Znaleziono 0 artykułów
02.06.2019

Narodziny gwiazdy: Stanisław Cywka

02.06.2019
Stanisław Cywka (Fot. Marek Zimakiewicz)

Nie ma jeszcze matury, a już może się  pochwalić dziesięcioletnim doświadczeniem w branży filmowej. Aktor, który gra w Polsce i na świecie, właśnie zaczął zdjęcia do serialu Canal+ „Żmijowisko” z Cezarym Pazurą i Piotrem Stramowskim w obsadzie, pracuje też na planie „Legionów”.

W dowodzie przy milenijnym roku urodzenia ma wpisane imię Stanisław. W napisach końcowych filmów występuje jako Staszek. Jak się do niego zwracają, nie robi mu różnicy. – Nie chcę tylko być już Stasiem, bo za granicą wymawiają to jako Stasz – śmieje się. Miał się o tym okazję kilkakrotnie przekonać, choćby na planie czekającego na premierę amerykańskiego filmu „My Name Is Sara” czy szwedzkich „Truskawkowych dni”, w których zagrał cztery lata temu. 

Stanisław Cywka (Fot. Marek Zimakiewicz)

Oscary czy Cannes?

Mam apetyt na świat, ale twardo stąpam po ziemi. Nie jestem jeszcze na etapie wymyślania sobie pseudonimów artystycznych, które za granicą będzie łatwo wymówić – mówi mi, kiedy się spotykamy w stołecznym Barze Studio. Ma akurat okienko pomiędzy sesją zdjęciową a przymiarkami kostiumów i charakteryzacji do „Legionów” o Józefie Piłsudskim. 

Jest sobota, dla niego dzień pracy od rana do nocy. Od poniedziałku do piątku nie ma w Warszawie czasu na zajmowanie się karierą. Chodzi przecież jeszcze do szkoły we Wrocławiu. Matura dopiero za rok. Ale chociaż nie ma wątpliwości, że chce się związać z filmem, nie wie jeszcze, czy wybierze studia aktorskie. Na pewno będzie zdawał rozszerzone języki angielski i polski.

Nie lubi planować, woli być zaskakiwany przez los. Jak przy wyborze: Oscary czy Cannes. Bo właśnie o tym dyskutował na wrocławskim murku z przyjacielem. Zastanawiali się, w której z tych imprez chcieliby wziąć udział. Dwa lata później Cywka dostał e-maila z zaproszeniem na Lazurowe Wybrzeże. Wybrano go do prestiżowej sekcji Talent Corner. Miał wtedy 18 lat.

Mówi mi o tym dopiero po godzinie. Niepytany o sukcesy, milczy na ich temat. Jest skromny, więc rozmowy ze znajomymi w podobnym wieku o aktorstwie i o filmie krępują go. – Kiedy ktoś z mojego otoczenia podpuszcza mnie i mówi w towarzystwie: „Słuchajcie, on zagrał w takim filmie”, szybko staram się zmienić temat.

Samotnik na Riwierze

O pobycie w Cannes też mało komu powiedział. – Wystarczyło mi, że kupiłem sobie małą butelkę szampana, położyłem się na plaży, założyłem słuchawki na uszy i celebrowałem w pojedynkę to, gdzie jestem. Wracać do Polski i na lekcjach opowiadać klasie i nauczycielom, gdzie byłem i co robiłem? Nie, dziękuję, to nie dla mnie – przekonuje.

Ma naturę kota samotnika, który nie lubi się przebijać przez tłum. – Teraz dużo mówię, bo jesteśmy w układzie, że ty zadajesz pytania, na które ja zobowiązałem się odpowiedzieć. Ale na co dzień nie garnę się do zabierania głosu. Tym bardziej że moje otoczenie mało się interesuje światem filmu. Brakuje edukacji w tym zakresie. Nie da się na ten temat porozmawiać z każdym – ubolewa. Sam przez kilkanaście lat szkoły w ramach lekcji obejrzał tylko „Pana Tadeusza” Andrzeja Wajdy i „Nad Niemnem” Kuźmińskiego, Chodury i Burdeckiej. Nie dziwi go, że koledzy wybierają komedie romantyczne albo „Transformersów”, skoro nie ma im kto pokazać ciekawszego kina.

Sam stara się je popularyzować. Na premierę „Królewicza Olch”, w którym zagrał główną rolę, zaprosił, kogo się dało. Wszystkich witał z otwartymi ramionami. Nie chodziło mu jednak o to, by podziwiali go na ekranie. Jego obecność miała tylko nakłonić znajomych do zakosztowania wytrawnego kina. Z filmem zaproszono go na Berlinale i na festiwal w Los Angeles, gdzie dostał pierwszą ważną nagrodę Orła Hollywoodzkiego. To chyba jedyny raz, kiedy osiągnięciami pochwalił się w mediach społecznościowych. – Przecież dopiero zaczynam. Mam jeszcze dużo do pokazania. Na chwalenie się przyjdzie czas później – zapewnia.

Stanisław Cywka (Fot. Marek Zimakiewicz)

Nagroda i świetne recenzje ucieszyły go tym bardziej, że na planie nie było mu łatwo. Jak każdy 14-latek lubił pospać, a praca zaczynała się znacznie wcześniej niż szkoła. Zdarzały się dni, kiedy budzik nie mógł go dobudzić. Przestawianie alarmu o pięć minut stało się normą. – Cała ekipa troszczyła się o mnie. Dbali, żebym czuł się dobrze. Potrzebowałem tego nie tylko ze względu na niewyspanie. Byłem już w momencie, kiedy do roli starałem się podejść poważnie, a nie w kategorii dobrej zabawy. To jednak okazywało się sporym obciążeniem, bo zagrałem chłopaka skrajnie innego – wspomina.

Wtedy się przekonał, co oznacza konieczność odreagowania emocji, którymi obdarza się bohatera. Dziś kanalizuje je przez muzykę, najchętniej na imprezach techno. – To mój ulubiony gatunek. Chciałbym w przyszłości zająć się tworzeniem takiej muzyki – zapowiada. Pielęgnuje to marzenie, czego nie miał okazji robić przy filmie. – Nie zdążyłem śnić o graniu, bo od razu wszedłem w świat aktorstwa. A tu jest inaczej. Mogę marzyć, że będę kiedyś robił muzykę. Nie chcę się z realizowaniem marzeń spieszyć – tłumaczy.

Tata załatwił ci rolę

Rodzice, oboje aktorzy, nie zachęcali go do pójścia w swoje ślady. Jako dziecko chciał być piłkarzem. Trenował piłkę do 12. roku życia. Miał też pomysł, żeby zarabiać jako komentator sportowy. Matka, Agnieszka Popkiewicz, ani ojciec, Adam Cywka, nie oponowali. – Gdyby któreś z nich próbowało ciągnąć mnie za rękę do reklamy jogurcików, to znając moją naturę, na pewno bym się przeciwko temu zbuntował – śmieje się. Zaczęło się inaczej. W wieku 10 lat poczuł impuls. – Powiedziałem rodzicom, żeby zabrali mnie do agencji, bo chciałbym grać w filmach. I tak się stało. Szybko dostałem epizod w serialu „Ratownicy” Marcina Wrony.

Zdarza mu się usłyszeć, że to rodzice załatwiają mu role. W ogóle się tym nie przejmuje. – Każdy, kto jest w środku tego świata, wie, że działa inaczej. Wystarczy mi świadomość, co sam sobie wywalczyłem – mówi spokojnie.

Złości go natomiast traktowanie z góry aktorów bez studiów. – Nie mam wykształcenia w zawodzie, ale, cholera, pracuję od dekady. Mam coś do powiedzenia w swoim fachu mimo młodego wieku i braku dyplomu z podpisem pana, który uprawnia ludzi do nazywania się aktorami – irytuje się. Cieszy go za to podejście otoczenia, które się nie zmieniło, choć zaczął się pojawiać na szklanym i srebrnym ekranie coraz częściej.

To nie są już te czasy, że jak się zagra w filmie albo serialu, to nagle wszyscy mówią: „Wow!”. Dziś każdy może być popularny, bo castingi są dostępne dla wszystkich, a rozgłos zyskuje się głównie na YouTubie – tłumaczy. Zaznacza, że do tej pory grał głównie w filmach artystycznych, których promocja była ograniczona. – Moja twarz na szczęście nie pojawiała się na co drugim słupie w Warszawie – śmieje się. To się może zmienić, bo właśnie zaczął zdjęcia do serialu Canal+ „Żmijowisko” z Cezarym Pazurą i Piotrem Stramowskim w obsadzie.

O role u boku znanych i lubianych niespecjalnie zabiega. Co innego ma u niego priorytet: zgodność scenariusza z jego postrzeganiem świata. Jak ostry „Powrót” Magdaleny Łazarkiewicz z 2018 roku, krytyczny wobec katolickiej hipokryzji. – Od początku wiedziałem, jakie są poglądy reżyserki. Ja się z nimi zgadzam, dlatego się nie boję, że ktoś by mi je wyciągnął, gdyby film wprzęgnięto w przepychankę polityczną. Ja na pewno w nią nie wejdę. Film ma skłaniać do refleksji i wywoływać emocje. Tylko to się liczy. Nie oznacza to natomiast, że gdyby scenariusz był ich pełen, ale prezentował światopogląd sprzeczny z moim, to też bym zagrał. Można zrobić film na jakiś temat, choćby homofobii, w którym mógłbym się wcielić w rolę homofoba. Ale nie pojawiłbym się w filmie nawołującym do homofobii – zarzeka się.

Stanisław Cywka (Fot. Marek Zimakiewicz)

Bez hamulców

Kiedy o tym mówi, jest poważny i pewny siebie. O tym, że w jego wieku można mieć wyraźne i dojrzałe poglądy na kino i aktorstwo, upewnia się dzięki Xavierowi Dolanowi. – To mój idol, który wszedł z buta w ten przemysł. Miał 19 lat, kiedy w Cannes pokazał swój pierwszy film, który napisał i wyreżyserował, ale też zagrał w nim, dobrał muzykę i kostiumy – ekscytuje się. Jego ulubiony film, który widział już kilkanaście razy, też ma bogatą warstwę muzyczną: to „Między słowami” Sofii Coppoli z niezapomnianymi kreacjami Scarlett Johansson i Billa Murraya oraz rewelacyjnymi kawałkami zespołu Phoenix z kultowym „Too Young” na czele.

Tak jak dla idola, dla niego też jest ważne, w czym i jak się nosi. Nie lubi dopasowywać strojów do okazji. – Na pewno nie będę odkładał 5 tys. zł na garnitur, dzięki któremu na ściance zainteresuję fotoreporterów. Ale jeśli się w takim garniturze zakocham, to wtedy niewykluczone! – śmieje się.

Od garniturów woli tatuaże. Jako piętnastolatek zastanawiał się nad zrobieniem sobie pierwszego. – Miałem wtedy hamulec. Myślałem: „Stary, nie rób tego, bo ktoś ci będzie chciał dać rolę i zrobi się problem”. Ale już pod koniec zeszłego roku poszedłem do studia po dziarę. Nie od tego jest życie, żebym się przed czymś hamował. Jak ktoś mi odmówi roli przez tatuaż, to trudno – kwituje.

Trudne decyzje to jego specjalność. W drugiej klasie gimnazjum namówił mamę na przeprowadzkę do Warszawy. – We Wrocławiu miałem marną sytuację towarzyską. Wierzyłem, że w stolicy zacznę żyć na całego, w dużym mieście z toną ludzi i superwydarzeń – wspomina. Przeprowadzili się rok później. Poszedł do małego liceum, gdzie nie poznał wielu osób. Weekendy spędzał w łóżku na oglądaniu seriali. Odliczał tylko czas do wypadów do Wrocławia. Na początku myślał o zmianie szkoły, ale skończyło się na powrocie do Wrocławia, już bez rodziców.

Miał wtedy 17 lat. Od tej pory mieszka sam i sam się utrzymuje. Mimo to, kiedy musi wybrać pomiędzy imprezą urodzinową przyjaciół a castingiem do dużej produkcji, wybiera to pierwsze. – Jestem młody, chcę korzystać z życia, nie pozwalam sobie, żeby uciekł mi ciekawy czas – tłumaczy. Najczęściej spędza go z najbliższymi osobami w otoczeniu, których ma czwórkę – troje przyjaciół i dziewczynę.

To im podporządkowuje swoje życie, a nie grafikowi producentów, reżyserów czy innych ważnych ludzi. Tym drugim woli udowadniać, że do niego też warto się czasem dostosować.

Artur Zaborski
Proszę czekać..
Zamknij