Znaleziono 0 artykułów
02.12.2023

Rozważnie czy romantycznie? Jak kochamy dzisiaj?

02.12.2023
Kadr z serialu „Zwyczajni ludzie” (Fot. Materiały prasowe)

Początków konceptu romantycznej miłości można szukać w starożytnej Grecji, ale dążenie do małżeństwa z miłości i rozwijanie podejścia, według którego wszyscy chcą kochać, przypada na XIX wiek. Wyidealizowana fala miłości stawała się coraz bardziej popularna. Czy dziś możemy mówić o kryzysie miłości? I co będzie z nią dalej?

Wydaje się, że miłość romantyczna towarzyszy ludzkości od zarania dziejów. Wszyscy chcemy kochać i jedynie miłość nam jest potrzebna do szczęścia, jak w piosence „All You Need Is Love”. Gdyby przyjrzeć się badaniom amerykańskiej psycholożki i antropolożki dr Helen Fisher, to owszem, ludzki mózg zaprogramowany jest do kochania. Jednak całe wieki udawało się rozdzielić porywy serca od spraw fundamentalnych, takich jak potrzeba przetrwania jednostki i gatunku. Później w łączeniu się w pary chodziło o ziemię, dzieci, sukcesję. Wprawdzie w średniowieczu pojawiła się kultura rycerska, której elementem było oddanie się damie serca, ale nikt wtedy nie mówił, że to ma być miłość spełniona, której rezultatem jest stawanie na ślubnym kobiercu.

Łakniemy dopaminy, którą nasz mózg produkuje, gdy jesteśmy zakochani

Ze średniowiecznych wilgotnych i ciemnych zamków przenieśmy się do XVIII wieku, do Wersalu, na dwór Ludwika XV, który po prostu, oficjalnie, rozdzielał małżeństwo od miłości, a ta, jak wiemy, wiąże się ze wzlotami i z upadkami, dramatami, podnieceniem. Jego praktycznego życiowego podejścia zdawali się nie podzielać romantyczni twórcy, buntujący się wobec oświeceniowej myśli. Dla nich najważniejsze były uczucia. Dlatego też opisywali namiętnie przypadki miłości romantycznej. Opierała się ona na platońskiej idei bratnich dusz, których moc przyciągania się nawzajem miała być ogromna. Ogromne były też cierpienia miłosne, jak choćby te Wertera, kiedy miłość okazywała się niemożliwa do zrealizowania. Ale i tak liczyło się samo doświadczenie miłości, ono samo w sobie było wartością, nawet jeśli zamiast radości przynosiło smutek. 

Oczywiście w kulturze zdarzały się szczęśliwe zakończenia, jak choćby w „Dumie i uprzedzeniu” Jane Austen. Bohaterce powieści nie mieściło się w głowie, by wyjść za mąż tylko dla pieniędzy, choć jej rodzina była w finansowych opałach. Panna Bennet była przekonana, że związek bez uczucia nie ma szans na powodzenie, a do miłości można dojrzeć – co jest podejściem wciąż w jakiś sposób idealistycznym.

XIX wiek przyniósł jednak zmiany – zaczęły się pojawiać małżeństwa z miłości. Oczywiście zmiany te zachodziły powoli, dotyczyły przede wszystkim wąskiej części społeczeństwa. Nie każdy mógł sobie pozwolić na taką fanaberię, burzącą dotychczasowy porządek. Jednak to wtedy zaczęła kształtować się koncepcja, że wszyscy chcą kochać. Dr Fisher twierdzi, że pragnienie miłości jest pierwotne – łakniemy dopaminy, którą nasz mózg produkuje, gdy jesteśmy zakochani. Ale czy od razu trzeba brać ślub?

Książki, piosenki, filmy, seriale kształtujące i utrwalają mit miłości romantycznej – monogamicznej, heteroseksualnej, wpisującej się w patriarchalny porządek. W komediach romantycznych z lat 90. dla postaci kobiecych kluczowe było zakochanie się, poznanie mężczyzny, który dopełni ich życie, obudzi je ze snu i sprawi, że życie zacznie się naprawdę. Co więcej, produkcje te były często pełne toksycznych zachowań. Bohaterki machały ręką na oczywiste czerwone flagi i nawet same walczyły o toksycznych ukochanych, by doprowadzić do happy endu. 

Jak wymyślić miłość na nowo po epoce romantycznej

Kadr z serialu „Zwyczajni ludzie” (Fot. Materiały prasowe)

W prawdziwym życiu love story kończy się często wraz z pojawieniem się kredytu, dzieci i koniecznością zarobienia na to wszystko, co pozostawia mało przestrzeni i siły na pielęgnowanie stałego związku. A ponieważ czasy się zmieniły, ponieważ kobiety są coraz bardziej niezależne, nie muszą tkwić z przyczyn społeczno-ekonomicznych w nieszczęśliwych, często też przemocowych związkach, to liczba rozwodów rośnie. One night stands mogą zaspokoić nasze potrzeby, kiedy nie udaje się sprostać mitowi miłości romantycznej. 

Osoby z generacji Z, które doświadczyły rozpadu związków rodziców i tego, że wierność do grobowej deski nie jest jedyną drogą, wychowały się już na bardziej inkluzywnych produkcjach filmowych. Mają być też rozczarowane miłością. Czy to znaczy, że nie chcą kochać? Ich relacje często nawiązywane są i pielęgnowane w wirtualnym świecie. Zachodzi zmiana, Czy w przyszłości będziemy kochać jak w filmie „Ona” wirtualne osoby asystenckie? Czy będziemy w relacjach z hologramami jak w filmie „Blade Runner 2049”? Sztuczna inteligencja raczej nie wyprze stosunków międzyludzkich jak uspokajają futurolożki i futurolodzy, ale jest szansą na to, by miłość i seks były dostępne także dla tych osób, które na przykład z powodu niepełnosprawności są wykluczone, ich potrzeby w tej kwestii są niezaspokajane. Według badania przeprowadzonego na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley z 2021 roku towarzysze AI, wirtualne bratnie dusze zmniejszają poczucie samotności i poprawiają ogólne samopoczucie. Zatem sztuczna inteligencja nie pogłębi epidemii samotności, może być na nią swego rodzaju remedium. 

Pojawiło się pytanie, czy nie trzeba wymyślić miłości na nowo, skoro wcześniejsza koncepcja nie sprawdziła się. Czas na oparte na partnerstwie podejście do budowania związków. Liczy się konkretny człowiek i to, co do niego czujemy. Albo nie tylko do jednego, bo można wybrać związek poliamoryczny.

„Wymyślić miłość na nowo. Jak patriarchat sabotuje związki między mężczyznami a kobietami” – to tytuł książki francuskiej eseistki Mony Chollet, w której autorka celnie punktuje, jak bardzo miłość dotychczas potrafiła nas ranić. Jak bardzo była patologiczna. I choć lektura przynosi wiele cennych spostrzeżeń, to wydaje się, że Chollet nie może nam zaproponować niczego uzdrawiającego, odkrywczego poza krytyką związków opartych na patriarchalnej nierówności.

Z moich obserwacji wynika, że jednak wciąż mało jest indywidualizmu w podejściu do uczucia uznawanego za najważniejsze. Nowe schematy zastąpiły te stare. Wciąż nie jest łatwo. Bez wątpienia jednak wciąż chcemy kochać (nie oszukam biologii i potrzeby bliskości) i nie mogę się zgodzić z bell hooks, która pisała 20 lat temu, że największą karierę robią przekazy mówiące, że miłość jest nieistotna i bez znaczenia, że jest dla słabych i naiwnych. Słusznie za to zauważa w książce „Wszystko o miłości. Nowe wizje”, że kiedy w relacji dochodzi do przemocy, to zdecydowanie nie ma mowy o miłości.

Nie wszyscy musimy być w relacjach. Kapitalizm świetnie zaopiekował się napędzaniem pragnień singielek i singli oraz ich zaspokajaniem, co nie znaczy, że odpuścił promowanie związków. Dlatego wcale mnie nie dziwi, kiedy słyszę od 21-latka, którego poznałam przez aplikację randkową, że marzy o tym, by znaleźć miłość, by zbudować mały domek w górach i tam zamieszkać z ukochaną. 

Obserwując świat na przestrzeni 20 ostatnich lat, można mówić o nowych wzorcach. Chcemy dobrze czuć się w relacji, to jasne. Potrzebujemy więc perfekcyjnie dopasowanej do nas osoby partnerskiej, by stworzyć z nią power couple. Szukamy, analizujemy, oczywiście może trochę boimy się, że przegapimy lepszą opcję (fear of better option), ale kiedy jednak upewnimy się, że warto zainwestować własne uczucia, inwestujemy. Zdajemy sobie również sprawę, że zakochać się to jedno, a pielęgnować miłość, pracować nad związkiem w imię wspólnej decyzji, że chcemy być razem, to równie ważna rzecz.

W kontekście współczesnych związków stawiane są też pytania, czy nie zagrażają im mocno promowane indywidualistyczne postawy. Jestem może optymistką, ale wydaje mi się, że poczucie własnej wartości, dobra relacja z samą czy samym sobą to baza, by budować udane relacje z innymi, zachować w nich swoją odrębność, nie uzależniać własnej wartości od tego, czy z kimś jesteśmy, jak nas traktuje. Coraz częściej mamy też świadomość, że trudno jest funkcjonować na co dzień w miłosnym rollercoasterze.

Naturalnie zachodzi więc zmiana związana z podejściem do miłości. Wpływają na to: feminizm, stawianie na inkluzywność, gloryfikowanie przyjaźni, która do tej pory często przegrywała z miłością. Postromantyczna wizja miłości to nadzieja na coś nowego. Zawarta w niej świadomość, że miłość nie zaspokoi wszystkich naszych potrzeb, że może być niedoskonała, nie musi być spełniona i niekoniecznie oznacza to tragedię, przynosi ulgę. 

„Współczesny romantyzm nie jest jedynie zabiegiem estetycznym. To ważny proces, dzięki któremu możemy opowiedzieć te same historie lepiej, mądrzej i w bardziej inkluzywnym sposób” – pisze we wstępie do grudniowego numeru magazynu „Vogue Polska” redaktorka naczelna Ina Lekiewicz Levy. Takich miłosnych historii potrzebujemy, by nie bać się miłości, by nie była ona destrukcyjnym, ale karmiącym uczuciem.

Grudniowe wydanie magazynu „Vogue Polska” do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.

Zobacz także:

Czy żyjemy w postromantyczne erze?

Jak pokolenie Z zmienia nastawienie do seksu

 

Paulina Klepacz
Proszę czekać..
Zamknij