
„Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej” to pełnometrażowy debiut reżyserski Emi Buchwald, który został obsypany nagrodami podczas 50. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Reżyserka dołącza do grona twórców filmowych opowiadających o młodym pokoleniu i współczesnej Polsce własnym, niepowtarzalnym językiem.
Emi Buchwald z 50. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni wyjechała z nagrodą za reżyserię. Pokazywany w konkursie głównym jubileuszowego festiwalu film „Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej” to jej pełnometrażowy debiut reżyserski.
Nagroda dla Buchwald wcale mnie nie dziwi, bo twórczyni zdołała opowiedzieć o wszelkich niepokojach wokół nas, nie pokazując ich ani nie karmiąc się przemocą, strachem, traumami czy neurozami. To nie trudne stany i emocje są tutaj głównym bohaterem – w przeciwieństwie do większości filmów prezentowanych w tym roku w Gdyni – tylko człowiek.

Nadmierne epatowanie złem na ekranie daje efekt odwrotny do zamierzonego. Emi Buchwald doskonale o tym wie i dlatego woli przywracać równowagę w polskim kinie
Epatowanie złem jest przeciwskuteczne, bo zwyczajnie to zło oswaja. Reżyserka „Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej” przywraca równowagę w patrzeniu przez filmowców na współczesną Polskę – w końcu nie wszyscy pochodzimy z patologicznych rodzin.
Emi Buchwald swoim kinem odesłała „zasłużonych” kolegów na ławkę rezerwowych. Choć filmy, takie jak „Dom dobry” Wojciecha Smarzowskiego czy „Brat” Macieja Sobieszczańskiego, też niosą nadzieję, to zanim do tego dojdzie, musimy spędzić dwie godziny w toksycznych środowiskach albo kolejno na obdukcjach, SOR-ze i OIOM-ie, zamiast w kinie.

Jeśli z ostentacją i dosłownością epatuje się złem na ekranie, to ten ekran sam staje się złem. Czy rzeczywiście, żeby przeprowadzić widza przez proces zrozumienia mechanizmów zła, musimy je pokazywać tak dosłownie? Czy jeśli reżyserzy stawiają słuszną tezę, że nie jesteśmy wyłącznie na przegranej pozycji i że nie każda próba przeciwstawienia się złu musi skończyć się porażką, to potrzeba im do wyrażenia tej myśli szczególnej formy? Forma ma to do siebie, że źle użyta, szybko staje się manierą. Spirala lęku nakręca się wtedy, kiedy uwierzymy, że przegramy – na tym właśnie polega największy triumf zła.
Buchwald opowiedziała o najtrudniejszych emocjach młodego pokolenia, nie popadając w klisze ani publicystyczne tezy
Celowo użyłem słowa „kino” przy nazwisku Buchwald, bo twórczyni filmowo opowiedziała o tych najtrudniejszych emocjach młodych ludzi, nie stawiając przy tym żadnych publicystycznych tez. Reżyserka nikogo nie oskarża, nie zwala winy na rodziców, brata, siostrę, środowisko. U Buchwald rzeczywistość wokół to świat zastany, w którym wszyscy funkcjonujemy. Nie jest ważne, kto nam ten świat urządził, tylko którą drogą dalej pójdziemy i czy znajdzie się ktoś, kto w odpowiedniej chwili wskaże nam drogowskaz.

Tak, bohaterowie Buchwald to też rodzina – czwórka rodzeństwa u progu dorosłości, u progu usamodzielnienia się. Jednak czy w czasach, w których żyjemy, samodzielność jest wartością samą w sobie czy przeszkodą? Czy gloryfikowanie słowa „fighter” nie stoi za karierą słowa „przegryw”? Czy wyrwanie się z domu i radzenie sobie samemu – tak bardzo faworyzowany model funkcjonowania w dzisiejszym drapieżnym świecie – nie doprowadziło do załamania się relacji wspólnotowych? Czy powtarzane nam w kółko słowa: „bądź twardy”, „bądź silny” nie spowodowały kryzysu tożsamości u młodych ludzi?
W filmie „Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej” dobro zwycięża, a złu nadaje się czułe imię
W filmie „Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej” zobaczyłem na ekranie młode pokolenie, o którym Buchwald opowiedziała z empatią, nie przyszywając im żadnej z popularnych łatek: roszczeniowości, lenistwa czy skupienia na sobie. Po raz pierwszy ktoś w tak wspaniały sposób przeprowadza nas przez zagubienie młodych ludzi i nie zrzuca ich w przepaść, tylko przytula do serca.

Bardzo pomogli w tym aktorzy: Izabella Dudziak, Karolina Rzepa, Bartłomiej Deklawa i Tymoteusz Rożynek (znany szerzej pod muzycznym pseudonimem „Szczyl”) oraz język, którym się posługują. Wreszcie w polskim kinie ktoś oddał głos bohaterom, a nie mówił za nich. Stało się tak być może dlatego, że scenarzyści filmu – Emi Buchwald i Karol Marczak – sami są młodymi ludźmi, a być może dlatego, że w filmie odwołują się do poezji Leśmiana, ożywiając na ekranie tytułową postać Dusiołka z ballady poety.
Dusiołek to istota nawiedzającą śpiących, próbująca udusić ofiarę podczas snu lub wypić jej krew – w filmie nawiedza najmłodszego z czwórki rodzeństwa. Scena pożegnania Dusiołka w mieszkaniu na Dobrej jest jedną z najpiękniejszych scen w polskim kinie ostatnich lat. Aż chciałoby się powiedzieć „Kochajcie Dusiołki, tak szybko odchodzą”, bo na tym polega paradoks całej tej wspaniałej filmowej historii, w której nie dość, że dobro zwycięża, to złu nadaje się czułe imię – Dusiołek.

Kino Buchwald nie stroni od scen pełnych potężnej siły, dzięki czemu sprawia, że zdarza nam się coś przeżyć
Od wyjścia z kina, a trochę czasu już minęło, zastanawiam się, jak nazwać ten proces, przez który przeprowadza nas Emi Buchwald, jakich słów użyć do opisania tego, co uchwyciła reżyserka. A może to nie wymaga specjalnej definicji? Bo dobre kino, to takie, w którym zdarza się nam coś przeżyć, a obok filmu Buchwald nie da się przejść obojętnie. To obraz, który parafrazując chłopaków z Syberia Tdw – „otworzy ci serce”.
Poezja Leśmiana zestawiona w filmie z utworem „Serce” tej hip-hopowej formacji rozwala system nerwowy po to, aby zszyć go na nowo w jamę z koców i kołder, w której można się schować i przeżyć, i to działa.

Pamiętacie finał „Melancholii” Larsa von Triera, kiedy pogrążona w depresji bohaterka buduje symboliczny wigwam dla swojej siostry i siostrzeńca, aby ochronić ich przed nieuchronnie nadciągającą katastrofą? Buchwald i Marczak niejako reinterpretują tę scenę. Co prawda innymi drogami do niej prowadzą i robią to po swojemu, ale siła ich sceny jest równie potężna, jak u von Triera. I to jest prawdziwy triumf tego duetu scenarzystów.
Emi Buchwald dołącza do przedstawicieli zupełnie nowego języka w polskim kinie, którzy bezkonkurencyjnie opowiadają o młodym pokoleniu i współczesnej Polsce
Przy okazji jubileuszu festiwalu na gali laureatów oglądaliśmy historię polskiego kina podzieloną na dekady. Niespełna 10 lat temu w Gdyni debiutował Michał Marczak filmem „Wszystkie nieprzespane noce”. Na branżowym portalu Filmpolski.pl obraz Marczaka opisywany jest tak: „Portret współczesnych polskich dwudziestolatków, mający szansę stać się manifestem niespokojnego pokolenia urodzonych po 1989 roku. Na dwa lata warszawskie ulice, kluby, kawiarnie i mieszkania stały się naturalnym planem zdjęciowym, na którym powstała jedna z najbardziej intymnych i prawdziwych opowieści o młodych ludziach w historii polskiego kina od czasów >>Niewinnych czarodziejów<< Andrzeja Wajdy”.

„Wszystkie nieprzespane noce” (2016), „Inni ludzie” (2021) Aleksandry Terpińskiej, „Chleb i sól” (2022) Damiana Kocura i wreszcie „Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej” Emi Buchwald to zupełnie nowy język narracji w polskim kinie, taka nowa filmowa proza polska.
W tym sensie postawiłbym Emi Buchwald, Karola Marczaka, Damiana Kocura i Michała Marczaka w jednym rzędzie z Dorotą Masłowską (na podstawie jej książki Terpińska nakręciła swój film). Mam wrażenie, że to twórcy, którzy opowiadają mi więcej o młodym pokoleniu i współczesnej Polsce niż wszyscy socjologowie, wszelkie instytuty badawcze i media razem wzięte.
Dorota Masłowska z Michałem Marczakiem pracują nad wspólnym projektem filmowym, do którego zdjęcia ruszą już wkrótce. Tymczasem czekam na premierę kinową filmu Emi Buchwald, bo już zdążyłem stęsknić się za jej bohaterami.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.