Gdy w Londynie słupek rtęci przekracza 25 stopni Celsjusza, wszystko się zatrzymuje. Metro nie jeździ, bo pociągi dostają czegoś w rodzaju udaru słonecznego, lokatorzy wiktoriańskich mieszkań bez klimatyzacji zaczynają się gotować, a wszystkie pilne sprawy, motywacje czy zdolności umysłowe wyparowują, gdy znajdziemy się w pobliżu ogródka piwnego. No i pojawia się odwieczne pytanie: „W co mam się ubrać?”.
Oczywiście są tacy, którzy uwielbiają upały i wykorzystują każdą okazję, by przeistoczyć się w swoje beztroskie alter ego rodem z Ibizy. Spoiler: nie należę do tej grupy. Dyszę, sapię i oznajmiam mężowi: „Nie mam się w co ubrać!”, a on umęczonym wzrokiem przygląda się mojej pękającej w szwach garderobie. Jednak w tym roku znalazłam lekarstwo na swoją niedolę: minimalistyczną czarną sukienkę. Podczas upałów sprawdza się wszystko, co oszczędne w formie – proste białe koszule, minisukienki o kroju litery A, bawełniane spódnice midi – czarna sukienka ma jednak w sobie to „coś”. Zachowuje wyszukany charakter, nawet jeśli założysz do niej bikini i crocsy.
Redaktorki „Vogue’a” cenią minimalistyczną czarną sukienkę za wygodę i uniwersalność
Okazuje się, że nie tylko ja doszłam do takiego wniosku. Nie jedna, nie dwie, ale sześć członkiń naszego zespołu pojawiło się we wtorek w pracy w różnych wariacjach na temat czarnej minimalistycznej sukienki: od prostej tank dress Olivii przez jedwabny model, który miała na sobie Simone, po moją sukienkę maxi o kroju litery A marki The Row, która podchodzi z drugiej ręki. Wygląda na to, że gdy nadchodzi fala upałów, nawet najbardziej zagorzałe fanki jeansu wolą narzucić na siebie przewiewną czarną sukienkę.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.