Znaleziono 0 artykułów
04.09.2019

Moda to adrenalina

04.09.2019
Dominika Piekutowska-Swed (Fot. Gioconda and August)

Wchodząc do świata mody, nie myślałam: czy się spodobam, czy wytrwam, czy odnajdę się na rynku. Na szczęście, bo nic by z tego nie wyszło – mówi Dominika Piekutowska-Swed, młoda polska projektantka, która właśnie została „lewą ręką” Paula Andrew, dyrektora kreatywnego Ferragamo.

Po maturze przyszło jej do głowy, że chciałaby zajmować się modą, ale nie potraktowała tego pomysłu poważnie. Był 2005 rok, młody, otwarty, polski rynek przechodził fascynację sieciówkami. Znanych rodzimych projektantów była garstka, a dzieciaki liczące na pracę w branży mody, zdawały egzaminy na łódzką ASP. – A mnie marzyło się Central Saint Martins w Londynie. Kiedy czytałam biografię Husseina Chalayana, Johna Galliano czy Alexandra McQueena albo oglądałam pokaz Arkadiusa, wcześniej czy później znajdowałam informację, że uczyli się w tej szkole – mówi Dominika. – Dla mnie to była abstrakcja. Pamiętam, że gdy sprawdziłam, ile wynosi czesne i przeliczyłam na złotówki, wyszło, że to równowartość mieszkania w Warszawie. Za namową rodziny poszłam na filozofię.

Zdjęcia kolekcji dyplomowej „Adrenaline!” (Fot.Dzięki uprzejmości projektantki)

Jej uniwersytecka przygoda nie trwała długo. Dominika rzuciła studia, żeby spróbować sił w nowej Międzynarodowej Szkole Kostiumografii i Projektowania Ubioru w Warszawie. Po dwóch i pół roku obroniła tam dyplom, a jej kolekcja „Orbital” z futurystycznymi sukienkami-kokonami, o których dziś nie chce już mówić, zdobyła Nagrodę Mediów w konkursie Złota Nitka. Tak z marzycielki stała się „dobrze rokującą młodą projektantką”, która znów zadawała sobie pytanie: Co dalej? – Wiedziałam tylko, że wciąż chcę się uczyć – wspomina. Ale czuła się już pewniej, a doświadczenia ostatnich miesięcy utwierdziły ją w przekonaniu, że nie może zagłuszać głosu serca. – Nagle umarła mama. Tata zmarł wcześniej, kiedy miałam 13 lat, zostałam sama. Musiałam zamknąć sprawy biznesowe mamy i przejąć prawną opiekę nad nieletnim bratem. Było ciężko, więc zakułam się w zbroję i uznałam, że jeśli to doświadczenie mnie nie złamie, poradzę sobie ze wszystkim – opowiada. Kiedy w nowo otwartej warszawskiej Katedrze Mody, gdzie studiowała jako wolny słuchacz, usłyszała, że jej projekty są „zbyt dziwne i nie nadają się do noszenia”, a w związku z tym nie zostaną pokazane na szkolnej wystawie, poczuła, że musi skonfrontować się ze swoim wielkim snem o CSM. 

Zdała egzamin i przeniosła się do Londynu. Żeby zapłacić za szkołę, zaciągnęła kredyt studencki, który będzie spłacać latami. Żeby mieć na życie, pracowała kiedy tylko mogła, siedem dni w tygodniu. – Najpierw w sklepie Liberty, w dziale vintage, później w Selfridges, w sekcji z ubraniami od projektantów. To nawet było ciekawe, zobaczyć, jak moda działa w praktyce: na co kupujący zwracają uwagę, jakie trendy przyjmują się, a jakie żyją tylko na wybiegu. Ale byłam też ciągle przemęczona i zestresowana. Od 21. do 30. roku życia pracowałam non stop. Jestem zadaniowa, dlatego wtedy dużo się nad tym nie zastanawiałam – mówi Dominika. – Podobnie jak później, wchodząc do świata mody, nie myślałam: czy się spodobam, czy wytrwam, czy odnajdę się na rynku. Na szczęście, bo inaczej nic by z tego nie wyszło. Ludzie w tej branży muszą być marzycielami, dzięki temu wprowadzają nową energię, która pcha wszystko do przodu.

Zdjęcia kolekcji dyplomowej „Adrenaline!” (Fot.Dzięki uprzejmości projektantki)

Paradoksalnie na londyńskich studiach wreszcie poczuła spokój. – Wiedziałam, że nikt nie chce mnie zmieniać ani dopasowywać do schematów. Na roku każdy z nas był inny i taki miał pozostać. Rolą profesorów była pomoc w rozwoju, tak, żebyśmy stali się najlepszą, najpełniejszą wersją samych siebie. To jak szlifowanie diamentów – opowiada. Kiedy dalej konstruowała dziwaczne sylwetki, od Howarda Tangyego, słynnego nauczyciela, który spod swoich skrzydeł wypuścił m.in. Garetha Pugha, Stellę McCartney czy Phoebe Philo, usłyszała: „Jeśli możesz włożyć te ubrania na siebie, to znaczy, są do noszenia”.

Zamiast rysować, „rzeźbiła” swoje projekty, upinając na manekinach. A kiedy tuż przed dyplomem zadecydowała, że jej kolekcja będzie bazować na klasycznym krawiectwie, z którym dotychczas nie miała dużego doświadczenia, mogła liczyć na wsparcie nauczycieli. – Fascynowała mnie i onieśmielała wtedy Savile Row – słynna ulica z luksusowymi zakładami krawieckimi, szyjącymi garnitury na zamówienie – mówi. – Postanowiłam przełamać lęk, wejść do środka i poznać ten świat. Brytyjskie dziedzictwo: wykroje, szlachetne wysokoskrętne wełny, prążki, ciężkie guziki, przeszycia stały się bazą kolekcji, w którą wplotła emocje z dzieciństwa, tytułową adrenalinę. Wróciła do wspomnień z wakacji, kiedy jako nastolatka odwiedzała rodzinę na wsi i z kuzynami ścigała się nocą motocyklami i zachodnimi starymi autami bez świateł po polnych drogach. To była zapowiedź prawdziwego, dorosłego świata, na który czekała równie mocno, jak się go obawiała. Z tego wspomnienia wzięła pasy, ochraniacze, klamry i rękawice, które przekształciła w elastyczne gorsety, a także ażurowe nogawki spodni, panele koszul i marynarek. Adrenaline! to damska kolekcja, dlatego Piekutowska, sięgając po garnitur – symbol męskiej władzy i statusu – odwraca jego znaczenie, dedykując go kobietom. Gdy projektantka tnie i dekonstruuje sylwetkę, nie tylko ją otwiera, tak by nie krępowała ruchów, ale dodatkowo wyposaża w techniczne elementy z motocyklowego świata. Tak powstają miękkie zbroje – kostiumy dla współczesnych superbohaterek.

Zdjęcia kolekcji dyplomowej „Adrenaline!” (Fot.Dzięki uprzejmości projektantki)

Dyplomowa kolekcja na CSM jest czymś więcej niż podsumowaniem kilku lat ciężkiej pracy, to bilet wstępu do zamkniętego klubu projektantów pracujących w największych i najbardziej luksusowych domach mody, których moc spoczywa na dwóch filarach: legendzie założyciela i twórczej kontynuacji napędzanej przez nowe pokolenia. W tym świecie oryginalność i klarowna wizja młodego twórcy są bezcenne. Praca dyplomowa Piekutowskiej zrobiła wrażenie, między innymi na Paulu Andrew, dyrektorze kreatywnym Salvatore Ferragamo. Andrew właśnie stworzył w firmie nowe stanowisko – Designer Research Coordinator, na które szukał kogoś, kto wspierałby kreatywny rozwój marki i byłby jego „lewą ręką”. – Co to znaczy? Jeszcze nie wiem. Zwłaszcza że prawą ręką jest główny projektant odpowiedzialny za kolekcję męską, Guillaume Meilland – wyjaśnia Dominika. Paul i Guillaume to twórczy tandem odpowiedzialny za wizerunek marki, która wkrótce będzie obchodzić stulecie istnienia. Firma założona w Stanach przez włoskiego imigranta, w latach trzydziestych XX wieku święciła sukcesy, produkując ekstrawaganckie buty dla gwiazd Hollywood. Jeszcze przed wybuchem II wojny światowej siedzibę przeniesiono do Europy. Po śmierci założyciela (1960) rodzina Ferragamo poszerzyła ofertę o kolekcje mody damskiej i męskiej, dodatki, perfumy.

Byłam zachwycona, kiedy odkryłam wczesne projekty Salvatore Ferragamo, np. buty w kształcie rogu nosorożca. Nawet dziś wyglądają awangardowo – mówi Dominika. – Salvatore miał otwarte podejście do mody, współpracował z wieloma artystami, np. z Lucio Fontaną i Sonią Delaunay. Kiedy w trakcie procesu rekrutacji Dominika miała przygotować moodboard, który mógłby posłużyć do pracy nad nową kolekcją, zainspirowała się tym.
 – Zadałam sobie pytanie: co zainteresowałoby Salvatore dziś? Pewnie jeździłby na targi sztuki i szukał nowych nazwisk – mówi projektantka, która na moodboardzie pokazała m.in. zdjęcia prac rzeźbiarki Moniki Bovinci.
Jej przestrzenne konstrukcje ze skóry, szkła, łańcuchów można przełożyć na język mody, np. rzędy skórzanych pasków sprawdziłyby się jako faktura torebki albo detal ubrania.
Zauważyłam też, że Paul często używa zieleni. Stworzyłam więc całą paletę jej odcieni zaczerpniętych z malarstwa Hansa Holbeina. Osiemnastominutowa rozmowa z dyrektorem kreatywnym na Skypie potwierdziła, że test zdała śpiewająco. – Poczułam, że nie tylko dobrze rozumiemy się w kwestiach związanych z modą, ale też czujemy się ze sobą swobodnie. Tydzień później została zaproszona do zespołu.

Cały artykuł można przeczytać we wrześniowym numerze „Vogue Polska”.

Basia Czyżewska
Proszę czekać..
Zamknij