Znaleziono 0 artykułów
10.11.2023

Młode rozwódki nie uważają rozpadu związku za porażkę

10.11.2023
Sophie Turner / (Fot. Getty Images)

Im wcześniej bierzemy ślub, tym większe prawdopodobieństwo, że nastąpi po nim szybki rozwód – podsumowuje najnowsze badania naukowe dr Magdalena Rosochacka-Gmitrzak z Uniwersytetu Warszawskiego. Dziś jedno na trzy małżeństwa zawierane w Polsce kończy się rozwodem. Rozmawiamy o przyczynach, plusach oraz trudnościach związanych z rozstaniem po ślubie.

– Im wcześniej bierzemy ślub, tym większe prawdopodobieństwo, że nastąpi po nim szybki rozwód – mówi dr Magdalena Rosochacka-Gmitrzak, socjolożka i gerontolożka z Katedry Studiów Rodziny i Patologii Społecznej w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego, członkini Zarządu Towarzystwa Inicjatyw Twórczych „ę”, która na potrzeby naszej rozmowy prześledziła najnowsze statystyki i badania dotyczące ślubów i rozwodów w Polsce i na świecie. Przekonuje też, jak bardzo potrzebna jest nam praca nad rozwinięciem „kultury rozwodowej”.

Tę ostatnią 12 listopada młodym i starszym rozwodnikom przybliżą pierwsze w kraju targi rozwodowe, które pod hasłem „Przejdźmy to razem” odbędą się w Poznaniu. Wezmą w nich udział adwokaci, mediatorzy, psychologowie, ale też agencje detektywistyczne, agencje nieruchomości, styliści, restauracje.

– Nie uważam, że rozwód to coś smutnego – mówiła młoda rozwodniczka Emily Ratajkowski (32 lata). Argumentowała, że życie w pojedynkę jest znacznie lepsze od tego w nieszczęśliwym związku. O tym, że nie żałują decyzji o zakończeniu swoich związków opowiadają mi Ewa (29 lat) i Agnieszka (33 lata).

„Nie bierz ślubu przed trzydziestką”

– Byliśmy bardzo zakochani. Młodzieńczo, naiwnie. Byłam wtedy szczęśliwa, ale dziś, gdybym miała radzić komuś na moim miejscu, powiedziałabym: „Nie bierz ślubu, bo nie znasz dobrze partnera. Ne bierz ślubu przed trzydziestką” – mówi Agnieszka, przedsiębiorczyni i office manager z Warszawy.

Byłego męża poznała przez aplikację, gdy miała 26 lat. Ślub wzięli po nieco ponad roku. Z perspektywy czasu Agnieszka przypomina sobie, że starszy brat ostrzegał ją, bazując na doświadczeniach swoich znajomych, że tak szybki ślub nie jest dobrym pomysłem. Mówił nawet, że daje im „maks 4 albo 5 lat”. Sprawdziło się, rozwiedli się po pięciu latach.

– Już po dwóch czy trzech latach odkryłam, że mamy zupełnie różne podejścia do życia i kluczowych spraw, czyli przyszłości, dzieci, pieniędzy. Nie wiem, czemu wcześniej tego nie widziałam. Nie czułam, że to jest człowiek, z którym mogłabym zbudować rodzinę i dom – mówi Agnieszka. Przez jakiś czas trwała w małżeństwie „z rozpędu”, trochę za namową rodziny i przyjaciół, którzy przekonywali ją, że „jakoś się dogadają”. W końcu zdecydowała się zakończyć relację. Rozstali się w jej 31. urodziny.

– Czułam, że musimy to zrobić, bo mam przed sobą całe życie i nie chcę tkwić w związku, w którym jestem nieszczęśliwa. Nie wyobrażałam sobie siebie u boku tego człowieka w przyszłości, nie wyobrażałam sobie wychowywania z nim dzieci – argumentuje. Wcześniej przez kilka miesięcy chodzili na terapię. – Mieliśmy świetną terapeutkę, ale co z tego? Na 12. spotkaniu powiedziała, że bardzo jej przykro, ale nie będzie od nas już brała pieniędzy, bo to nie ma sensu. Mój mąż nie był zaangażowany w ten proces i ona to widziała. Po każdej wizycie polecała nam wykonanie zadań, które miały pomóc nam popracować nad związkiem, zmienić swoje zachowania, rozmawiać, później mieliśmy to analizować. Ja odrabiałam te prace, on niekoniecznie – tłumaczy.

Sygnały ostrzegawcze jeszcze na początku relacji? Agnieszka przypomina sobie, że było ich sporo, ale zwykle przymykała na nie oczy. Mimo że bardzo szybko, bo już po miesiącu, zamieszkali ze sobą, więc miała okazję dobrze się zapoznać ze stylem życia partnera. – To była faza, w której dużo potrafiłam mu wybaczyć. Nie sprząta? Nie szkodzi, ja posprzątam. Zmywał naczynia tylko wtedy, gdy naprawdę już się robiłam wściekła. Wiertarka, hydraulika w domu? Nic nie umiał zrobić, więc ja to robiłam. Teraz się z tego cieszę, bo nabyłam nowe skille, uczyłam się z internetu i od sprzedawców w sklepach budowlanych – wspomina. Z czasem odkryła też, że jej ukochany miał bardzo lekkomyślny stosunek do pieniędzy. Do tych wad doszło też jego uzależnienie od pornografii.

– Całe szczęście, że nie mamy dzieci, choć myślę, że rozwiodłabym się z nim także, gdybyśmy je mieli. Wolałabym wychowywać jedno dziecko niż dwoje. Nie mieliśmy też razem kredytu, mieszkaliśmy w wynajmowanym mieszkaniu, dlatego rozwód przebiegł wyjątkowo sprawnie. Napisałam wniosek, w którym uzasadniłam, dlaczego nasz związek się rozpadł i z jakich powodów kontynuowanie relacji nie ma najmniejszego sensu. Po kilku miesiącach, w trybie pandemicznym, była rozprawa online. Trwała dokładnie 13 minut – wspomina.

Po czasie Agnieszka żałuje tylko, że nie urządziła dla znajomych divorce party. Znajoma opowiadała jej o koleżance, która zrobiła taką imprezę na 90 osób. Wszyscy bawili się na niej lepiej niż na weselu. – Mogłabym na takiej imprezie wystąpić w czerwonej sukience i naprawdę to uczcić. Ale uczciliśmy to wydarzenie sushi z moim nowym partnerem, też dobrze – uśmiecha się.

Wśród bliskich znajomych Agnieszka nie ma nikogo, kto miałby już za sobą rozwód, tak jak ona. – Jestem trendsetterką – śmieje się. Poważniej przyznaje, że dostawała od przyjaciółek wyrazy uznania za odwagę. Słyszała też często takie wyjaśnienia dotyczące pozostawania w nieudanym małżeństwie: „gdyby nie syn”, „gdyby nie kredyt”.

(Fot. Getty Images)

„Zastanów się, czy nie potrzebujesz po prostu innego człowieka”

– Moja rada jest taka, żeby nie ufać do końca, że ludzie się zmieniają. Jest pewna granica, do której ktoś może się dla ciebie zmienić. Ale czasem warto się zastanowić, czy nie potrzebujesz po prostu w swoim życiu innego człowieka – mówi Ewa, 29-letnia baristka z Krakowa, od kilku miesięcy w separacji z mężem.

Swojego przyszłego męża Ewa poznała jeszcze w liceum. Po 10 latach związku, w tym czterech latach małżeństwa, zauważyła, że próby zmienienia go tak, żeby do niej pasował, podejmowała od samego początku związku. Chodziło głównie o sposób spędzania wolnego czasu. Jej partner był domatorem, Ewę ciągnęło do przygód, podróży, takich jak spontaniczne wypady w góry na weekend.

– Byłam bardzo zakochana i myślałam, że jeśli pokażę mu rzeczy, które moim zdaniem są fajne, on je polubi. Otwierał się na to, ale tylko dla świętego spokoju. Miałam poczucie winy, że przeze mnie robi coś na siłę. Najgorsze było to, że jak już się gdzieś razem wybieraliśmy, całą ekipą, z przyjaciółmi, którzy też są w parach, widziałam, że inni razem się z tego cieszą, a u nas wyjazd zawsze wiązał się z bardzo nieprzyjemnym napięciem – wspomina.

Dziś planuje rozwód, ale na razie jeszcze bez pośpiechu. Starsi znajomi, którzy mają już ten proces za sobą, ostrzegli ją, że nie ma sensu składać papierów do sądu szybciej niż pół roku po rozstaniu, bo można wtedy usłyszeć, że „jeszcze im się odmieni” i zostać wysłanym przez sąd na terapię małżeńską. Tego wolałaby uniknąć, zwłaszcza że na terapię już chodzili, trzy miesiące. Ewa chodzi też na indywidualną terapię i długo namawiała męża do tego samego, ale odmawiał.

– Przez długi czas trwania naszej relacji wchodziłam i wychodziłam z kolejnych kryzysów psychicznych. Byłam mocno zagubiona, a związek był zawsze stałym, bezpiecznym punktem mojego życia. W pewnym momencie dostałam diagnozę ADHD i wtedy nagle wszystko zaczęło mieć sens. Zaczęłam brać leki, które mi pomogły, uświadomiłam sobie, że nie muszę walczyć o to, by funkcjonować jak inni, bo po prostu nie jestem neurotypową osobą i mogę funkcjonować na swoich zasadach. To był najgorszy moment dla naszego związku – mówi Ewa.

– Najgorszy dla związku okazał się moment, w którym zaakceptowałaś siebie? – dopytuję. – Na to wygląda – mówi Ewa. Na fali tej akceptacji zapragnęła wyjechać za granicę: popracować, pożyć nowym życiem, nadrobić braki ze studiów, na których nie było jej stać na wyjazd w ramach Erasmusa. Przez długi czas namawiała na taki wyjazd męża, w końcu się zgodził, ale szybko wymógł na niej powrót do kraju. Jej frustracja narastała, tymczasem u męża pojawiła się chorobliwa zazdrość, co objawiało się na przykład przeglądaniem jej telefonu, żeby sprawdzić, czy go zdradza.

W końcu zgodził się na terapię małżeńską, ale Ewa ocenia, że było już wtedy na to za późno. – Bardzo źle na mnie ta terapia zadziałała. Frustrowało mnie, że kiedy słyszy od obcego człowieka coś, co ja mówiłam mu od lat, traktuje to nagle jak olśnienie. No i czułam, że skoro jesteśmy w takim punkcie, że ktoś obcy musi nam mówić, że mamy razem wypić herbatę, to nic nie da – podsumowuje.

W październiku 2023 r. ich małżeństwo trwa w stanie, jak mówi Ewa, „zawieszenia”. Od kilku miesięcy mieszka sama, mąż wyprowadził się z mieszkania, które zajmowali wspólnie – najpierw do swoich rodziców, a potem do kawalerki, którą wynajął. – Rozstaliśmy się w zgodzie, w spokoju, ale chyba tylko dlatego, że mój mąż ciągle liczy, że jeszcze do siebie wrócimy. Czasem łapię się na myśleniu o tym, co by było, gdyby tak się stało. Obawiam się, że nic by się nie zmieniło. Raczej się rozwiedziemy, ale nie będę się jeszcze z tymi papierami spieszyć – mówi Ewa.

Dlaczego nie warto za wszelką cenę bronić nieudanego małżeństwa

– Według psychobiologów człowiek rozwija się do ok. 25. roku życia, co oznacza że do tego czasu kształtuje się kora przedczołowa, czyli część mózgu odpowiedzialna za podejmowanie racjonalnych decyzji opartych na posiadanych informacjach. Zatem sama biologia podpowiada nam, żeby w tak młodym wieku nie spieszyć się z decyzjami, które są kluczowe dla kolejnych etapów życia, takimi jak małżeństwo – tłumaczy dr Magdalena Rosochacka-Gmitrzak.

Badania prowadzone na całym świecie wykazują, że w przypadku ślubu zawartego w wieku późnonastoletnim (między 18. a 20. rokiem życia) rozwodzi się nawet co druga para (38-50 proc. z nich, zależnie od kraju). Nieco późniejszy ślub (zawierany w wieku, kiedy partnerzy mają od 20 do 24 lat) kończy się rozwodem dla co trzeciej pary (27-35 proc.). W późniejszym wieku (25-29 lat i 30-34 lata) rozwód stanowi coraz mniejsze ryzyko (14 proc. i 10-13 proc.).

– Najczęstsze przyczyny rozwodów par, które nie przekroczyły jeszcze 35. roku życia, to zdrada, uzależnienie partnera, jego albo jej niechęć do podjęcia leczenia i brak możliwości komunikowania się. Statystycznie im później zdarza się rozwód, tym częściej zdrada jako powód rozstania traci znaczenie na rzecz systemu przekonań czy preferowanych sposobów spędzania wolnego czasu. Rozwodzimy się także dlatego, że po prostu możemy sobie na to pozwolić. Szczególnie kobiety, dla których jeszcze kilkadziesiąt lat temu małżeństwo było powszechnie rodzajem zabezpieczenia społeczno-ekonomicznego – wylicza ekspertka.

W Polsce, jak zauważa dr Rosochacka-Gmitrzak, decyzję o zawarciu małżeństwa podejmujemy dziś zasadniczo dość późno. Z punktu widzenia psychobiologii jest to dobra tendencja. Mężczyźni, według badań statystycznych z ostatnich pięciu lat, żenią się w Polsce przeciętnie w wieku od 27 do 29 lat, kobiety wychodzą za mąż ok. 27. roku życia. W Europie ta średnia jest jeszcze wyższa. Duńczycy, Hiszpanie i Włosi zawierają małżeństwa średnio między 34. a 35. rokiem życia, wśród kobiet statystycznie najpóźniej biorą ślub Irlandki, powyżej 34. roku życia.

– Możemy zadać sobie pytanie, czy to źle, że ci młodzi ludzie się rozwodzą. Współcześnie mamy do czynienia z najmniej korzystnym w historii kraju współczynnikiem liczby zawieranych małżeństw do liczby orzekanych rozwodów: jedno na trzy małżeństwa kończy się rozwodem. W Polsce obserwujemy w ostatnich latach wzrost aprobaty dla takich decyzji. Już na przykład 15 lat temu co piąta osoba badana uważała się za zdecydowaną zwolenniczkę lub zwolennika rozwodów, a 62 proc. dopuszczało je w pewnych sytuacjach. Dziś ci z nas, którzy w swoim środowisku mają rozwodników lub sami są rozwiedzeni, częściej niż inni są zwolennikami rozwodów. Choć należy zauważyć, że opinie na ten temat wciąż są zróżnicowane: z jednej strony ponad 70 proc. Polaków i Polek uważa, że jeśli w związku małżeńskim brakuje szczęścia, to należy się rozwieść, z drugiej zaś 67 proc. uznaje rozwody za coś złego oraz wskazuje na każdorazową konieczność walki o małżeństwo.

Oczywiście sprawa komplikuje się, kiedy para ma dzieci, eksperci są jednak zgodni, że pozostawanie w związku dla „dobra dziecka”, kiedy nie ma szacunku między partnerami i zgody co do podstawowych wartości i przekonań, nie jest dobre dla syna czy córki. Przeciwnie, takie postępowanie powoduje ogromne zaburzenia w rozwoju dzieci – mówi ekspertka.

Zwłaszcza w tym ostatnim przypadku, jak dodaje moja rozmówczyni, ogromne znaczenie ma „kultura rozwodowa”, czyli umiejętność przeprowadzania tego procesu z szacunkiem dla wszystkich stron. A ta dopiero się w Polsce rodzi. Warto zadbać o jej rozwój, bo – jak wykazały wieloletnie badania prowadzone przez naukowców z Kanady – prawidłowo przeprowadzony rozwód i zastosowanie naprzemiennej opieki nad dzieckiem, w której w obu domach obowiązuje ten sam system norm i zasad, sprawiają, że dzieci rozwiedzionych rodziców są w takiej samej kondycji psychicznej, jak te, które rozwodu opiekunów nie doświadczyły.

Oktawia Kromer
Proszę czekać..
Zamknij