Znaleziono 0 artykułów
09.04.2023

Wciąż niewystarczająca. Jak odmówiłam sobie prawa do randki

09.04.2023
Kadr z filmu „Jestem taka piękna” Fot. East News

– Mam 36 lat, lubię siebie, lubię swoją pracę. Wszystko jest w porządku – tak mogłabym wypełnić ankietę o poziomie samoakceptacji. Jednak wciąż czuję, że muszę się poprawić, że nie jestem taka, jakiej oczekiwałby świat.

W głowie słyszę ulubioną piosenkę starszej siostry sprzed lat. Śpiewałyśmy ją w dzieciństwie: „Za mądra dla głupich. A dla mądrych zbyt głupia. Zbyt ładna dla brzydkich. A dla ładnych za brzydka. Za gruba dla chudych. A dla grubych za chuda”. Utożsamiałam się z tym kawałkiem jak nigdy wcześniej.

Randka? Daj mi momencik

Zaczęło się od wyjazdu integracyjnego. Raz w roku całym działem spędzamy trzy dni w jakimś ładnym miejscu w Polsce. Tym razem był to zameczek na Dolnym Śląsku, w programie warsztaty, duża kolacja. Poza grafikiem czas z ludźmi. 

Osoby, które do tej pory utożsamiałam ze stopką w e-mailu, nagle zaczęły przejawiać osobowość. Opowiadały o tym, jak żyją, chwaliły się zdjęciami dzieci w telefonie albo filmami z nart na lodowcu, mężczyźni – markami zegarków eksponowanych na nadgarstkach, a kobiety zakładały dopasowane sukienki. Atmosfera stawała się coraz bardziej swobodna, zapowiedź romansu unosiła się w powietrzu.

Nie byłam więc zaskoczona, kiedy Marcin, którego znałam już od kilku miesięcy (kilkanaście rozmów wideo i nieskończona liczba e-maili), patrzył na mnie trochę inaczej. Przysiadał się do stolika przy śniadaniu, pytał, jakie mam plany na popołudnie. W rozmowach szybko przechodził na osobiste tematy – podpytywał o relacje, żartował z Tindera, zwierzał się z rozczarowań i miłostek. Mieliśmy swoje numery telefonów od dawna, już wcześniej zdarzało nam się dyskutować o szczegółach pracy po godzinach, ale teraz w SMS-ach dostawałam od niego żarciki i zaczepki. Przesuwał granicę, a ja nawet nie zastanawiałam się, czy jestem zainteresowana. Przeraziło mnie co innego – myśl, że nie jestem gotowa na żaden flirt. Że muszę „wziąć się za siebie”.

Po urodzinach, trzy miesiące wcześniej, próbowałam przejść na dietę pudełkową. Chodziło o drobną korektę wagi, trzy kilogramy. Odnowiłam kartę na siłownię, chciałam tylko podrzeźbić sylwetkę, nabrać wigoru.
I byłam na dobrej drodze, ale po trzech tygodniach zachorowałam na COVID-19 i zawinięta w kołdrę skapitulowałam w domu. Planowałam oczywiście powrót, ale zawsze wyskakiwała jakaś przeszkoda.

Od dłuższego czasu miałam też pomysł, żeby zrobić coś z włosami – były za długie i ciężkie. Mentalnie czułam się uwięziona w blondzie, który wydawał mi się już „taki banalny”. Wreszcie cera. Przeglądałam się w lustrze i widziałam kogoś obcego – ziemista, zmęczona twarz. Voucher na Kobido, który dostałam na na urodziny, leżał w szufladzie, być może już nieważny.
– Zdecydowanie nie jestem w formie – mówiłam sobie, podejmując decyzję, że jeszcze nie pora na randki i romanse. Żeby przeglądać się w męskich oczach, musiałam się wzmocnić, sama ze sobą poczuć się interesująca i atrakcyjna. – Chciałam przecież cieszyć się życiem, a nie tuszować swoje niedostatki – przekonywałam się w duchu.

W spirali porównywania się: Walka o lepszą wersję siebie

Wyciszyłam kontakt z Marcinem, który zamiast dowartościowywać, wprowadzał mnie w zakłopotanie, a po powrocie do domu zaczęłam działać – online zamówiłam wizytę u kosmetyczki, przeglądałam w aplikacji sukienki na nowy sezon, które miałam kupić, przymierzyć w domu, a gdyby były niedobre, odesłać.
Jestem zadaniowa, wiedziałam, że „zadbać o siebie” to nowy tryb, w który weszłam z całym impetem i nie widziałam w tym niczego złego. Czułam dumę, że wreszcie się zmobilizowałam.

Miałam całą listę czynności do wykonania – paznokcie, brwi, kolor i cięcie włosów, depilacja, dieta i siłownia. Gdybym miała trochę większy budżet i dodatkowy wolny dzień w tygodniu, dorzuciłabym wybielanie zębów i laserowe zamykanie naczynek na udzie. – Chyba żartujesz, naprawdę ci to przeszkadza?  – pytała siostra, patrząc na czerwone niteczki, które towarzyszyły mi od jakiegoś czasu. – Wolę, żeby ich nie było – odpowiadałam neutralnie. – Przecież, nikt poza tobą tego nie widzi. Oszalałaś – nie dawała za wygraną.

Czasem przed weekendem, kiedy nie miałam żadnych planów, włączałam aplikacje randkowe, żeby „popatrzeć”. Zastanawiałam się, czy może nie odnowić jakiegoś kontaktu z przeszłości, nie wyjść z inicjatywą, żeby pójść na drinka albo do kina, ruszyć się domu. Ale wtedy znów coś mówiło mi: – Ale w co się właściwie ubierzesz? Będzie rozczarowany, bo widzieliście się ostatnio w wakacje, byłaś opalona i wypoczęta. Zresztą już pewnie znalazł sobie kogoś. Wtedy wybrzmiewał mi w głowie prasowy lead obliczony pewnie na sensację „Na 100 mężczyzn w Warszawie przypada 115 mężczyzn”. Skutecznie wpychał mnie w spiralę porównań: – Jak wypadam w rankingu? Jakie mam szanse?

Znów zaczęłam się porównywać. Z dziewczyną w metrze, koleżanką z pracy, sąsiadką z drugiego piętra. Scrollowałam Instagram, śledząc dawne koleżanki ze studiów i poprzedniej pracy. Uznawałam, że każda z nich jest w czymś ode mnie lepsza – któraś miał swój styl, inna pomysł na życie albo imponującą karierę.

Frustrację przekuwałam w mobilizację. Umawiałam się ze sobą, że jeszcze dwa tygodnie sportu, diety i wracam do świata, po czym włączałam Netflix i pogrążałam się w marazmie. – Tracisz czas i energię. To neurotyczne. Myślisz, że oni naprawdę tak surowo cię oceniają? Marta, przecież chodzi o energię i zabawę – tłumaczyła mi przyjaciółka, prowadząc auto, kiedy jechałyśmy na weekend z jogą. Przez trzy dni miałyśmy ćwiczyć, zdrowo jeść i kąpać się nago w rzece. Zgodnie z ulotką, „pokochać siebie na nowo, odzyskać wewnętrzną równowagę”. Nie liczyłam na nic, poza zmianą utartego trybu, jaki towarzyszył mi od dłuższego czasu.

Pośród innych kobiet: Jak dostrzec własne cechy

Już pierwszego dnia po kolacji czekało mnie wyzwanie. Kobiecy krąg.
Razem z grupą nieznanych mi wcześniej dziewczyn i kobiet siedziałyśmy przy ognisku. Patrzyłam na ich piękne cery, sprężyste od jogi ciała i znów to robiłam – zastanawiałam się, jak one to robią, skąd biorą czas i energię na ćwiczenia, masaże i zdrowe gotowanie. Ten podziw bolał, bo znów czułam się przezroczysta i przytłoczona. Niewiele zapamiętałam z tego, co mówiła prowadząca, odpływałam myślami w dziwne rejony, zastanawiając się, co by było, gdybym się wymknęła i poszła jednak spać.
W pewny momencie zostało nam wyznaczone zadanie. Miałyśmy się dobrać w pary i przez trzy minuty patrzeć sobie w oczy w milczeniu, a potem zmienić osobę w parze na inną i zacząć jeszcze raz. I tak w kółko.

„A teraz zrobią ze mnie Marinę Abramović” – pomyślałam z przekąsem i stanęłam vis-à-vis dziewczyny, która była być może 10 lat młodsza ode mnie. Patrzyłam na nią, zachwycając się jej delikatnością, ale czułam też, jak trudny dla niej jest ten wzrok. Jak nie umie go utrzymać, jak ucieka. Peszy się?
W drugiej rundzie zmierzyłam się z kimś w moim wieku, to już było trudniejsze. Teraz ja czułam wyzwanie, czułam się świdrowana na wylot, kilka razy spuszczałam wzrok, zastanawiając się, przed czym tak naprawdę uciekam. W następnych rundach za każdym razem było inaczej. Zawsze przeprowadzałam jakiś pojedynek, mierzyłam siły i walczyłam. 
Czułam się naprawdę zmęczona i kiedy myślałam, że to koniec, pojawiło się nowe zadanie. Miałyśmy zacząć jeszcze raz i patrząc sobie w oczy, powiedzieć o swoim marzeniu.
– Jaka chciałabyś być? Powiedz głośno! – podbijała tempo przewodniczka wydarzenia. Wydusiłam z siebie: – Chcę być mocniejsza! 
– Co jeszcze? Nie zastanawiaj się, mów!
– Chcę być bardziej kobieca, chcę czuć swoje ciało i cieszyć się nim!
– Co jeszcze?  Głośno!
– Chcę być z siebie dumna!
– wykrzyknęłam na cały głos.
– A teraz zmiana – powiedziała zdecydowanie przewodniczka, przekazując głos drugiej osobie w parze. Ona – ta drobna dziewczyna, którą tak zawstydziłam na początku, miała czas do namysłu, powiedziała więc pewnie i spokojnie
– Chcę być wystarczająca. I nagle zobaczyłam w niej siebie. 

Była jak ja sprzed lat. Świeżo po studiach, niby wszystko w znakomitym porządku – mądra, ładna, z sukcesami, ale cały czas zbyt ambitna, żeby się tym cieszyć. Krytyczna i przygryzająca wargi, zastanawiająca się, jak widzą ją inni. 

W pewnym sensie wciąż byłam tą dziewczyną – zamiast przyglądać się ludziom i poznawać świat, koncentrowałam się na sobie. Czy dobrze się ubrałam na ognisko, bo dres z sieciówki to chyba faux pas? Czy nie  jestem za sztywna, czy nie odstaję? Czy na pewno nie wygłupiłam się, wykrzykując banały?
– Perfekcjonizm to forma ucieczki przed samym sobą. Będąc idealnymi, nigdy nie będziemy prawdziwi – spuentowała kilka kwadransów później przewodniczka, gdy znów usiadłyśmy w kręgu. Nad głową wirowały iskry ogniska, czułam się jak w indiańskiej baśni, w której zwierzęta zamieniają się w ludzi i mówiąc ludzkim głosem, zdradzają mądrości wszechświata. Przez kolejne dni nie zajmowałam się niczym innym, jak tylko spaniem, spacerami po lesie i ćwiczeniami. Odpoczywałam od siebie samej, od rygorów, wyobrażeń i treningów.

Marta Szwarc
Proszę czekać..
Zamknij