liczyć na to, że w Wenecji ich moc wyniesie go pod sam nieboskłon.

Styl włoski, czyli „panowie przodem”

W Wenecji brakuje tylko jednego: kobiet. W konkursie głównym uwzględniono tylko jedną reżyserkę, twórczynię gotyckiego dramatu „The Nightingale”, Jennifer Kent („Babadook”). Fabuła toczy się w Tasmanii w 1825 roku, opowiadając o młodym skazańcu, który przy wsparciu aborygeńskiego tropiciela szuka żołnierza, by się na nim zemścić. 

Jedna kobieta pośród dwudziestu mężczyzn i niewiele więcej reżyserek w pozostałych sekcjach. Taka sytuacja powtarza się rok po roku. Wywołany do tablicy dyrektor Barbera stwierdził, że wolałby zrezygnować z posady, niż wprowadzić sztywny parytet. Według niego ta sytuacja nie jest winą festiwalu, ale wynika z kształtu branży filmowej jako takiej, od poziomu szkół filmowych począwszy. „Zbyt mało dobrych filmów jest powoływanych do życia przez kobiety, a Wenecja nic nie może na to poradzić, bo nie ma na tym polu mocy sprawczej”. 

Paolo Baratta i Alberto Barbera na konferencji 75. Festiwalu w Wenecji ( Fot. Getty Images)

Jak słusznie zauważyli Ariston Anderson i Scott Roxborough z „The Hollywood Reporter”, „argumentacja Barbery wydała się wyjątkowo pozbawiona wyczucia, tym bardziej, że pozostałe wydarzenia pokroju Cannes, Toronto czy Sundance zareagowały, nawet, jeśli zbyt wolno, na erę #MeToo i zajęły się zagadnieniem odpowiedniej reprezentacji twórczyń w swoich programach.” 

Jak podkreślają Anderson i Roxborough, „Włochy mają jedne z najsłabszych statystyk na polu równouprawnienia płci (…). Proporcja kobiet na rynku pracy to mniej niż 50 proc., co jest najniższym wskaźnikiem ze wszystkich rozwiniętych gospodarek.” Mimo że kobiety są tak wykształcone, jak mężczyźni, często wykonują nieodpłatne zajęcia jak opieka nad dziećmi czy starszymi. Według badań z 2017 roku 62 proc. zajęć wykonywanych codziennie przez Włoszki to prace nieodpłatne. Jest to najwyższy taki odsetek w Europie Zachodniej. Reżyserka Susanne Bier, która zasiada w tym roku w jednym ze składów jurorskich na Biennale, uważa, że męskocentryczna południowoeuropejska kultura ma ewidentny wpływ na decyzje układających program festwalu. Mając w pamięci, że krajem przez lata rządził słynący z przedmiotowego traktowania kobiet Silvio Berlusconi, obejrzawszy choćby jeden włoski talk-show czy kolorową gazetę, trudno się z Bier nie zgodzić. 

W zeszłym roku dyrektor Barbera w pozakonkursowej sekcji pokazał „The Private Life of a Modern Woman” znanego lubieżnika z długą lista oskarżeń o molestowanie, Jamesa Tobacka. Zaraz potem, po seansie „Mektoub, My love: Canto Uno” Abdellatifa Kechiche’a („Życie Adeli”), rozgorzała kolejna burza. Film uznano za obrzydliwy przykład uprzedmiotawiającej męskiej perspektywy. W tym roku dyrektor znowu balansuje na granicy. W oficjalnej festiwalowej selekcji znalazł się dokument „Nice Girls Don’t Stay for Breakfast” Bruce’a Webera. Wydawnictwo Condé Nast rozstało się z tym znanym fotografem po latach bliskiej współpracy w wyniku padających ze strony jego modelek zarzutów o molestowanie i nadużycia. Wielu obserwatorów weneckiego festiwalu twierdzi, że te decyzje Barbery to nie przypadek. Choć uzdrowił wenecki festiwal z utraty prestiżu i blichtru, nie wyleczył go z maczyzmu i szowinizmu. Jeśli Barbera nie przejrzy na oczy, można domniemywać, że gloria odnowiciela weneckiego festiwalu może przerodzić się w niesławę tego, który w czasie, gdy cały filmowy świat otworzył oczy, wciąż nie chciał na Lido wpuścić kobiet. 

Anna Tatarska
Proszę czekać..
Zamknij