Znaleziono 0 artykułów
02.03.2020

Michael Kors: Amerykańska opowieść

02.03.2020
Marynarka i spódnica w kratę, bluzka w kwiaty, pasek, skarpetki, buty, całość Michael Kors Collection  (Fot. Stanisław Boniecki)

Nie minęło pół godziny od finału pokazu, który miał miejsce w wielkiej szklarni na Brooklynie, a on ma już za sobą kilka wywiadów. Kiedy przychodzi kolej na mnie, zostaję wprowadzony do specjalnie przygotowanej sali, w której po jednej stronie pod ścianą siedzi kilkanaście osób (rozpoznaję tylko męża projektanta, Lance’a Le Pere’a, co tam robi reszta, nie wiem), a po drugiej, na podium, na wysokim krześle – główny bohater. Zajmuję drugie wysokie krzesło. Wszyscy wpatrują się w nas wyczekująco. Czuję się jak w teleturnieju.

– Moja prababka była z Polski – rzuca Kors, zanim zdążę się przedstawić, jest dobrze przygotowany. I dalej: – Gigi Hadid podarowała Lance’owi i mnie na święta test DNA. Przy tej okazji zdałem sobie sprawę, jak mało wiem o swojej rodzinie. I że, choć wychowałem się w Nowym Jorku, nie byłem na Ellis Island, dokąd przypływali emigranci. Więc się tam wybraliśmy, w archiwach Muzeum Emigracji odnalazłem informacje o prababce. Pamiętam ją z dzieciństwa, kiedy byłem bardzo mały. Nigdy do końca nie rozumiałem, skąd pochodzi, cały czas zmieniała zeznania. Raz mówiła, że jest Austriaczką, za chwilę, że Polką, potem, że Węgierką. Uznałem, że jest po prostu stara i wszystko jej się myli. Tymczasem z dokumentów wynika, że przypłynęła do Stanów, kiedy miała 14 lat. Zupełnie sama, z dziesięcioma dolarami w kieszeni. I że pochodziła z Galicji. Wyszedłem z archiwum z poczuciem patriotyzmu. Rozmyślałem o sile, jaką musiała mieć, żeby dotrzeć do Stanów i zbudować sobie tu nowe życie, założyć własny interes i rodzinę.

Zaczynam domyślać się, do czego zmierza mój rozmówca. I rzeczywiście, wciąż nie zdążyłem zadać mu żadnego pytania, gdy od historii rodzinnej przechodzi do opowieści o inspiracjach dla kolekcji, którą właśnie pokazał.

Kwiecista sukienka, skarpetki, buty, całość Michael Kors Collection  (Fot. Stanisław Boniecki)

– Często chodzimy z Lancem do teatru. Pewnego razu zastanawialiśmy się, co jest największym amerykańskim klasykiem i tak obejrzeliśmy musical Oklahoma! Tu, na Brooklynie, w nowej wersji, z bardzo zróżnicowaną obsadą. Przypomniałem sobie, że premierę miał w 1943 roku, kiedy świat wrzał, a ludzie potrzebowali optymizmu i ucieczki od codzienności. Postanowiłem więc skupić się na silnych kobietach, które wówczas zakasały rękawy i robiły to, co trzeba było zrobić. Jak moja prababka. W papierach w muzeum był jej pierwszy adres: czynszówka na dolnym Manhattanie. Marzyła, by przenieść się na drugą stronę rzeki, na Brooklyn. Stąd miejsce pokazu i lata 40. Stąd Katharine Hepburn, która według mnie była równie silna jak romantyczna, czy David Bowie z lat 80. – to ta sama postawa. Stąd też kontrasty, styl college’owy pomieszany z punkowym. Bo Stany to dychotomia, a ciekawie robi się w momencie, gdy dwie różne strony zaczynają się przenikać, na przykład moc i romantyzm. Kiedy przyszedł czas na ubieranie modelek, łapałem nieraz rzeczy męskie i odwrotnie, damskie dla modeli. Wydaje mi się, że troje z nich było transgender. Moda wreszcie zaczyna dostrzegać mozaikę, z jakiej składa się świat, i wierzę, że wciąż może podnosić na duchu. Chcieliśmy podkreślić ten optymizm.

Marynarka, sweter, koszula, spodnie, pasek, całość Michael Kors Collection  (Fot. Stanisław Boniecki)

Rzeczywiście, jego pokaz był wyjątkowo radosny. To zasługa zarówno kolekcji, szczególnie sukienek w stylu lat 40., w grochy, owoce, kwiaty, cętki, jak i amerykańskich hitów z lat 60. i 70. śpiewanych na żywo przez Young People’s Chorus of New York City. Wzdłuż wybiegu, jak na szklarnię przystało, stały drzewka w donicach. Dopiero później doczytałem, że na ogromnym terenie, na którym stoi szklarnia, w latach 40. znajdowała się stocznia. Nic nie było przypadkowe.

Tak jak przypadkiem nie jest to, że marka Michael Kors to dziś synonim amerykańskiego stylu życia – sportowego luksusu, czy też luksusowego sportu. Od kiedy Kors ją założył, w 1981 roku, nigdy nie krył, że jest amerykańskim projektantem; to wyróżniało go wtedy spośród rówieśników, z Markiem Jacobsem na czele, i do dziś go definiuje. On sam widzi to tak:

– Amerykańscy projektanci wynaleźli sportswear – ideę ubierania się do życia w pędzie. Suknie balowe to nie my, od tego jest paryskie couture. Zresztą na całym świecie, czy to w Warszawie, czy w Rio de Janeiro, ludzie nie chodzą na co dzień w kreacjach balowych, noszą odzież sportową, potrzebują uniwersalności. Dlatego projektuję z myślą o szybkim życiu. Ale sama funkcjonalność powoduje, że usypiam z nudów, ważny jest też glamour. Rozumiem, jesteśmy bardzo zajęci, sam kocham komfort, jednak pora znowu zacząć się ubierać. Bo czasem mam wrażenie, że wszyscy noszą już tylko dresy albo piżamy.

Marynarka z falbankami, spódnica, torebka i buty, całość Michael Kors Collection  (Fot. Stanisław Boniecki)

Kampanie reklamowe Korsa dobrze oddają jego punkt widzenia: co sezon jest w nich piękna dziewczyna w ubraniach, od których na kilometr bije luksus, nonszalancko pokładająca się na kanapach, a to w limuzynie, a to w prywatnym odrzutowcu. Zastanawiam się na głos, czy ktoś tak żyje, czy wciąż istnieje coś takiego jak „jet set”.

– Spójrz na Instagram. Śledzisz Hadidów? Kaię Gerber i jej rodziców? Oni tak żyją. Przeciętny człowiek? Nie. Ale czy przeciętny człowiek też nie żyje w biegu? Wiadomo. Kiedyś bogaci ludzie nic nie robili, tylko polegiwali. Potem nastąpił „jet set” i nagle kolację jedli w Londynie, śniadanie w Nowym Jorku i wszędzie musieli dobrze wyglądać. Teraz wszyscy wciąż się przemieszczają. Czy latasz prywatnym odrzutowcem, czy poruszasz się metrem, jesteś ciągle w ruchu.

Marynarka, koszula, spodnie, szalik, pasek, całość Michael Kors Collection  (Fot. Stanisław Boniecki)

Energia projektanta wydaje się zaraźliwa; spisana rozmowa nie oddaje prędkości, z jaką mówi, ani jego dowcipu. Nie ma w nim żadnego zblazowania, ciszy się, że może robić to, co robi, i jest dumny z tego, co osiągnął: 
– Byliśmy kiedyś w teatrze w Londynie. Podczas przerwy włączyłem telefon, a tam czterysta maili i SMS-ów. Okazało się, że Michelle Obama właśnie udostępniła swój oficjalny portret jako pierwszej damy i miała na sobie sukienkę Michaela Korsa. To była absolutna niespodzianka. Dla mnie jako Amerykanina i jako projektanta była to wyjątkowo ważna chwila: nowy rozdział w historii naszego kraju i nowy wzór pierwszej damy, również inny jej styl: żadnych garsonek, zero jaskrawych kolorów – prosta czarna, dżersejowa sukienka bez rękawów. To mnie zwaliło z nóg.

Zdjęcia Stanisław Boniecki
Stylizacja Daniela Agnelli

Filip Niedenthal
Proszę czekać..
Zamknij